środa, 1 września 2021

Jakethehawk - Hinterlands [2021]

Pisałem o tym i mówiłem w audycjach już kilka razy, ale z braku lepszego pomysłu na wstęp tego tekstu wspomnę o tym ponownie. Czasami to, czy sięgnę po jakieś nowe wydawnictwo, czy nie, zależy od okładki i jakiegoś przeczucia. Kiedy znajduję co piątek kilkadziesiąt płyt opisanych jako psychedelic rock, hard rock czy stoner/doom, nie jestem oczywiście w stanie przesłuchać nawet jednej czwartej z nich. Musiałbym nie robić nic innego i nie słuchać żadnej innej muzyki, a jednak powstało trochę zbyt wiele genialnych rzeczy, żebym z nich dobrowolnie rezygnował. Decyduje więc pierwsze wrażenie i przeczucie. A one mają sporo wspólnego choćby z okładką i z nazwą zespołu oraz tytułem płyty. Często z miejsca mnie odrzucają i kieruję swoją uwagę w inną stronę. Potem następuje kolejny odsiew na podstawie pierwszych dwóch czy trzech utworów. Jeśli nie chwyci, a ja mam za dużo płyt i za mało czasu, żegnamy się. Ale jeśli coś mnie zainteresuje, taka płyta ma szansę zostać ze mną na dłużej. Dokładnie tak było w przypadku zespołu Jakethehawk i ich albumu Hinterlands.

Bardzo przyjemna okładka i pobieżny opis muzyki utrzymały moją uwagę, ale przede wszystkim pomogła tu sama muzyka, bo to przecież ona jest najważniejsza. Hinterlands to drugi album grupy z Pittsburgha. Zawiera zaledwie sześć kompozycji o dość przybliżonej długości. Aż pięć z tych numerów ma szóstkę z przodu, a jednemu do tej granicy brakuje pół minuty. To zatem niezbyt długi album, ale myślę, że to właściwa dawka. Muzykę zawartą na płycie można by ogólnie określić jako ciężką psychodelię z elementami stonera i doomu, choć to dość ogólny opis i w sumie wcale nie musi mówić aż tak wiele o muzycznej zawartości wydawnictwa. A mamy tu utwory ciężkie, geste, oparte na mocnym gitarowym graniu, ale jednak z dużą dawką dobrych melodii. To nie jest młócenie byle mocniej, niżej i brudniej. Panowie zdecydowanie robią to wszystko z głową i mają niezłą smykałkę do grania rzeczy chwytliwych i zapadających w pamięć. Do tego wokal momentami zbliża się do klimatów sceny Seattle sprzed 30 lat, co dość udanie łączy się z zawartością muzyczną.

Zaczynają spokojnie, klimatycznie, delikatnie wręcz w Counting, ale to hmm lekkie ciężkiego początki. Po niecałej minucie wchodzi mocny, niemal sabbathowy riff i już wiadomo, że przyjemnego muskania subtelną nutą to tu za dużo nie będzie. Tyle, że równie szybko okazuje się, że i topornego łojenia na jedno kopyto absolutnie nie trzeba się obawiać, bo zespół potrafi zręcznie żonglować natężeniem dźwięku, klimatem i gęstością aranżacji. Jest coś fantastycznie lekkiego i pełnego polotu w Ochre and Umber, w którym wcale nie brakuje ciężkich motywów, ale są one tak zręcznie przeplatane zagrywkami dużo lżejszego kalibru, że numer płynie wręcz kapitalnie i tworzy niezwykle dobrze skonstruowaną i zagraną całość. Świetnie brzmi początek Interzone Mantra. Kapitalny, spokojny, klimatyczny wstęp stanowi świetną przerwę od mocniejszego grania i potężne dźwięki, które uderzają zaraz po nim, trafiają dzięki temu jeszcze mocnej i celniej. To zresztą bardzo zróżnicowany muzycznie numer, bo natkniemy się tu w późniejszej fazie na kilka fragmentów, gdy ciężar ustępuje nieco psychodelicznym odlotom, dzięki czemu mamy trochę przestrzeni w brzmieniu.

Still Life oparte jest wręcz na pół-akustycznym szkielecie, wokół którego co prawda zbudowana jest elektryczna aranżacja, ale całość mimo wszystko cały czas ma taki luzacki charakter, trochę przywołujący ciężkie granie z początku lat 90., a z drugiej strony jest to kawałek, który po odarciu go z ciężaru, spokojnie mógłby zostać zagrany na akustykach przy ognisku w środku lasu. No, może poza końcowym, doomowym fragmentem, kiedy robi się już dużo ciężej i gęściej. Brzmienie to zresztą kolejna zaleta tej płyty. Często zespoły z szufladki psych/stoner/doom brzmią okropnie. Jakby nagrywały swoje płyty na magnetofonie ustawionym na krześle w piwnicy, w której ćwiczą. Niektórzy zresztą pewnie właśnie tak robią. Tu mamy naprawdę fajną produkcję, dobre, bogate, wielowarstwowe aranże, a całość nie ginie pod toną efektów nałożonych na każdy zagrany dźwięk.

To może nie jest płyta spektakularna, absolutnie porywająca, rzucająca na kolana, wyrywająca z butów, ale to kawał niezwykle przyjemnego, cholernie solidnego i dobrze zrealizowanego grania, do którego chce się wracać. Ta płyta wyszła w lutym, ja poznałem ją w marcu lub kwietniu. Od tamtej pory minęło sporo czasu, nie mogłem się zebrać do napisania o niej, bo ciągle coś innego wpychało się do kolejki, gdy już w ogóle chciało mi się cokolwiek pisać, a jednak cały czas album ten leżał w folderze z rzeczami, o których napisać z pewnością chcę. Cały czas coś mnie do tej płyty ciągnęło i z perspektywy tych już dobrych pięciu miesięcy mogę stwierdzić, że jest to jeden z najczęściej słuchanych przeze mnie tegorocznych krążków, a to już naprawdę sporo, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wcześniej nie miałem pojęcia o istnieniu tego zespołu, więc na płytę nie czekałem. Polecam poświęcić jej nieco uwagi. Możecie za jakiś czas dojść do podobnych wniosków.

Płyty można posłuchać na profilu wydawcy na Bandcampie.

1. Counting (6:11)
2. Ochre and Umber (6:55)
3. Interzone Mantra (6:57)
4. Still Life (6:30)
5. Uncanny Valley (5:31)
6. June (6:49)

---

Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia  w każdy piątek o 21 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Płyta mi się podoba. Z kręgów zbliżonych stylistycznie polecam Howling Giant, który chyba już tu rekomendowałem. Do końca roku jeszcze troszkę, ale ich Masamune trwające 19 minut uważam za kawałek roku. Tu do posłuchania:
    https://howlinggiant.bandcamp.com/album/turned-to-stone-chapter-2-masamune-muramasa
    A teraz absolutna bomba!
    Tedeschi Trucks Band wypuścili fantastyczną płytę: Layla Revisited (Live at LOCKN'). Odtworzony program oryginalnej Layli na żywo i z udziałem znakomitych muzyków brzmi rewelacyjnie, ich wersja Keep On Growing rozkłada na łopatki...

    OdpowiedzUsuń