Viken zaprosił do współpracy wielu znajomych, wśród nich także perkusistę Soup (gra w dwóch utworach), co jeszcze bardziej wzmacnia więzi między oboma projektami, ale muzycznie nie jest to kopia tego, co możemy usłyszeć na płytach Soup. Ogólny klimat może i jest zbliżony, a za kompozycje i brzmienie odpowiada przecież ten sam człowiek, więc pewne podobieństwa muszą się pojawić i czasami przy odsłuchu myślę sobie, że ten czy tamten utwór mógłby trafić na płytę Soup, natomiast mam wrażenie, że muzyka na Giant Sky jest jednak nieco inaczej zaaranżowana i częściej opiera się na klimatach klawiszowych rodem z lat 80. lub wręcz momentami częściowo na elektronice. Na płycie dominują długie kompozycje, starannie konstruowane, w których muzycy wykorzystują czas, budując klimat, co płycie niewątpliwie służy.
Pierwszą zauważalną różnicą jest obecność żeńskich wokali. A wokalistek mamy tu aż cztery. Towarzyszy im także oczywiście głos samego Vikena. I o ile pierwsze fragmenty otwierającego album The Further We Go the Deeper It Gets Pt. 1-6 faktycznie mogłyby przywodzić na myśl ostatnie dokonania Soup, o tyle później kompozycja idzie w nieco innym kierunku. Robi się dynamiczniej, bardziej przestrzennie, lżej, nieco „ejtisowo” w brzmieniu, momentami nawet piosenkowo. To swoją drogą ciekawy zabieg, by rozpocząć album zdecydowanie najdłuższą, aż dwunastominutową kompozycją. I, muszę przyznać, jest to rozpoczęcie znakomite, które w pewnym sensie „ustawia” resztę odsłuchu i wrażenia z niego. Obłędnie brzmi Broken Stone. Zaczyna się niezwykle spokojnie, subtelnie, ale niedługo za połową utworu całość nagle wchodzi na wyższe obroty i delikatny, pół-akustyczny numer otrzymuje sporo dźwiękowej przestrzeni i polotu oraz zapętlony, wyrazisty motyw perkusyjny. Dobrą passę kontynuują piękne, melancholijne No Cancelling This i Out of Swords. W tej drugiej, niezwykle oszczędnej aranżacyjnie kompozycji pojawiają się także instrumenty smyczkowe. Całość wieńczy opatrzona tajemniczymi wokalizami kontynuacja pierwszej kompozycji z płyty (w porównaniu z innymi utworami te niespełna trzy minuty czynią ją niemal miniaturką muzyczną) oraz połączone z nią Breaking Patterns – z początku nieco flodowskie. Aż człowiek zastanawia się, w którym momencie usłyszy „one of these days I’m gonna cut you into little pieces!”, ale wtedy nagle odchodzimy od tego floydowskiego klimatu i wchodzimy w te znajome fanom Erlenda rejony muzyczne, które są tak trudne do jednoznacznego zaszufladkowania i zdefiniowania. Czy to shoegaze? Alternatywa? Indie rock? Psychodelia? Wszystko po trochu? Nie mam pojęcia, ale jest niezwykle przyjemne, a brzmienia klawiszy znowu nadają całości posmak lat 80.
Giant Sky nie jest płytą, która zachwyciła mnie w aż takim stopniu jak Remedies – ostatni album Soup. Ale to byłoby raczej trudne, bo wspomniane wydawnictwo to ścisła czołówka moich ulubionych płyt XXI wieku. Na następcę Remedies czekam z niecierpliwością, ale i z obawą – bo oczekiwania moje są ogromne i boje się, że jeśli ten album będzie tylko bardzo dobry, będę odczuwał niedosyt. Na Giant Sky te oczekiwania przeniosły się tylko częściowo, więc i moje podejście do tego krążka było nieco inne. Debiut pod tym szyldem absolutnie mnie nie zawiódł. To piękna, intrygująca, klimatyczna i wymagająca muzyka, której znakomicie słucha się w pełnym wymiarze całego albumu. Nie chwyta za serce aż tak jak Remedies – od pierwszego odsłuchu i bez cienia wątpliwości. Tu nie ma takiej kompozycji jak Nothing Like Home, które rozwaliło mnie na kawałeczki od pierwszego razu, gdy tamten numer włączyłem. Ale z każdym kolejnym spotkaniem z tą muzyką staje się ona coraz bliższa. To z pewnością jeden z ciekawszych tegorocznych albumów.
Płyty można posłuchać na profilu projektu na Bandcampie.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
super
OdpowiedzUsuń