środa, 15 kwietnia 2015

Kamchatka - Long Road Made of Gold [2015]


Trzeba przyznać, że szwedzkie trio Kamchatka narzuciło sobie ostatnimi czasy całkiem niezłe tempo pracy. Ledwie kilka miesięcy temu nadrabiałem zaległości, recenzując ich płytę The Search Goes On wydaną w lutym 2014 roku, a już w moje ręce wpadła mocno przedpremierowo najnowsza propozycja Szwedów – płyta Long Road Made of Gold, która oficjalnie zostanie wydana 22 maja. Szósty krążek w podstawowej wersji ma trwać niecałe trzy kwadranse, więc jeśli chodzi o długość jest bardzo klasycznie. Niespodzianką może być zaangażowanie do prac nad brzmieniem płyty brytyjskiego producenta Russa Russella, który znany jest ze współpracy głównie z zespołami nurtu ekstremalnego metalu, jak Napalm Death czy Dimmu Borgir. Bez obaw – Kamchatka nie zaczęła nagle grać mocnego metalu. To wciąż muzyka rockowa, chyba nawet o nieco lżejszym zabarwieniu niż w przypadku poprzednich płyt.

Teoretycznie nagranie dwóch albumów w tak krótkim odstępie czasu grozi pewnym zlaniem się pomysłów, ale już na samym początku Szwedzi udowadniają, że wciąż dysponują świeżym podejściem do swojej twórczości i nie zamierzają nagrywać kopii swoich wcześniejszych wydawnictw. Utwór Take Me Back Home rozpoczyna partia banjo, które zresztą pojawia się też w dalszej fazie kompozycji, a całość odjeżdża chwilami nawet w nieco progresywne klimaty, choć bez instrumentalnej przesady. Pierwszy singiel z płyty – Get Your Game On – to trzy i pół minuty cholernie chwytliwego grania, które natychmiast podrywa na równe nogi mocno zaznaczonym rytmem i lekkością brzmienia. To w zasadzie niemal taneczny numer, choć utrzymany w rockowej stylistyce. Pierwszą wyraźną różnicą, jaką da się odczuć w porównaniu z poprzednim krążkiem, jest właśnie pewna lekkość brzmienia. Styl Kamchatki składa się z elementów hard rocka, blues rocka i stonera. Tego ostatniego na ostatnim albumie było jakby nieco więcej, choć nie brakowało przy tym dobrych melodii. Odnoszę wrażenie, że na Long Road Made of Gold jest tego stonera dużo mniej, więcej za to brzmień kojarzących się z południem Stanów. Może to dlatego tym razem na okładce mamy muzyków grupy przemierzających na koniach tereny górskie kojarzące się dość mocno właśnie z kontynentem amerykańskim? Płyta sprawia wrażenie lżejszej, bardziej melodyjnej, nastawionej na motywy, które łatwo zostają w głowie. Jednym z niewielu przykładów mocniejszego łomotu jest Human Dynamo, choć i tu jest mniej surowo niż bywało jeszcze choćby na Thank You for Your Time z poprzedniej płyty. Panowie zapuszczają się także odważniej w rejony spokojniejsze. Rain to niesamowicie klimatyczny kawałek, na pewno zbudowany na bluesowych podwalinach, ale wychodzący daleko poza schemat prostego bluesowego kawałka.

W muzyce Kamchatki podoba mi się między innymi to, że grupa nie musi zalewać słuchaczy kaskadą riffów, by przyciągnąć uwagę. Jest ich trzech, słychać, że nagrywają na żywo z ewentualnymi dogrywkami, ale ponieważ muszą potem wykonywać te numery w tym samym składzie na żywo, nie kombinują z nasycaniem swoich utworów dodatkowymi partiami instrumentów. Gitara pełni tu oczywiście ważną funkcję, ale często gra bardzo oszczędnie, jedynie wzmacniając mocne bicie sekcji rytmicznej, jak w Mirror, gdzie oszczędna gra w zwrotkach świetnie sprawdza się w zestawieniu odrobiną szaleństwa w instrumentalnych przerywnikach. Klimat południa powraca w numerze Long Road. Tu muzycznych szaleństw nie ma – jest oszczędnie, klimatycznie i „kowbojsko”. Długie płaszcze, kapelusze, rewolwer ukryty za pasem, pocałunek rudej panny niezbyt ciężkich obyczajów z pobliskiego saloonu i łyk flaszka whisky na pożegnanie przed wyruszeniem w dalszą drogę. To You to chyba jedyny kawałek, w którym aranżacja jest nieco bardziej nasycona licznymi gitarowymi partiami, tak jakby po dziewięciu dość oszczędnych i zwartych aranżacyjnie kompozycjach zespół chciał nam pokazać, że tak całkiem nie zapomina, jak robi się nieco większy hałas. Przez chwilę poczułem się, jakbym słuchał jakiegoś przebojowego singla Foo Fighters i wcale nie zamierzam twierdzić, że te chwilowe skojarzenia mi przeszkadzają.



Zespół Kamchatka odkryłem dość niedawno, bo zaledwie kilkanaście miesięcy temu, i cieszę się, że muzycy tej grupy są w stanie zaskakiwać mnie swoją nową muzyką. To nie jest takie oczywiste. Czasami odkrywamy jakiś nowy dla nas zespół z kilkoma płytami w dorobku, chłoniemy wszystko, co jest dostępne na rynku, a gdy wychodzi nowa płyta – pierwsza za naszej „kadencji” jako fana – przychodzi lekki niedosyt, bo w zasadzie nie ma tam nic nowego, czego nie byłoby na krążkach poprzednich. W przypadku Kamchatki ciągle czuję, że muzycy próbują do każdego albumu podejść nieco inaczej, zaprezentować się z nieco innej strony. Owszem, w ramach pewnego gatunku i jakiejś ogólnej, niezmiennej stylistyki, ale jednak z różnie rozłożonym balansem elementów, które stanowią składniki stylu grupy. Na The Search Goes On było bardziej dynamicznie, na Long Road Made of Gold dominują łagodniejsze klimaty i wpadające w ucho melodie, ale to wciąż charakterystyczne brzmienie szwedzkiego tria, choć chyba z nieco głębszym ukłonem w stronę amerykańskiego rocka. Płyta trafi do sklepów w drugiej połowie maja i jeśli tylko będzie ją można dostać na terenie naszego kraju, powinna być obowiązkowym punktem na liście zakupów każdego fana dobrego rockowego grania.



---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz