Szalone trio z Vancouver objawiło
się światu mniej więcej rok temu, kiedy wznowiono dostępną dla bardzo
nielicznych debiutancką płytę La Chinga
pierwotnie wydaną w 2013 roku. Kanadyjczycy zaprezentowali się na tym albumie
jako grupa, która znakomicie czuje się w pełnym energii, przyprawionym
klimatami stonerowymi hard rocku, ale nie stroni od psychodelii i dłuższych
form muzycznych, jeśli akurat ma na to ochotę. Ta reputacja zostanie
niewątpliwie wzmocniona wydaną właśnie drugą płytą zatytułowaną Freewheelin’, bo ponownie możemy liczyć
tu na rockowe szaleństwo i ciężar połączone od czasu do czasu z
psychodelicznymi odjazdami. Jest niezbyt długo, za to bardzo treściwie i z niezwykle
smacznym deserem na sam koniec.
Przy tego typu płycie, która trwa
w dodatku trzy kwadranse, nie za bardzo jest czas na niewypały i powolne
wchodzenie w klimat. To wszystko musi pasować do siebie i brzmieć jak należy od
początku do końca. Tak właśnie jest w przypadku Freewheelin’. Zespół szybko zaznacza, z czym będziemy mieli tu do
czynienia. Otwierające płytę Gone Gypsy
czy White Witchy Black Magic –
najkrótszy numer na krążku, ale jeden z moich faworytów – to mocne strzały w
pierwszej części tego wydawnictwa zdominowanego przez takie właśnie krótkie,
szybkie, zadziorne kawałki. W drugiej części płyty z tego typu kompozycji uwagę
najskuteczniej zwracają War Cry i K.I.W. – wpadają w ucho dzięki prostym, chwytliwym
refrenom, a także sprawiają, że człowiek zaczyna wykonywać niekontrolowane
ruchy kończynami i głową. Jeśli miałbym porównywać La Chinga do jakiegoś
współczesnego zespołu, to wskazałbym na The Answer, bo to podobna muzyczne
stylistyka, choć La Chinga gra trochę ciężej i częściej odchodzi od klasycznego
rockandrollowego łojenia, choćby na rzecz dość surowej formuły rocka przełomu
lat 80. i 90. z okolic Seattle. Nic w sumie dziwnego, wszak Vancouver od
Seattle dzieli zaledwie nieco ponad 200 kilometrów – na tak wielkim kontynencie
jak Ameryka Północna to jak rzut kamieniem.
Ale nie ma co oczekiwać tutaj
wielkiego stylistycznego rozstrzału. Dziewięć z dziesięciu kompozycji na Freewheelin’ to utwory trzy- lub
czterominutowe, w większości szybkie, głośne i mocne. Za wyjątek można uznać Faded Angel, który rozpoczyna się dużo
spokojniej i mimo sporego ciężaru, jest utrzymany w trochę wolniejszym tempie.
Innym wyjątkiem jest Mountain Momma –
oparte częściowo na akustycznych brzmieniach, które nadają tej kompozycji
posmak Zeppelinowej „trójki”. Na sam koniec płyty jedyny utwór zdecydowanie
wychodzący poza schemat przedstawiony wyżej: dziesięciominutowe The Dawn of Man – psychodeliczny,
klimatyczny odjazd, który rozwija się bardzo powoli, bez pośpiechu i
zdecydowania charakterystycznych dla poprzednich utworów. Jest ciężko – z
małymi przerwami na oddech – ale przy tym całość fantastycznie płynie i z każdą
kolejną minutą hipnotyzuje słuchacza powtarzalnością motywów i intensywnością
tej muzyki. To z jednej strony sprawia, że być może The Dawn of Man nie do końca pasuje stylistycznie do reszty, z
drugiej zaś zapewnia bardzo potrzebne urozmaicenie. I tylko szkoda, że to
jedyna tego typu wycieczka muzyczna na Freewheelin’.
Bo aż chciałoby się, żeby jeszcze chociaż z raz gdzieś w połowie albumu panowie
odważyli się na podobny krok, co zresztą sprawiłoby, że te psychodeliczne
wycieczki nie stałyby w aż tak sporym kontraście do reszty krążka.
Freewheelin’ to na pewno płyta o podobnym charakterze do debiutu.
Dominują krótkie, bardzo dynamiczne numery, dzięki którym nie ma mowy o nudzie
czy przestojach. W połączeniu z wysokim i chropowatym wokalem Carla Spacklera otrzymujemy
brzmienie, które już na drugim albumie jest dość charakterystyczne i trudne do
pomylenia z kimkolwiek innym. Dobrze by jednak było, gdyby na płycie numer trzy
zespół trochę pomieszał w tej sprawdzonej już formule i może częściej wybierał
się w psychodeliczne loty – choćby po to, żeby nie dać się złapać w pułapkę
płyt nagrywanych pod ten sam schemat. Potrafią to robić – pokazali to na płycie
numer jeden, pokazują też na krążku numer dwa. Chciałbym, żeby w przyszłości
czynili to odważniej i częściej, bo to także bardzo ciekawy odcień twórczości
tej grupy i jeśli na tym albumie miałbym się do czegokolwiek przyczepić, to
właśnie do zbyt małej reprezentacji utworów bardziej złożonych, rozwijających
się niespiesznie, bez konieczności finiszu po trzech czy czterech minutach. Na
razie płytą Freewheelin’ formacja La Chinga
pokazuje, że jest jedną z ciekawszych rockowych propozycji ostatnich lat na kontynencie
północnoamerykańskim.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
i nóżka pracuje;)
OdpowiedzUsuń