Słabo to wyszło. Mam oczywiście na myśli to, że w czwartkowy wieczór fani świetnego rocka musieli wybierać między koncertem Uriah Heep w Progresji a Rival Sons w Stodole. Ja wiem, że od przybytku głowa nie boli, ale jednak dobrze byłoby mieć możliwość bycia na obu koncertach. No trudno. Oba stołeczne kluby wypełniły się w tym samym czasie w bardzo dużym stopniu. Podobno koncert Uriah Heep był świetny i ja w to wierzę, bo widziałem ten zespół na żywo tyle razy, że nie mam podstaw, by w takie opinie wątpić. Wiem na pewno, że niemal wyprzedany występ Rival Sons był absolutnie znakomity. Co do tego w zasadzie już przed koncertem też wątpliwości nie miałem, bo w Stodole widziałem ich na scenie po raz ósmy, ale nawet ja byłem nieco zaskoczony tym, jak bardzo mi się podobało. Jak bardzo podobało się chyba wszystkim w klubie. Lubię nową płytę zespołu, ale nie jestem jakimś jej wielkim entuzjastą. Marne raczej szanse, by ten krążek wdarł się do mojego top 3 w dyskografii Rival Sons, a przecież to właśnie nagrania z Feral Roots stanowiły podstawę setlisty w Warszawie. Usłyszeliśmy aż dziewięć z 11 kompozycji z płyty i większość zabrzmiała znakomicie. Too Bad wyrasta na mój ulubiony jak na razie utwór tego roku i warszawski koncert tylko to potwierdził. Moc w tym numerze jest niesamowita, podobnie jak i w granym do tej pory rzadziej, ale chyba już na stałe przebijającym się do setu Look Away. Ale podobne wrażenie zrobiło zagrane na bis Shooting Stars. Chóru gospel co prawda u nas nie było (pojawił się w Londynie), ale nic nie szkodzi - co trzeba, dośpiewaliśmy sobie sami, zresztą publiczność przez cały wieczór korzystała z głosów niezwykle często i entuzjastycznie. Nowe numery przeplatane były Rivalsowymi klasykami takimi jak Open My Eyes, Pressure and Time, Electric Man, Torture, Jordan czy Face of Light. Miłą niespodzianką było wplecenie w ten ostatni utwór kompozycji Sacred Tongue z wydanej osiem lat temu EP-ki. Całość tradycyjnie już zamknęło Keep on Swinging.
Zespół jest w świetnej formie, a wokalista Jay Buchanan dużo chętniej niż podczas ostatniej wizyty w naszym kraju wchodził w interakcję z publicznością. Poprzednio pojawiały się głosy, że zespół przeszedł trochę obok koncertów i niby muzycznie było świetnie, ale brakowało niektórym klimatu. Tym razem publiczność dostała wszystko, czego mogła zapragnąć. Zresztą, jak już wspomniałem, oddawała grupie wszystkie dobre emocje płynące ze sceny. W pewnym momencie, podczas jednego ze wspólnych śpiewów, spojrzałem na ten wielki, pewnie półtoratysięczny tłum ludzi i przypomniałem sobie początki Rival Sons w Polsce - koncerty dla małej grupki fanów w obskurnej Hydrozagadce. To niesamowite, jaką drogę przeszła ta formacja od tamtej pory, jaką drogę przeszliśmy z nią także my - fani zespołu. Ci, którzy byli z nim niemal od samego początku, właśnie od koncertów dla garstki osób na Pradze, oraz ci, którzy załapali się na tę przygodę po drodze, gdy grupa zdobywała coraz większą popularność i przenosiła się do coraz większych i bardziej prestiżowych sal koncertowych. Niemal wyprzedali Stodołę przy konkurencji w postaci uwielbianego w naszym kraju Uriah Heep, na tej trasie przyciągnęli też tłum do paryskiego Bataclanu i wyprzedali kultowy londyński Roundhouse. W czwartek w Warszawie zostali przyjęci jak wielkie gwiazdy i ten niezwykle ciepły stosunek publiczności do grupy był wyczuwalny przez cały stuminutowy koncert. Było pięknie.
Jako support wystąpiła kanadyjska ekipa The Sheepdogs, prezentująca wizerunek rodem z kowbojskich tancbud na amerykańskiej prowincji zmieszanych z Las Vegas. Było kolorowo i efektownie, trochę kiczowato, ale na pewno ciekawie. Muzycznie bardzo przyjemnie, w klimatach lekkiego rock n' rolla z mocnymi wpływami country. Może dla niektórych fanów Rival Sons trochę zbyt lekko, łatwo i przyjemnie, ale publiczność sprawiała wrażenie porządnie rozgrzanej, o czym świadczyły gromkie brawa w trakcie i po występie grającej u nas po raz pierwszy grupy. A o to chyba w sumie przecież chodzi w występie supportu.
Podziękowania dla Go Ahead za akredytację foto.
Rival Sons
The Sheepdogs
Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa i mam do nich wyłączne prawa. Linkowanie do tej podstrony mile widziane. Daj znać, jeśli chcesz je jakkolwiek wykorzystać. / All photos were taken by me and I own all rights to those photos. Feel free to link to this page. Write to me if you want to use them for any purpose.
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Wielkie dzięki za relację. Aktualizujemy zatem wątki w nowym wpisie:
OdpowiedzUsuńDream Theater jest jak Coca Cola: wszyscy znają jej smak, młodzi popijają a dorośli używają już wyłącznie jako odrdzewiacza i przepychacza kanalizacji. Świetnie się sprawdza przy odkurzaniu membran w kolumnach. Te wymioty gitarowe tworzące mgiełki dźwięków wędrujące od twardej ziemii do chmur i zuruck wspaniale odświeżają styki. Imponujace akcentowanie co trzydziestej siódmej stodwudziestkiósemki jednak każe zadać sobie pytanie – czy to już awangarda, czy nie lepiej pozostać przy akcencie na co dziewiętnastej…
Najnowsze odkrycie w badaniach neurologicznych dotyczy skalowania w encefalografii i tu z pomocą przyszedł cały , no, z drobnymi wyjątkami, progresywny metal: przed badaniem właściwym badanemu zadaje się najlepiej najnowszy DM by uzyskać idealnie płaski zapis z poziomem zero a następnie przechodzi się do badania właściwego, w którym odległości na wykresie wyraża się w tzw. milideemach, w skrócie mDM. O dziwo polscy uczeni zaobserwowali podobny efekt przy zastosowaniu Z. Martyniuka, co potwierdzili uczeni z innych krajów. Trwa zatem przepychanka w światowej neurologii która jednostka neuroencefalopatii wygra: polska narodowa Milimartyniuk czy Milideem. Naszym atutem w tej grze jest jednak nieco niższy poziom płaskiego zapisu o czym z dumą donoszę.
:)
OdpowiedzUsuńŚwietna fotorelacja...
OdpowiedzUsuń