Nazwa Cheap Trick jakoś nigdy nie
kojarzyła mi się z czymś, co mógłbym naprawdę polubić. Niby wiedziałem, że Rick
Nielsen czy Robin Zander cieszą się wielkim szacunkiem w branży, czasami
zresztą pojawiali się u boku różnych wykonawców, których lubię (choćby w
ostatnich latach: Nielsen na płycie Foo Fighters, zaś Zander na scenie z
gwiazdorskim projektem Kings of Chaos), znałem też kilka wielkich hitów typu Surrender czy Dream Police, ale w moich życiowych planach nie było bliższego
poznawania nawet tych najbardziej znanych albumów formacji, nie mówiąc o
jakichkolwiek nowych nagraniach. Nie zmieniło tego nawet niedawne wcielenie
muzyków grupy do Rock and Roll Hall of Fame, bo w sumie czemu niby ta skompromitowana
instytucja miałaby w jakikolwiek sposób wpływać na cokolwiek… Ba, ja oczywiście
pojęcia nie miałem, że oni jakąś nową płytę wydają (nie żebym takiej informacji
w ogóle szukał), bo ostatnimi czasy poluje głównie na nowości od młodych i
nieznanych. I tak zupełnie przypadkiem przy okazji jakiegoś artykułu
dotyczącego kłótni byłego/obecnego (niepotrzebne skreślić – gość jest członkiem
zespołu, ale nie gra na płytach ani na koncertach. Rozumiecie coś z tego?)
perkusisty z resztą składu, w oczy rzuciła mi się informacja o nowym wydawnictwie
i zapowiadającym go singlu. Posłuchałem i okazało się, że to brzmi zaskakująco
przyjemnie. To musiało oczywiście doprowadzić do odsłuchu całej płyty Bang, Zoom, Crazy… Hello (durny tytuł)
wydanej 1 kwietnia. Płyty naprawdę całkiem dobrej.
Teoretycznie można by powiedzieć,
że panom grubo po 60-tce to już tak średnio uchodzi granie typowej dla Cheap
Trick mieszanki hard rocka i power popu. Rock ‘n’ roll to rozumiem – tu nawet
Stonesi wciąż brzmią w porządku, bo mają tego rock ‘n’ rolla wyrytego w każdej
z miliona zmarszczek. Ale takie wygładzone, ugrzecznione rockowe granie, które
zawsze kojarzyło mi się z muzyką, której słuchają ci, co to prawdziwy rock jest
dla nich zbyt głośny? Tu już gorzej. Na szczęście to nie do końca jest tak, jak
wygląda na papierze. Po pierwsze grupa brzmi zaskakująco świeżo i szczerze mimo
upływającego czasu (choć Zander w tych swoich strojach wygląda dość komicznie –
nie każdy może być Stevenem Tylerem), a po drugie nowa płyta (nie mam nawet
zamiaru po raz kolejny pisać tego tytułu) prezentuje zdecydowanie bardziej
rockowe oblicze formacji. Zapomnijcie o irytujących plamach klawiszowych czy
wypolerowanych radiowych pioseneczkach (no dobrze, czasami jedno i drugie
pojawi się – zazwyczaj w parze – ale w ilościach zdecydowanie strawnych).
Gościom zachciało się nagrać rockowy album. Oczywiście wciąż słychać, że to
oni. Nawet ktoś tak słabo zaznajomiony z ich twórczością jak ja pozna, że to
Cheap Trick po kilku sekundach pierwszego singla No Direction Home, ale mimo wszystko jestem pozytywnie zaskoczony
mocą tej płyty.
Tę moc słychać od pierwszych
sekund numeru, który otwiera album – Heart
on the Line. Ja wiem – to jest muzyka, w której od miliona lat nie
wymyślono niczego innego. Tak, przyznaję. To wszystko słyszeliśmy już wiele
razy, nie ma co oczekiwać od nowego krążka Cheap Trick jakichś nowych
rozwiązań, przełomu czy nieszablonowego podejścia do… czegokolwiek. Ale jest
przyjemnie. Nawet bardzo. Odzwierciedlają to także dwa single promujące płytę –
wspomniane No Direction Home, które,
jak już pisałem, brzmi tak, że nie ma mowy o pomyleniu autorów z żadnym innym
zespołem. Jest ta sama znana, prosta, bardzo rytmicznie grająca gitara, są te
same, niezwykle charakterystyczne chórki. Singiel numer dwa – When I Wake up Tomorrow – to jeden z
moich ulubionych numerów na płycie. Tu nie ma taniej przebojowości, jest za to
pewna nostalgia i niepokój. To ta spokojniejsza twarz Cheap Trick na tej
płycie, ale dobrze słucha się też znacznie liczniejszych utworów nieco
cięższych jak Do You Believe Me?
(solidny łomot i świetny wokal Zandera) czy Roll
Me (prosty, ale bardzo chwytliwy i zarazem ciężki numer). Czasami lekko
zajedzie glam rockiem spod znaku T. Rex (Blood
Red Lips), innym razem Stonesami (Sing
My Blues Away czy The In Crowd)
albo wczesnym E.L.O. (The Sun Never Sets).
Ogólnie jest cholernie przyjemnie, nawet jeśli mało odkrywczo.
Płyta trwa niecałe 40 minut, a
ponieważ wypełniona jest w większości dość dynamicznymi, żywiołowymi i względnie
prostymi kompozycjami, słucha się jej bardzo dobrze w całości bez nerwowego spoglądania
ile jeszcze zostało do końca. W czasach, kiedy niektóre zespoły na siłę próbują
uszczęśliwiać nas 80-minutowymi albumami, Cheap Trick wydaje swoją pierwszą
płytę od 7 lat i wykorzystuje tylko połowę z dostępnego na nośniku CD czasu.
Niektórzy mogą być tym zawiedzeni, ale ja uważam, że była to świetna decyzja.
Umieścili na nowym wydawnictwie 11 melodyjnych, wpadających w ucho kawałków,
które uznali za warte zaprezentowania fanom. Brawa za to. Brawa też za to, że nawet
na swojej 17. płycie wciąż są w stanie zaciekawić sobą nowych słuchaczy (a
przynajmniej jednego, ale za to jak ważnego – mnie!). Kto wie, może ja jednak w
końcu przekonam się, by poznać ich nieco lepiej.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Dobry :) Będę wpadał, bo sam jestem muzycznym zwierzem :) lub też ... ęciem :)
OdpowiedzUsuńzapraszam, miejsca dużo ;)
Usuń