To piąty krążek formacji, drugi wydany po skróceniu nazwy. Kwartet ze Sztokholmu wciąż serwuje nam ciężką psychodelię – momentami wręcz przytłaczającą i gęstą, a chwilami bardzo przyjemną, klimatyczną, podpartą nawet niekiedy brzmieniami akustycznymi. Na nowej płycie mamy tylko sześć numerów, które z jednym wyjątkiem zasadniczo mieszczą się w przedziale od około siedmiu do około ośmiu i pół minuty. Tym wyjątkiem jest numer Deeper Dweel – majestatyczny, potężny, ciężki, niemal trzynastominutowy. A, no i mamy tu saksofon, który zresztą pojawia się na tej płycie kilka razy i za każdym razem wchodzi na pełnej, cały na… hmm… saksofonowo. Uwielbiam dobre połączenie ciężkiej psychodelii i saksofonu czy skrzypiec. Na tym krążku wypada znakomicie, a środkowa, niezwykle spokojna część Deeper Dwell jest tego świetnym przykładem. Moich ulubionych kompozycji na tej płycie musimy jednak szukać gdzie indziej. To przede wszystkim Carried Away – cudownie psychodeliczne, tajemnicze, z nutą pogańskiego obłędu oraz pojawiającym się saksofonem, który zresztą świetnie się tu sprawdza. Absolutnie potężna, powalająca rzecz. To jeden z najlepszych numerów, jakie usłyszałem na tegorocznych płytach. Warto też zwrócić uwagę na You Fly, które w drugiej części, wyłaniającej się jakoby z muzycznego chaosu, stanowi świetną przeciwwagę dla ciężkich kompozycji, zapewnia oddech i sporo lekkości, a przecież początek tego numeru jest dynamiczny i gęsty, wręcz hałaśliwy, nie wiem, czy nie najcięższy na całej płycie. Jest coś urzekająco i jednocześnie tajemniczo plemiennego w zaśpiewach w kompozycji Repent in Blood. Zespół zręcznie balansuje tu między ciężkim, mocnym łojeniem, a fragmentami dużo spokojniejszymi, subtelnymi. Jednak bez względu na natężenie dźwięku w danym momencie, mamy tu po prostu świetne melodie – nieco melancholijne, niepokojące, celowo zapętlające pewne motywy, by wciągnąć słuchacza. I to się udaje. Udaje się w zasadzie w każdym numerze z tej płyty.
Muszę sobie przypomnieć wcześniejsze płyty JIRM. Przyznaję, że w ostatnich latach rzadko sięgałem po ich starsze nagrania, więc nie do końca pamiętam, czy któryś z tych albumów jest równie udany, co nowa płyta, ale jestem pewny, że żadnemu z nich nie poświęcałem po premierze aż tyle czasu, więc może być to wskazówka, że przy okazji The Tunnel, The Well, Holy Bedlam panowie trafili w moje muzyczne upodobania wyjątkowo celnie. Tu się wszystko zgadza. Znakomity klimat, świetne brzmienie, odpowiednia dawka ciężaru, ale i miejsce na oddech, do tego świetna gra oraz naprawdę znakomity wokal. Często u zespołów z tej muzycznej bajki wokal psuje nieco efekt finalny, który byłby znacznie korzystniejszy, gdyby właśnie nie brzmienie głosu albo sposób śpiewania wokalisty. Tu nie ma o tym mowy. Wokal to kolejny atut tego zespołu i tej płyty. Wysoki, pełen emocji, momentami wręcz nieco histeryczny, ale bez przekraczania granicy, za którą ta cecha staje się męcząca. Nie mam żadnej płyty JIRM na nośniku fizycznym, ale tę chcę mieć. Bo głupio nie mieć płyty ze swojej rocznej czołówki. A coś czuję, że do tej czołówki ten album trafi. Właściwie jestem o tym przekonany.
Płyty można posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
---
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Nie znałem... a to ciekawe. Może bym coś przyciął, wyrównał albo jeszcze co, ale to dobre jest.
OdpowiedzUsuńNie nadawałbym się na recenzenta, tyle rzeczy trzeba słuchać i często nie ze swojego podwórka, a ja jak mi coś się rzuci na uszy to słodzę sobie tym a przerwy robię na niedosłuchane wcześniej, nowe przerzucam po łebkach. Chyba, że przeczytam u Bizona, wtedy poświęcam czas, albo macam i trafiam jak ślepa kura, to wtedy słucham uważniej całości. Kiedyś, panie, było łatwiej...
Kiedyś to były czasy! Teraz nie ma czasów... :D
Usuń:-))
UsuńNa myśli miałem głównie, że było mniej muzyki do odsłuchania, teraz tworzy ją większa ilość artystów, no i nie było tak szerokiego dostępu do informacji (brak Internetu), zatem mniej informacji = mniej płyt do odsłuchania. Nie mówiąc już o utrudnionym dostępie do płyt. Było kilku piszących o muzyce, kilku nadających przez radio, kilka prywatnych kontaktów z ludźmi przywożącymi wieści i płyty ze świata i na tym się bazowało. Dziś informacje o płytach atakują jak chmary stonki ze wszystkich mediów, niby trzymamy się swoich kryteriów selekcji, ale tego jest ponad naszą absorpcję.
To powyżej to ja, tylko się cuś pozmieniało i pogubiłem się...
OdpowiedzUsuń