niedziela, 9 sierpnia 2015

Orchid - Sign of the Witch EP [2015]


Członkowie amerykańskiej grupy Orchid nie pretendują raczej do miana najbardziej zapracowanych ludzi w przemyśle muzycznym. Grupa powstała pod koniec 2006 roku, lecz do tej pory wydała zaledwie dwie duże płyty, choć trzeba zaznaczyć, że oprócz nich ukazały się także trzy EPki, które tylko częściowo pokrywają się materiałem z albumami. To jednak wciąż wynik, który nie robi wielkiego wrażenia, biorąc pod uwagę staż zespołu. Takie podejście może być niezłym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę obecną sytuację na rynku płytowym, ale równie dobrze może spowolnić rozwój grupy i przede wszystkim utrudnić dotarcie do większej rzeszy fanów. Nie ukrywajmy – spora część słuchaczy EPki zwyczajnie ignoruje i czeka na pełnowymiarowe wydawnictwa. A byłoby szkoda, bo poprzednie płyty – duże i małe – oraz wspólne koncerty z Blues Pills i Scorpion Child pokazały, że w Orchid jest spory potencjał. Również najnowsze wydawnictwo Orchid – Sign of the Witch – to czteroutworowa EPka, czwarta w dyskografii grupy, która może, choć wcale nie musi być zwiastunem czegoś obszerniejszego.

Niecałe 19 minut muzyki – to niby mało, ale ciekawe jest to, że muzykom udało się w tym czasie zaprezentować różne oblicza własnej twórczości. Otwierający płytę kawałek Helicopters to ten najbardziej typowy Orchid, bazujący na pełnych energii, ale i klimatu dokonaniach wczesnego Black Sabbath, ale jednocześnie zrobiony „po swojemu”. Jest tu sporo dynamiki i gitarowego brudu uzupełnianego nieco histerycznymi zaśpiewami. Z jednej strony słychać, że nie jest to nagranie sprzed 40 lat, ale z drugiej strony – niewątpliwie na tym właśnie okresie w muzyce jest wzorowane. John the Tiger i Sign of the Witch sprawnie łączą dynamikę z melodią. Początek tego pierwszego zaskakuje pewnego rodzaju skocznością, ale to tylko krótka wycieczka w takie nieoczekiwane rejony, niemniej nawet po okiełznaniu rytmu numer jest wciąż bardzo melodyjny i chwytliwy. Kawałek tytułowy zachwyca kapitalną robotą sekcji rytmicznej i przyjemnie wibrującą, gęstą gitarą. Doom rock dla mas? Czemu nie, choć dla przeciwników zbyt wyraźnego wzorowania się na dawnych mistrzach te kawałki będą pewnie nie do przyjęcia, bo nie ukrywajmy – Sabbaci przebijają tu niemal w każdym dźwięku. EPkę zamyka kompozycja Strange Winds – mój faworyt wśród tej czwórki. Kapitalna zmiana klimatu, spokojny numer na sam koniec wydawnictwa – hipnotyczny, wkręcający słuchacza coraz bardziej, z lekkim bliskowschodnim posmakiem. Można się czepiać, że tak jak szybsze numery przypominały nieco kompozycje typu Fairies Wear Boots, tak ten kawałek brzmi, jakby panowie chcieli napisać swoje własne Planet Caravan, ale skoro efekt jest tak przyjemny, to chyba dobrze, że spróbowali.

19 minut to niewiele, ale wystarczy, by pokazać, że muzycy Orchid są wszechstronni i nie ograniczają się do szybkiej i głośnej rockowej jazdy. Równie sprawnie idzie im tworzenie nieco tajemniczego, egzotycznego klimatu, a i talent do chwytliwych melodii jest u nich niezaprzeczalny. Nawet jeśli nie są najbardziej nowatorskim zespołem w historii muzyki, a inspiracje twórczością Black Sabbath są w ich przypadku oczywiste nie tylko za sprawą nazwy grupy, to po prostu dobrze się ich słucha. Panowie, pora na kolejną dużą płytę!


--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz