piątek, 30 grudnia 2016

Mauricio Ibáñez - Shades of Light & Darkness [2016]



Przyznam, że Mauricio Ibáñez to postać zupełnie mi obca. Trudno znaleźć wiele informacji na temat tego chilijskiego muzyka w Internecie. Jego profil w serwisie bandcamp dostarcza tych podstawowych – jak choćby tej, że wśród jego inspiracji znajduje się twórczość Stevena Wilsona w różnych jej odsłonach, a także muzyka Anathemy czy Dream Theater. I nie da się ukryć, że właśnie te nazwy i nazwiska przychodzą na myśl bardzo naturalnie, kiedy słucha się płyty Shades of Light & Darkness wydanej przez Mauricia we wrześniu tego roku.

Album wita nas spokojnym początkiem w Sunday. To niemal sielski numer – akustyczna gitara, delikatny śpiew, przyjemne tło i dość nieskomplikowany podkład rytmiczny. Takich przyjemnych, lekkich numerów, utrzymanych w klimatach spokojniejszych kompozycji Stevena Wilsona, jest tu sporo, zwłaszcza w pierwszej części płyty. Najskuteczniej w głowie zostają miło kołyszące Something Beautiful czy Sepia Leaves. Kapitalny, bardzo delikatny, niemal kołysankowy klimat mamy też w Restless z drugiej części płyty. Czasami jest nieco dynamiczniej, jak w Cloud Zero, choć większy ciężar pojawia się raczej sporadycznie jako chwilowy kontrast dla spokojniejszych fragmentów. Po kilkunastu minutach w większości jednak dość spokojnego, lekkiego grania, powoli zaczynają dochodzić do głosu nieco cięższe brzmienia. Po raz pierwszy słychać to w trochę tajemniczym i niezwykle klimatycznym, instrumentalnym Ocean Drop, w którym wejście gitary elektrycznej z kilkoma cięższymi motywami stanowi skuteczną przeciwwagę dla akustycznych numerów otwierających album. Ten trend kontynuuje Nebula, pierwszy numer, który na tę skalę łączy na tym albumie ciężar z dynamiką, bo choć na Ocean Drop ten ciężar momentami już był, to jednak jest to kompozycja utrzymana w dość spokojnym tempie. Tu jest dużo żywiej, w klimatach pełnego energii, efektownego prog metalu. Żywiej jest też w So Close Yet So Far Away, ale ten numer z kolei jest oparty głównie na dość żywym elektronicznym podkładzie, choć gdzieś daleko w tle pojawia się solo na gitarze elektrycznej. Endless Days, które kończy płytę, to jedyny numer oprócz Nebula, utrzymany w stylistyce dynamicznej muzyki progresywnej. Znowu jest żywiej i ciężej, znowu mamy trochę efektownych partii instrumentalnych, połamańców rytmicznych, a także zmian tempa i klimatu.

Shades of Light & Darkness to intrygujący album, choć mam wrażenie, że nieco niespójny. Z jednej strony różnorodność brzmieniowa powinna być atutem płyty, ale dwa ciężkie rockowe kawałki oraz eksperyment z elektroniką na albumie, na którym dominują akustyczne brzmienia i przyjemne, miło kołyszące numery, to dość kontrowersyjne rozwiązanie, do którego nie jestem przekonany. Ten album znacznie lepiej sprawdziłby się bez tych trzech niepasujących tu według mnie numerów, które same w sobie nie są złe, ale lepiej brzmiałyby na innym wydawnictwie, w większym stopniu opartym na takich dynamiczniejszych brzmieniach. Nie da się jednak ukryć, że wiele na Shades of Light & Darkness bardzo przyjemnych momentów, które powinny się spodobać przede wszystkim fanom ambitnego akustycznego grania.



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz