poniedziałek, 13 września 2021

Ouzo Bazooka - Dalya [2021]

Rok 2021 przynosi nam kolejne spotkanie ze zwariowaną ekipą z Izraela, grającą pod nazwą Ouzo Bazooka. Do tej pory mieli na koncie trzy duże płyty i EP-kę – niewiele krótszą od wspomnianych długograjów. Bo to nie jest zespół nagrywający albumy „pod korek”. Tak też jest tym razem. Sześć numerów o zbliżonej długości z przedziału pięć-sześć minut, razem 34 minuty psychodelii mocno nasączonej klimatami tanecznymi oraz blisko- i dalekowschodnimi. Niby nic nowego, ale jaką przyjemność ponownie sprawia! W zespole zaszły zmiany personalne, mamy nową sekcję rytmiczną, ale za brzmienie w dalszym ciągu odpowiada głównie lider – Uri Brauner Kinrot – a także obsługująca klawisze Dani Ever-HaDani.

Dość nietypowo zaczynają najdłuższym i najcięższym numerem na płycie – i to singlem zapowiadającym album. Ale też różnice w długości kompozycji są – jak już pisałem – niewielkie. Od pierwszych sekund wiadomo, że to oni. Słońce zaczyna przypiekać skórę nawet w pochmurny – jak dzisiaj – dzień, piasek wchodzi między zęby, a moje leżące na tarasie koty nagle zamieniają się w wielbłądy. Takie to klimaty wprowadza muzyka Ouzo Bazooka. Monsters niewątpliwie potwierdzało, że zespół pozostaje na właściwych torach, ale już po odsłuchu całości mam tu innych faworytów. Million Years of Light to bliskowschodnie, psychodeliczne disco w świetnym stylu. Tu mamy zdecydowanie większy polot niż w klimatycznym, gęstym, ciężkim, ale na dłuższą metę jednak nieco zbyt monotonnym nagraniu otwierającym płytę. Jest przestrzeń, jest cholernie chwytliwy motyw – no nie da się przy tym usiedzieć spokojnie, nawet jeśli komuś z tańcami nie po drodze. Morze (lub basen), słońce, drineczki, wodne fajeczki… Jeśli miałbym kiedyś chodzić na takie imprezy, chciałbym na nich usłyszeć taką muzykę. Może dlatego nikt mnie na nie nie zaprasza… Świetnie sprawdza się tu surfrockowe przyspieszenie pod koniec, bo łamie pewien schemat dominujący w kompozycjach tego zespołu. Dobry klimat utrzymuje instrumentalny Alhagamal, który do znajomego już motywu gitarowego dorzuca obłędnie brzmiący, mocno ejtisowy, pozornie rozregulowany klawisz. I ten klawisz genialnie „robi robotę”. Tylko trzy numery i jesteśmy w połowie płyty. Błyskawicznie to zlatuje.

Kruv zaczyna się niezwykle klimatycznie, nawet nieco tajemniczo. Choć wciąż mamy tu ten lekko taneczny, bliskowschodni rytm, całość raczej idzie właśnie w klimat niż w zabawę. Ponownie kapitalnie dokładają się do tego instrumenty klawiszowe – tym razem już nie tylko ejtisowe dźwięki, ale i gęste, rockowe brzmienia organów. W It’s a Menace po dłuższej przerwie wraca nam wokal, który świetnie wtapia się w nieco spacerockowe tło, w którym znowu świetnie brzmią kosmiczne tym razem klawisze. Tu więcej właśnie kosmosu, choć bliskowschodnie elementy też powracają od czasu do czasu, nie dając o sobie tak całkiem zapomnieć. To chyba najbardziej chwytliwy numer na płycie i aż dziwne, że to nie on promował album. W zamykającym album Nine pojawia się drugi, żeński głos (należący do grającej na instrumentach klawiszowych Dani Ever-HaDani), mamy też większy udział perkusjonaliów oraz nieco połamany rytm, który ciekawie kontrastuje z jednak dość prostymi schematami rytmicznymi poprzednich kompozycji. Tak jakby zespół na koniec płyty chciał nas z tego hipnotycznego tańca nagle wyrwać.

Czy to jest najlepsza płyta tego zespołu? Nie mam pojęcia. Pisałem już o tym przy okazji jednego z ich poprzednich wydawnictw – ich muzyka jest tak charakterystyczna, że często od razu słychać, że to oni. Ich płyty są zazwyczaj utrzymane w zbliżonym klimacie, choć niewątpliwie pewne różnice między nimi są. Transporter w dużo większym stopniu nawiązywał do rocka garażowego i surf rocka, na pierwszych albumach te motywy bliskowschodnie też były mieszane z różnymi innymi klimatami i choć były wyraźnie zauważalne, nie były wszechobecne. Na nowym krążku klimaty surfrockowe i garażowe są w zdecydowanym odwrocie, pojawiają się sporadycznie, wyparte przez zdecydowanie dominujące elementy bliskowschodnie, ale też przez większy niż wcześniej udział motywów kosmicznych i ejtisowych. Nie jestem jednak na razie w stanie stwierdzić, czy Dalya podoba mi się bardziej niż Transporter oraz wcześniejsze płyty. Z pewnością jednak jest to album, do którego bezpośrednio po premierze wracam najczęściej ze wszystkich krążków wydanych przez Ouzo Bazooka już od czasu, gdy ten zespół poznałem, i to mimo tego, że poprzednia płyta była dużo bardziej zróżnicowana muzycznie i bardziej przebojowa. Nie do końca wiem, o czym to świadczy, ale najważniejsze jest chyba to, że po raz kolejny czerpię z odsłuchu nowego wydawnictwa tej grupy dużą przyjemność.

Płyty można posłuchać na profilu grupy na Bandcampie

1. Monsters (6:11)
2. Million Years of Light (5:25)
3. Alhagamal (5:06)
4. Kruv (5:57)
5. It's a Menace (5:38)
6. Nine (5:54)

---

Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia  w każdy piątek o 21 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz