Jak się ma ten nowy album do Gigaton? Na tamtej płycie zespół zdecydował się na kilka eksperymentów i mam wrażenie, że postawił na brzmienie formacji, która wciąż ma coś do powiedzenia, ale robi to z pozycji ludzi doświadczonych. Na Dark Matter zespół postanowił natomiast chyba lekko odmłodzić się brzmieniowo i wykrzesać z siebie nieco więcej młodzieńczego buntu, choć siłą rzeczy w wersji „30 lat później”. Muzycy podkreślali, że duży w tym udział nowego producenta, Andrew Watta, który w ostatnich latach pracował m.in. z Ozzym, Iggym Popem czy Stonesami, ma więc już spore doświadczenie z „tuningowaniu” weteranów, choć przecież jest równolatkiem zespołu (zespołu – nie muzyków). Watt podobno dał muzykom PJ solidnego kopa i zmusił do szybkiej pracy, w wyniku czego płyta powstała w zaledwie kilka tygodni. I tak jak w przypadku wspomnianych albumów legend, tak i tutaj produkcja Watta jest kwestią dość kontrowersyjną. Chodzi zwłaszcza o brzmienie perkusji. Matt Cameron łoi tu momentami, aż miło, ale nie mogę się przekonać zwłaszcza do brzmienia werbla. Brzmi jak pół-elektroniczny zestaw z lat 80. Aż zbyt sterylnie, za mało… ludzko. Dla porównania posłuchałem sobie właśnie (chyba pierwszy raz od dwóch lat) płyty Gigaton, i tam bębny brzmiały o niego lepiej.
W porównaniu z Gigaton nowa płyta jest też chyba mniej mroczna i refleksyjna. Więcej tu dynamicznych, gęstych kawałków. Sam zespół twierdzi, że to najcięższa płyta Pearl Jam. Aż tak daleko bym nie poszedł, ale faktycznie momentami czuć tu tę moc. Czasami objawia się to w formie szybkiego, dynamicznego numeru „z kopem”, jak w znakomitym React, Respond, w otwerającym album Scared of Fear czy singlowym Running (w przypadku Eddiego takie szybkie numery to obecnie trochę chybił-trafił, bo czasem bełkocze przy nich tak, że trudno cokolwiek zrozumieć. Mam wrażenie, że pod tym względem w pierwszych dwóch wspomnianych wyszło świetnie, w trzecim tak sobie), czasami po prostu czuć intensywność i napięcie, jak w utworze tytułowym czy Waiting for Stevie. Łagodniej i bardziej do pobujania jest w Upper Hand (a pod koniec numer znakomicie wchodzi na wyższe obroty) i w bardzo piosenkowym, lekkim Something Special. W Wreckage słyszymy, jak bardzo Eddie i koledzy uwielbiająToma Petty’ego i Heartbreakers, co zresztą nie jest dla fanów PJ wielką tajemnicą, wszak zespół ten Petty’ego niejednokrotnie coverował na koncertach. Jak zwykle na wysokości zadania panowie stanęli też w przypadku utworu zamykającego album. Wiedzą doskonale, że należy pozostawić jak najlepsze wrażenie, bo często to właśnie decyduje o tym, czy słuchacz da płycie drugą (i kolejne) szansę. Setting Sun to piękny, przejmujący zmierzch tego albumu, chyba najbardziej refleksyjna kompozycja w zestawie.
Trudne były moje początki z tym albumem. Pearl Jam to jeden z najważniejszych dla mnie zespołów, ale wiem doskonale, że czasy, gdy zachwycali mnie bezgranicznie swoimi nowymi płytami, raczej już nie wrócą. Zawsze jednak staram się wyłowić na nowym wydawnictwie kilka perełek i muszę przyznać, że początkowo miałem tu z tym problem, bo poza React, Respond, które chwyciło od razu, jakoś nie mogłem się wgryźć w ten album. Po kilku odsłuchach złapałem się jednak na tym, że podoba mi się tu coraz więcej. Gdy stanąłem przed wyborem pięciu utworów do radiowego cyklu Album Tygodnia, okazało się, że kandydatur jest więcej niż miejsc, a to zawsze dobry znak. Podobnie jak w przypadku ostatnich czterech czy pięciu albumów grupy, niedługo po premierze nie mam pojęcia, na ile ta płyta będzie ze mną w kolejnych latach na stałe – czy będę do niej wracał, czy będzie się kurzyła na półce, czy może skupię się na kilku ulubionych nagraniach. Spytajcie tak za pięć lat.
Premiera: 19 kwietnia 2024 r.
Poprzednie teksty o zespole:
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
A co kolega robił 12.04.2024r. ????!!!!
OdpowiedzUsuń