środa, 10 maja 2017

The Black Angels - Death Song [2017]



Death Song to piąty album w dorobku teksańskiej formacji The Black Angels, choć doświadczenie wydawnicze tej grupy jest znacznie większe, gdyż jeszcze więcej niż płyt zespół ten wydał EP-ek, pojawiał się poza tym na tribute albumach i ścieżkach dźwiękowych kilku filmów i seriali. To już w sumie kilkanaście wydawnictw w ciągu 13 lat istnienia – nie w kij dmuchał. Potrafią świetnie wczuć się w klimat bagnistego, ponurego grania południa Stanów, kapitalnie idzie im podrabianie garażowej psychodelii końca lat 60., tym razem jednak muzycy wrócili w pewnym sensie do swoich początków i nagrali album, który jest ciężki, intensywny, ale przy tym cholernie melodyjny.

Trochę trzeba było czekać na to wydawnictwo. Ostatnimi studyjnymi oznakami życia od The Black Angels były utwory zawarte na wydanej w 2014 roku EP-ce Clear Lake Forest, które momentami dość mocno nawiązywały do nieco naiwnego garażowego rocka czy nawet surf rocka lat 60. Tu tych nawiązań jest znacznie mniej, bo The Black Angels w większości kompozycji z nowej płyty postawili na moc i ciężką psychodelię. Oczywiście wciąż jest w tym mnóstwo przebojowości i garażowego brudu, ale mam wrażenie, że to wydawnictwo jest o wiele intensywniejsze od ich ostatnich dokonań. Tu nawet w spokojniejszych kawałkach dzieje się bardzo dużo. Klaustrofobiczna psychodelia wwierca się w mózg w dość lekkim Death March czy otwierającym album Currency, a także w dobrze kontrastującym oszczędne zwrotki z gęstym refrenem, dość leniwym Half Believing. Oczywiście nie mogło zabraknąć odniesień do wielkich kwaśnego grania – Medicine czy Grab As Much brzmią jak podrasowane pomysły wczesnego Pink Floyd. Do klasycznych narkotycznych eksperymentów muzycznych sprzed niemal pół wieku kapitalnie nawiązuje dynamiczne, intensywne, ale jednak pozostawiające sporo przestrzeni w aranżacji I Dreamt. Ale jak już Aniołki przyłoją, to solidnie. Comanche Moon i I’d Kill for Her nie pozostawiają wątpliwości, że ten zespół potrafi nie tylko tworzyć świetny, narkotyczny klimat, ale i zagrać ze sporą mocą i do tego połączyć to wszystko z melodią, która zostaje w głowie. Wisienką na torcie jest jednak zamykający płytę, najdłuższy na niej utwór antytutułowy®, Life Song. Po wszystkich dźwiękowych zawirowaniach na Death Song, mocnych riffach, gęstych aranżach, wibrujących organach, tu mamy brzmieniowe ukojenie, sześć i pół minuty sennej podróży. Idealne zwieńczenie intensywnej aranżacyjnie płyty, przy którym organizm, bombardowany wcześniej różnymi bodźcami, może wrócić do stanu równowagi i spokoju.

Tekstowo na Death Song Aniołki są mocno zaangażowane społecznie. Krytykują masowe faszerowanie się lekami na wszystko (to powinno szczególnie mocno przemówić do polskiego słuchacza, bo chyba nigdzie na świecie nie emituje się tyle bzdurnych reklam leków i pseudoleków), oddanie się władzy pieniądza czy bezwzględne wykorzystywanie siły w starciu ze słabszym. Ale tu nawet bez znajomości tekstów można by wyczuć, że to dość ponura, mało optymistyczna płyta. The Black Angels to absolutna czołówka amerykańskiej garażowej post-psychodelii i ten krążek jest tego kolejnym potwierdzeniem. Płyta do dzikiego tańca, płyta do narkotycznych odlotów, płyta na drogę. Po prostu bardzo dobra płyta.

1. Currency (5:16)
2. I'd Kill for Her (3:37)
3. Half Believing (4:20)
4. Comanche Moon (4:51)
5. Hunt Me Down (3:53)
6. Grab As Much (As You Can) (3:51)
7. Estimate (5:09)
8. I Dreamt (4:22)
9. Medicine (3:31)
10. Death March (3:24)
11. Life Song (6:29)


UWAGA! Blog dorobił się profilu na Facebooku ;)

--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Zarazara, nie tak szybko, jeszczem dobrze nie posłuchał Mt. Mountain, którego omówienie zachęciło do słuchania a teraz sruuuu! i kolejny obiecujący krążek, co to na akord się robi, czy co?
    Po pierwszym odsłuchu Mt.M... niewiele mogę powiedzieć, bom zasnął przy pierwszym kawałku i nawet jak mnie obudziło to dupnięcie, to niewiele z reszty pamiętam, bom śpiący okrutnie był.
    Ale obiecuję, że posłucham wyspany :-)

    OdpowiedzUsuń