Bardzo przyjemna okładka i pobieżny opis muzyki utrzymały moją uwagę, ale przede wszystkim pomogła tu sama muzyka, bo to przecież ona jest najważniejsza. Hinterlands to drugi album grupy z Pittsburgha. Zawiera zaledwie sześć kompozycji o dość przybliżonej długości. Aż pięć z tych numerów ma szóstkę z przodu, a jednemu do tej granicy brakuje pół minuty. To zatem niezbyt długi album, ale myślę, że to właściwa dawka. Muzykę zawartą na płycie można by ogólnie określić jako ciężką psychodelię z elementami stonera i doomu, choć to dość ogólny opis i w sumie wcale nie musi mówić aż tak wiele o muzycznej zawartości wydawnictwa. A mamy tu utwory ciężkie, geste, oparte na mocnym gitarowym graniu, ale jednak z dużą dawką dobrych melodii. To nie jest młócenie byle mocniej, niżej i brudniej. Panowie zdecydowanie robią to wszystko z głową i mają niezłą smykałkę do grania rzeczy chwytliwych i zapadających w pamięć. Do tego wokal momentami zbliża się do klimatów sceny Seattle sprzed 30 lat, co dość udanie łączy się z zawartością muzyczną.
Zaczynają spokojnie, klimatycznie, delikatnie wręcz w Counting, ale to hmm lekkie ciężkiego początki. Po niecałej minucie wchodzi mocny, niemal sabbathowy riff i już wiadomo, że przyjemnego muskania subtelną nutą to tu za dużo nie będzie. Tyle, że równie szybko okazuje się, że i topornego łojenia na jedno kopyto absolutnie nie trzeba się obawiać, bo zespół potrafi zręcznie żonglować natężeniem dźwięku, klimatem i gęstością aranżacji. Jest coś fantastycznie lekkiego i pełnego polotu w Ochre and Umber, w którym wcale nie brakuje ciężkich motywów, ale są one tak zręcznie przeplatane zagrywkami dużo lżejszego kalibru, że numer płynie wręcz kapitalnie i tworzy niezwykle dobrze skonstruowaną i zagraną całość. Świetnie brzmi początek Interzone Mantra. Kapitalny, spokojny, klimatyczny wstęp stanowi świetną przerwę od mocniejszego grania i potężne dźwięki, które uderzają zaraz po nim, trafiają dzięki temu jeszcze mocnej i celniej. To zresztą bardzo zróżnicowany muzycznie numer, bo natkniemy się tu w późniejszej fazie na kilka fragmentów, gdy ciężar ustępuje nieco psychodelicznym odlotom, dzięki czemu mamy trochę przestrzeni w brzmieniu.
Still Life oparte jest wręcz na pół-akustycznym szkielecie, wokół którego co prawda zbudowana jest elektryczna aranżacja, ale całość mimo wszystko cały czas ma taki luzacki charakter, trochę przywołujący ciężkie granie z początku lat 90., a z drugiej strony jest to kawałek, który po odarciu go z ciężaru, spokojnie mógłby zostać zagrany na akustykach przy ognisku w środku lasu. No, może poza końcowym, doomowym fragmentem, kiedy robi się już dużo ciężej i gęściej. Brzmienie to zresztą kolejna zaleta tej płyty. Często zespoły z szufladki psych/stoner/doom brzmią okropnie. Jakby nagrywały swoje płyty na magnetofonie ustawionym na krześle w piwnicy, w której ćwiczą. Niektórzy zresztą pewnie właśnie tak robią. Tu mamy naprawdę fajną produkcję, dobre, bogate, wielowarstwowe aranże, a całość nie ginie pod toną efektów nałożonych na każdy zagrany dźwięk.
To może nie jest płyta spektakularna, absolutnie porywająca, rzucająca na kolana, wyrywająca z butów, ale to kawał niezwykle przyjemnego, cholernie solidnego i dobrze zrealizowanego grania, do którego chce się wracać. Ta płyta wyszła w lutym, ja poznałem ją w marcu lub kwietniu. Od tamtej pory minęło sporo czasu, nie mogłem się zebrać do napisania o niej, bo ciągle coś innego wpychało się do kolejki, gdy już w ogóle chciało mi się cokolwiek pisać, a jednak cały czas album ten leżał w folderze z rzeczami, o których napisać z pewnością chcę. Cały czas coś mnie do tej płyty ciągnęło i z perspektywy tych już dobrych pięciu miesięcy mogę stwierdzić, że jest to jeden z najczęściej słuchanych przeze mnie tegorocznych krążków, a to już naprawdę sporo, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wcześniej nie miałem pojęcia o istnieniu tego zespołu, więc na płytę nie czekałem. Polecam poświęcić jej nieco uwagi. Możecie za jakiś czas dojść do podobnych wniosków.
Płyty można posłuchać na profilu wydawcy na Bandcampie.
---
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Płyta mi się podoba. Z kręgów zbliżonych stylistycznie polecam Howling Giant, który chyba już tu rekomendowałem. Do końca roku jeszcze troszkę, ale ich Masamune trwające 19 minut uważam za kawałek roku. Tu do posłuchania:
OdpowiedzUsuńhttps://howlinggiant.bandcamp.com/album/turned-to-stone-chapter-2-masamune-muramasa
A teraz absolutna bomba!
Tedeschi Trucks Band wypuścili fantastyczną płytę: Layla Revisited (Live at LOCKN'). Odtworzony program oryginalnej Layli na żywo i z udziałem znakomitych muzyków brzmi rewelacyjnie, ich wersja Keep On Growing rozkłada na łopatki...