niedziela, 4 września 2016

Blood Ceremony - Lord of Misrule [2016]



Kanadyjska formacja Blood Ceremony z horror-rockowej ciekawostki szybko wyrosła na czołową ekipę współczesnego rocka psychodelicznego. Pod przewodnictwem charyzmatycznej Alii O’Brien – śpiewającej, ale grającej także na flecie i klawiszach – muzycy tej grupy z wdziękiem pożyczają sobie to i tamto od wielkich mistrzów, którzy swoją przygodę z muzyką rozpoczynali niemal 50 lat temu, ale dokładają też własny zmysł tworzenia świetnych melodii oraz kapitalny, tajemniczy klimat obecny nie tylko w muzyce, lecz także w wizerunku grupy. Wszystko to sprawia, że Blood Ceremony z czasem wypracowali własny styl i obecnie trudno ich pomylić z jakąkolwiek współczesną grupą. Czwarte wydawnictwo zespołu – Lord of Misrule – umacnia ich w ścisłej czołówce sceny heavy psych.

Wieje złem od pierwszych dźwięków otwierającego płytę The Devil’s Widow, zresztą czy w numerze o takim tytule mogłoby być inaczej? Nie jest to jednak „zło” w stylu „powalmy ich ścianą jazgoczących gitar. Blood Ceremony tworzą „zło” w starym dobrym sabbathowym stylu – prostymi riffami i klimatem grozy rodem z horrorów. No i do tego władczy głos Alii O’Brien oraz grane przez nią partie fletu, które jakimś cudem zawsze idealnie pasują do muzyki grupy. Jethro Sabbath? A czemu nie? Do tej pory sprawdzało się to wyśmienicie i nie inaczej jest tym razem. Już w pierwszym numerze zespół demonstruje zdolność do klecenia wielowątkowych numerów i zaskakuje przy okazji trochę, bo kto daje zdecydowanie najdłuższy numer na płycie na sam jej początek? A oni dają. Jest i mrocznie, i czasem sielsko – to przecież znak rozpoznawczy Blood Ceremony. Dalej wcale nie jest gorzej. Loreley natychmiast wchodzi do głowy prostą melodią rodem z klasyki lekkiego psychodelicznego rocka końca lat 60. Trochę jak Purson, tylko z dodatkową szczyptą diabelskiego brzmienia dla odpowiedniego klimatu. Takich chwytliwych, łatwo wpadających w ucho numerów jest tu więcej: Lord of Misrule, Flower Phantoms czy Half Moon Street udowadniają, że muzyka może być jednocześnie ciężka brzmieniowo i łatwa w odbiorze. Drugą z tych kompozycji moglibyśmy wrzucić na jakąś składankę psych-popowych numerów z lat 60. i jestem przekonany, że wiele osób nie zorientowałoby się, że w zestawie jest utwór z zupełnie innych czasów. Z kolei The Rogue’s Lot przyjemny, bujający refren łączy z dość ciężkim i surowym brzmieniem zwrotek, co tworzy ciekawy kontrast. Dla odmiany niezwykle spokojne, folkowe The Weird of Finistère pozwala całkowicie odpłynąć na kilka minut i poddać się tym bardzo łagodnym, kołyszącym dźwiękom. Jednak bez względu na to czy grupa uderza w tony sabbathowe, czy idzie bardziej w kierunku ciężkiej psychodelii, a nawet sielskiej muzyki folkowej, nowa płyta jako całość brzmi po prostu jak Blood Ceremony. Jeśli chodzi o takie nieco obłąkane psychodeliczne granie z domieszką folku, niewiele grup obecnie może się z nimi równać.

fot. Jakub "Bizon" Michalski


Płytą Lord of Misrule Blood Ceremony potwierdza bardzo mocną pozycję w gatunku szeroko pojętego rocka psychodelicznego. Z jednej strony jest to muzyka bardzo mocno odwołująca się do przełomu lat 60. i 70., czy wręcz stylizowana na taką, z drugiej zaś jest w tym wszystkim coś bardzo świeżego, być może dlatego, że przez wiele lat mało kto chciał grać w ten sposób. Blood Ceremony od niemal dekady pokazują, że na dzisiejszym rynku muzycznym jest miejsce dla trochę nawiedzonej muzyki psychodelicznej w dodatku z żeńskim wokalem. Po raz kolejny nie zawodzą. Blood Ceremony to pewna firma.



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


1 komentarz:

  1. Dzięki Twoim recenzjom przekonuję się do wielu wykonawców i tak tym razem przeczytałam, a co więcej odsłuchałam z przyjemnością... to co mnie najczęściej odstrasza w jakiejkolwiek muzyce, to uczucie zmęczenia, znużenia, przygniecenia kakofonią dźwięków, ich zbytnią gęstością, a w przypadku Lord of Misrule tego nie było, co jest miłym akcentem na dzisiejszy dzień.

    OdpowiedzUsuń