Dwa lata temu, gdy poznawałem
dopiero izraelską formację Ouzo Bazooka, grupa zaskoczyła mnie swoją muzyką –
niezwykle lekką, bardzo melodyjną, przesiąkniętą wpływami klimatów
śródziemnomorskich, orientalnych i arabskich. Dzisiaj – dwie płyty i dwa
koncerty później – nie jest to już dla mnie żadną niespodzianką, ale jedno
pozostaje niezmienne: wciąż odsłuch kolejnych albumów tego zespołu sprawia mi
wiele frajdy. Dokładnie tak jest też w przypadku trzeciej dużej płyty Ouzo
Bazooka zatytułowanej Transporter,
którą zespół wydał w styczniu tego roku.
Transporter zawiera dziesięć kompozycji
trwających 41 minut, jest to zatem wręcz wzór współczesnej płyty muzycznej, w
erze po tymczasowym zachłyśnięciu się możliwościami oferowanymi przez płytę
kompaktową. W większości przypadków nie są to numery specjalnie złożone.
Owszem, mamy tu jeden przekraczający sześć minut, ale pozostałe kompozycje to
rzeczy krótkie, przeważnie trzy-czterominutowe, nie nadwyrężające cierpliwości
słuchaczy, zbudowane na prostych patentach i chwytliwych refrenach, niesłychanie
łatwo wpadające w ucho. Jak scharakteryzować muzykę Ouzo Bazooka? To taki
psychodeliczny pop-rock końca lat 60., z jednej strony mocno korzystający z
patentów wczesnych Floydów pod wodzą Syda Barretta czy też z jego solowych
dokonań, tyle że w dużo bardziej dopracowanej formie, z drugiej zaś śmiało
bazujący tak na garażowym pop-rocku podobnego okresu, jak i nawet chwilami może
– odważę się na takie porównanie – na niezwykle melodyjnych propozycjach grupy
The Beach Boys i innych im podobnych. A wszystko to dodatkowo okraszone sporą dawką melodii i
motywów, które jednoznacznie kojarzyć muszą się z muzyką gorących krajów
śródziemnomorskich, krajów arabskich czy w końcu, co naturalne, z muzyką
klezmerską.
Tych powiedzmy folkowych w
szerokim ujęciu wpływów jest tu jak zawsze sporo, choć po pierwszych odsłuchach
miałem wrażenie, że najmniej ze wszystkich wydawnictw Ouzo Bazooka. Ale z
każdym kolejnym odsłuchem zmieniam zdanie. Może i nie pojawiają się w każdej
kompozycji, bo takie numery jak otwierające album It’s a Sin, Sleep Walk, czy Coming
from the Wild to po prostu garażowa, czasem nieco bardziej kosmiczna
psychodelia, która mogłaby równie dobrze powstać w Londynie w 1968 roku, ale
jednak solidną dawkę tych charakterystycznych dla izraelskiej grupy brzmień i
tak tu dostajemy. Intensywne, treściwe w brzmienia klawiszowe Latest News, Killing Me czy Revolution
Eyes działają na wyobraźnie i muszą przenieść nas do miejsc, gdzie obecnie
jest znacznie cieplej niż u nas, piasek parzy w stopy, wchodzi między zęby i do…
hmm no po prostu jest gorąco i sucho. Fantastycznie brzmi także połączenie
upału pustyni z klawiszowym kosmosem w tym jedynym zdecydowanie dłuższym utworze – Space Camel. Tytuł w
zasadzie idealnie oddaje muzyczny charakter tej kompozycji. I nawet jeśli
czasem zespół porusza się na granicy (a może i już za nią?) muzycznego kiczu,
jak w kojarzącym mi się od pierwszego odsłuchu z Ekscentrycznym dansem Felicjana Andrzejczaka (spróbujcie teraz wyrzucić to z głowy - powodzenia...) Revolution Eyes czy w zamykającym album, momentami niemal
dansingowym Falling (gdyby tak
zaprosić zespół na Ino-Rock Festival, to przy tym numerze pod płot festiwalowy
zlecieliby się wszyscy kuracjusze z okolicznych domów zdrojowych i choć raz
nikt nie wzywałby policji), to takie motywy też pasują do całej układanki. Przyjmuję
je z dobrodziejstwem inwentarza i z przymrużeniem oka oraz ucha. Na koniec
wersji płyty, do której się dobrałem, zespół umieścił jeszcze niespodziewanie
powtórkę z Killing Me (zatytułowaną Kirpiklerini Ok Eyle), ale tym razem w
bliżej nieznanym mi języku, który google translate rozpoznał jako turecki. Po
chwili szukania okazało się, że jest to cover utworu zmarłego 20 lat temu
tureckiego muzyka i w oryginale właśnie po turecku był wykonywany. Widzicie? Internety
są fajne, można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy.
Formacja Ouzo Bazooka wymyśliła
sobie pewną konwencję i trzyma się jej konsekwentnie, choć oczywiście
wprowadzając po drodze pewne modyfikacje. Co prawda grozi to tym, że w zasadzie
będzie można wymieszać ich kompozycje i umieścić ponownie na chybił trafił na
kolejnych płytach, nie burząc przy tym specjalnie płynności tych albumów, ale z
drugiej strony są natychmiast rozpoznawalni, a to już spory plus w obecnych
czasach, kiedy właściwie codziennie, jeśli tylko nam się chce, możemy poznawać
po kilka zupełnie nowych płyt. Ja tę radosną południową, słoneczną psychodelię kupuję.
Słucha się tego znakomicie, czuję się przy tym wybornie, nie oczekuję po nich
dzieł na miarę Echoes, a właśnie
takich skocznych, natychmiast wpadających w ucho motywów, jakie od kilku lat
serwują nam na każdej płycie, z okazjonalnym wyskokiem w stronę odrobinę
dłuższych odlotów. Jestem ponownie na tak.
1. It's a Sin (4:02)
2. Latest News (3:24)
3. Space Camel (6:37)
4. Trip Train (3:14)
5. Killing Me (4:21)
6. Relax (4:38)
7. Sleep Walk (4:35)
8. Revolution Eyes (2:50)
9. Coming from the Wild (3:04)
10. Falling (4:07)
Płyty możecie posłuchać na profilu grupy w serwisie Bandcamp.
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz