piątek, 26 lipca 2019

Nebula - Holy Shit [2019]


Kalifornia Skandynawią Ameryki Północnej! Nie wiem czy to kwestia klimatu, krajobrazów pustynnych, trzęsień ziemi czy może po prostu gęstości zaludnienia i popularności regionu, ale wydaje się, że złoża stonerowo-psychodeliczne są w tym stanie tak bogate, że chyba nigdy się nie skończą. Co więcej, jak człowiek dokładniej przestudiuje składy tych wszystkich zespołów, okazuje się, że to istna Moda na sukces – każdy gra lub grał z każdym. Podobnie jest z formacją Nebula. Zespół powstał w 1997 roku, a pierwszy skład tworzyli w dużej części muzycy znani z grupy Fu Manchu. Z biegiem lat skład ten zmieniał się i dziś jedynym muzykiem, który gra w Nebula od początku, jest wokalista i gitarzysta Eddie Glass. Zespół zresztą miał dość długie okresy nic nierobienia, co nie jest specjalnie zaskakujące, skoro każdy z muzyków gra w kilku grupach. Apollo – czwarta i do niedawna ostatnia studyjna płyta tej formacji – ukazała się w 2006 roku. Jednak w końcu fani dynamicznego pustynnego stonera doczekali się albumu numer pięć – wydawnictwo o uroczym tytule Holy Shit ukazało się w czerwcu.

Płytę wypełnia dziewięć numerów o przeważnie dość zwartej konstrukcji. Jedna niespełna dwuminutowa miniaturka, dwa nieco bardziej rozbudowane, siedmiominutowe kawałki – reszta mieści się w przedziale od 3,5 do 5 minut, czyli dość tradycyjnie. Brzmienie też dość tradycyjne dla tego gatunku i tych okolic. Panowie z grupy Nebula łoją, aż iskry lecą, ale robią to z głową. Nie spodziewajcie się tu specjalnie długich kosmicznych pasaży z instrumentalnym motywami, przy których moglibyśmy sobie spokojnie poodpływać. Nie, żeby w ogóle ich nie było. Chwile wytchnienia trafiają się – np. w otwierającym album Man’s Best Friend, w dłuższym Tomorrow Never Comes, w którym nie brakuje mocniejszych motywów, ale są one sprawnie przeplecione właśnie z takimi klimatami nieco spokojniejszymi, czy w drugiej z bardziej rozbudowanych kompozycji, zamykającej album The Cry of a Tortured World. To jednak przeważnie zaledwie spokojniejsze przerywniki między znacznie mocniejszymi i intensywniejszymi motywami. Dominują czadowe, treściwe kawałki jak np. Witching Hour, które momentami o dziwo brzmi nawet trochę jak wczesne Iron Maiden. Ale zaznaczam, że daleko temu zespołowi do bezmyślnego łojenia byle głośniej i ciężej. Tym wszystkim rządzi melodia, trafiają się tu dość często motywy, które szybko zostają w głowie i na które natychmiast zwraca się uwagę. Oczywiście sporo dla siebie znajdą na Holy Shit fani pustynnego stonera w stylu QUOTSA czy wspomnianego już Fu Manchu oraz wielbiciele Black Sabbath (bo jakżeby inaczej), ale i zakochani w kwaśnej hendrixowskiej psychodelii nie powinni być zawiedzeni, a dodam, że ja momentami (np. w Messiah czy w Let’s Get Lost, w którym notabene fantastycznie „pod spodem” chodzi bas) słyszę też całkiem sporo nawiązań do sceny Seattle. Kapitalną chwilową odskocznią jest instrumentalna miniaturka Fistful of Pills – coś na kształt muzyki z westernu połączonej z surf rockiem. Wrzucić do któregokolwiek filmu Tarantino i będzie pasowało idealnie.

Zazwyczaj do płyt z desertrockowym łojeniem podchodzę z pewną rezerwą, bo często za dużo na nich jednostajnego łomotu, który może i jest dla mnie fajny na kwadrans, ale później zaczyna mnie już męczyć. I trochę z takim właśnie nastawieniem odpalałem płytę Nebula – formacji, której wcześniej nie słyszałem, choć przed pierwszym odsłuchem sporo się o niej naczytałem. Okazało się jednak, że Holy Shit to płyta dobrze wyważona, jak na ten gatunek naprawdę dość różnorodna, taka, której po prostu dobrze się słucha także w całości. A że ta całość to niecałe trzy kwadranse, nie ma tu mowy o zmęczeniu. To kolejny niezwykle udany krążek ze sceny kalifornijskiej, który może nie będzie się bił o czołówkę mojej tegorocznej listy ulubionych albumów, ale na pewno od czasu do czasu będę do tych nagrań z przyjemnością wracał.

Płyty możecie posłuchać na Bandcampie.

1. Man's Best Friend (4:56)
2. Messiah (4:28)
3. It's All Over (4:58)
4. Witching Hour (4:12)
5. Fistful of Pills (1:48)
6. Tomorrow Never Comes (7:11)
7. Gates of Eden (3:39)
8. Let's Get Lost (4:40)
9. The Cry of a Tortured World (7:12)



--
Zapraszam na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz