Two Piece Puzzle to drugi solowy krążek Rosalie i można powiedzieć, że fani Purson będą zadowoleni, bo czuć tu ducha tego zespołu. Znowu mamy do czynienia z kapitalnie brzmiącą mieszanką psychodelii późnych lat 60., wodewilu, lounge i elementów art rocka. Nic dziwnego, w końcu to właśnie Rosalie była odpowiedzialna za zdecydowaną większość materiału na płytach Purson, grała też na wielu instrumentach. Podobnie jest tutaj. To w całości płyta bardzo przyjemna i udana, ale jest na niej kilka numerów, które z pewnością należy wyróżnić. Pierwszym z nich jest Donovan Ellington, który jest cholernie melodyjny, cudownie wręcz vintage’owy, a do tego ma kapitalny, wracający kilka razy złamany motyw, który sprawia, że to chyba moja ulubiona kompozycja na płycie. Kolejny z moich faworytów do Duet, który jest… no cóż, duetem Rosalie i jej partnera życiowego, a także współproducenta płyty, współkompozytora kilku utworów i multiinstrumentalisty Roscoe Wilsona. A do tego jest to numer tak bardzo beatlesowski w brzmieniu i klimacie, że aż trudno momentami uwierzyć, że to nie jakiś zaginiony numer Fab 4 lub któregoś z członków tego zespołu. Co ciekawe, nie mogę się do końca zdecydować, czy brzmi bardziej jak kompozycja Lennona, czy McCartneya…
Donny Pt. Two (Ellington’s Second Dove) jest niesamowicie lekkie, bardzo w stylu przedwojennych klubów, a do tego mamy tu skrzypce, mandolinę i buzuki. Z kolei w Tristitia Amnesia znajdziemy nieco muzycznego orientu, tak przecież bliskiego starej brytyjskiej psychodelii. Suck Push Bang Blow to najcięższy numer na płycie. Tu po raz chyba jedyny Rosalie tak odważnie wychodzi z klimatów lekkiej, momentami nawet popowej i wodewilowej psychodelii. Natomiast w The Liner Notes, które zamyka podstawową wersję płyty, mamy początkowo niezwykle przyjemne jazzowanie, a później wszystko kapitalnie buja, jak to w wielkim zwieńczeniu albumu. Bonusy z wersji rozszerzonej nie odbiegają klimatem ani poziomem od podstawowego materiału. No i o, miałem pisać o najlepszych numerach na płycie, a poza miniaturkami wymieniłem niemal wszystko. Taka to właśnie jest płyta.
Niezwykle podoba mi się melodyjność tego wydawnictwa, lekkość, z jaką to wszystko płynie i czaruje słuchacza, ale nie da się nie wspomnieć o uwodzicielskim głosie Rosalie czy o kapitalnej grze sekcji rytmicznej (na basie Rosalie) i pięknie uzupełniającym ją fortepianie oraz innych instrumentach klawiszowych (w większości obsługiwanych także przez „szefową”). To właśnie ta pełna polotu warstwa rytmiczna nadaje płycie lekkości, o której pisałem. Ta płyta to kolejny dowód na to, że Rosalie to jedna z najciekawszych postaci współczesnej brytyjskiej sceny psychodelicznej, choć w sumie chyba wcale takiego dowodu nie potrzebowaliśmy. Ale potrzebujemy świetnej muzyki, a tej tu sporo.
---
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Łudziłem się nadzieją, że tegoroczna Kaipa będzie rozkoszą dla uszu, no cóż, wyszło jak wyszło, dla mnie do zapomnienia.
OdpowiedzUsuńZa to odkryłem coś, co urasta do miana albumu roku. Wiem, że jeszcze nie minęło półrocze, że wydarzy się jeszcze sporo – nic to, żadna kolejna płyta choćby niewiemjaka nie odbierze przyjemności słuchania Electro Compulsive Therapy s/t.
Pierwsza niespodzianka: zespół pochodzi z Meksyku. Słucham i się zastanawiam – meksykańskiego nie znam a tu zaskakująco dużo słów rozumiem… W nieznajomości języków jestem niezły: szwajcarski, brazylijski, kanadyjski zajmują czołowe lokaty na liście języków dla mnie obcych, czy okaże się dnia któregoś, że mam tak z nimi jak z meksykańskim?
Wracając do ECT – jeśli po przesłuchaniu krążka ktoś nie cofnie ramienia z igłą co najmniej do nr 2, a w przypadku braku czasu do nr 5 to znaczy, że jest klientem Eurowizji i niech tu nie zagląda…