czwartek, 14 lutego 2019

Ouzo Bazooka - Transporter [2019]


Dwa lata temu, gdy poznawałem dopiero izraelską formację Ouzo Bazooka, grupa zaskoczyła mnie swoją muzyką – niezwykle lekką, bardzo melodyjną, przesiąkniętą wpływami klimatów śródziemnomorskich, orientalnych i arabskich. Dzisiaj – dwie płyty i dwa koncerty później – nie jest to już dla mnie żadną niespodzianką, ale jedno pozostaje niezmienne: wciąż odsłuch kolejnych albumów tego zespołu sprawia mi wiele frajdy. Dokładnie tak jest też w przypadku trzeciej dużej płyty Ouzo Bazooka zatytułowanej Transporter, którą zespół wydał w styczniu tego roku.

Transporter zawiera dziesięć kompozycji trwających 41 minut, jest to zatem wręcz wzór współczesnej płyty muzycznej, w erze po tymczasowym zachłyśnięciu się możliwościami oferowanymi przez płytę kompaktową. W większości przypadków nie są to numery specjalnie złożone. Owszem, mamy tu jeden przekraczający sześć minut, ale pozostałe kompozycje to rzeczy krótkie, przeważnie trzy-czterominutowe, nie nadwyrężające cierpliwości słuchaczy, zbudowane na prostych patentach i chwytliwych refrenach, niesłychanie łatwo wpadające w ucho. Jak scharakteryzować muzykę Ouzo Bazooka? To taki psychodeliczny pop-rock końca lat 60., z jednej strony mocno korzystający z patentów wczesnych Floydów pod wodzą Syda Barretta czy też z jego solowych dokonań, tyle że w dużo bardziej dopracowanej formie, z drugiej zaś śmiało bazujący tak na garażowym pop-rocku podobnego okresu, jak i nawet chwilami może – odważę się na takie porównanie – na niezwykle melodyjnych propozycjach grupy The Beach Boys i innych im podobnych. A wszystko to dodatkowo okraszone sporą dawką melodii i motywów, które jednoznacznie kojarzyć muszą się z muzyką gorących krajów śródziemnomorskich, krajów arabskich czy w końcu, co naturalne, z muzyką klezmerską.

Tych powiedzmy folkowych w szerokim ujęciu wpływów jest tu jak zawsze sporo, choć po pierwszych odsłuchach miałem wrażenie, że najmniej ze wszystkich wydawnictw Ouzo Bazooka. Ale z każdym kolejnym odsłuchem zmieniam zdanie. Może i nie pojawiają się w każdej kompozycji, bo takie numery jak otwierające album It’s a Sin, Sleep Walk, czy Coming from the Wild to po prostu garażowa, czasem nieco bardziej kosmiczna psychodelia, która mogłaby równie dobrze powstać w Londynie w 1968 roku, ale jednak solidną dawkę tych charakterystycznych dla izraelskiej grupy brzmień i tak tu dostajemy. Intensywne, treściwe w brzmienia klawiszowe Latest News, Killing Me czy Revolution Eyes działają na wyobraźnie i muszą przenieść nas do miejsc, gdzie obecnie jest znacznie cieplej niż u nas, piasek parzy w stopy, wchodzi między zęby i do… hmm no po prostu jest gorąco i sucho. Fantastycznie brzmi także połączenie upału pustyni z klawiszowym kosmosem w tym jedynym zdecydowanie dłuższym utworze – Space Camel. Tytuł w zasadzie idealnie oddaje muzyczny charakter tej kompozycji. I nawet jeśli czasem zespół porusza się na granicy (a może i już za nią?) muzycznego kiczu, jak w kojarzącym mi się od pierwszego odsłuchu z Ekscentrycznym dansem Felicjana Andrzejczaka (spróbujcie teraz wyrzucić to z głowy - powodzenia...) Revolution Eyes czy w zamykającym album, momentami niemal dansingowym Falling (gdyby tak zaprosić zespół na Ino-Rock Festival, to przy tym numerze pod płot festiwalowy zlecieliby się wszyscy kuracjusze z okolicznych domów zdrojowych i choć raz nikt nie wzywałby policji), to takie motywy też pasują do całej układanki. Przyjmuję je z dobrodziejstwem inwentarza i z przymrużeniem oka oraz ucha. Na koniec wersji płyty, do której się dobrałem, zespół umieścił jeszcze niespodziewanie powtórkę z Killing Me (zatytułowaną Kirpiklerini Ok Eyle), ale tym razem w bliżej nieznanym mi języku, który google translate rozpoznał jako turecki. Po chwili szukania okazało się, że jest to cover utworu zmarłego 20 lat temu tureckiego muzyka i w oryginale właśnie po turecku był wykonywany. Widzicie? Internety są fajne, można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy.

Formacja Ouzo Bazooka wymyśliła sobie pewną konwencję i trzyma się jej konsekwentnie, choć oczywiście wprowadzając po drodze pewne modyfikacje. Co prawda grozi to tym, że w zasadzie będzie można wymieszać ich kompozycje i umieścić ponownie na chybił trafił na kolejnych płytach, nie burząc przy tym specjalnie płynności tych albumów, ale z drugiej strony są natychmiast rozpoznawalni, a to już spory plus w obecnych czasach, kiedy właściwie codziennie, jeśli tylko nam się chce, możemy poznawać po kilka zupełnie nowych płyt. Ja tę radosną południową, słoneczną psychodelię kupuję. Słucha się tego znakomicie, czuję się przy tym wybornie, nie oczekuję po nich dzieł na miarę Echoes, a właśnie takich skocznych, natychmiast wpadających w ucho motywów, jakie od kilku lat serwują nam na każdej płycie, z okazjonalnym wyskokiem w stronę odrobinę dłuższych odlotów. Jestem ponownie na tak.

1. It's a Sin (4:02)
2. Latest News (3:24)
3. Space Camel (6:37)
4. Trip Train (3:14)
5. Killing Me (4:21)
6. Relax (4:38)
7. Sleep Walk (4:35)
8. Revolution Eyes (2:50)
9. Coming from the Wild (3:04)
10. Falling (4:07)


Płyty możecie posłuchać na profilu grupy w serwisie Bandcamp.


--
Zapraszam na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz