wtorek, 27 grudnia 2016

Witchwood - Handful of Stars [2016]



Witchwood to włoska formacja, która zadebiutowała w maju 2015 roku płytą Litanies from the Woods. Panowie zaserwowali bardzo sprawnie zagranego hard rocka z elementami progresji, wiernego brzmieniom sprzed 45 lat. Już po kilkunastu miesiącach pojawił się na rynku drugi krążek tej formacji, zatytułowany Handful of Stars. Tu znowu znajdziemy sporo odniesień do twórczości Uriah Heep, Jethro Tull, Deep Purple czy innych sławnych grup, których lata świetności przypadały głównie na pierwszą połowę lat 70. Taka muzyka po prostu się nie starzeje i Witchwood bardzo sprawnie z tego korzystają. Co prawda europejski rynek retro-rocka jest już bardzo solidnie obsadzony, ale znajdzie się chyba na nim miejsce na kolejną formację, zwłaszcza tak dobrą.

Płyta trwa klasyczne trzy kwadranse a wypełniają ją trzy nowe autorskie kompozycje plus krótkie intro, dwa covery utworów z repertuaru sławnych starszych kolegów po fachu oraz jeden auto-cover. Jest nim utwór tytułowy, który w nieco krótszej wersji pojawił się już na Litanies from the Woods. Widocznie panowie uznali, że od zeszłego roku kompozycja ewoluowała na tyle, że należy jej się ponownie miejsce na dużej płycie Witchwood, a miejsca tego zajmuje całkiem sporo, bo numer liczy sobie teraz ponad 12 minut. Zaczyna się od nieco floydowego, długiego klawiszowego wstępu, ale po kilku minutach klimat skręca bardziej w stronę Uriah Heep czy Rainbow. Panowie nigdzie się nie spieszą – jest odpowiednia moc, ale bez ściany dźwięku. Całość kapitalnie buja. W dalszej części utworu obowiązkowo musiało się znaleźć miejsce zarówno na nieco dynamiczniejszy, rockowy motyw, jak i na drastyczne zwolnienie i uspokojenie klimatu. To wszystko już oczywiście było, ale czy można mieć o to pretensje do muzyków, skoro brzmią w takiej muzyce tak dobrze i naturalnie? Wspomniane covery to bardzo dobrze zagrane, choć niewątpliwie utrzymane mocno w stylistyce oryginałów przebojowe Flaming Telepaths (Blue Ӧyster Cult; kapitalne solo gitarowe) i monumentalne Rainbow Demon (Uriah Heep). Można się oczywiście zastanawiać czy jest sens nagrywania coverów, które niczym szczególnym nie różnią się od oryginałów – fakt faktem, że muzycy grupy Witchwood zagrali je bardzo dobrze, więc wstydu na pewno nie ma, a przy okazji przypomnieli nieco już chyba zakurzoną klasykę.

Wspomniane trzy nowe, autorskie utwory (wraz z minutowym intrem) stanowią natomiast pierwszą połowę krążka. Ładnie to wszystko płynie, a flet w początkowych minutach płyty wprowadza przyjemny nastrój. W Like a Giant in a Cage mamy i fragmenty mocniejsze, z dobrym gitarowo-organowym riffowaniem, i te dużo spokojniejsze, zostawiające sporo przestrzeni dla improwizacji i przyjemnych zagrywek w tle. Tu prym wiodą zwłaszcza organy i flet. Jeśli żałujecie, że Purple w zasadzie już od lat 80. przeszli na bardziej „piosenkową” twórczość i nie za bardzo wracają do starych czasów, kiedy potrafili przez siedem czy osiem minut czarować instrumentalnymi pojedynkami, to Like a Giant in a Cage z pewnością was zainteresuje. A Grave Is the River wiedzie bardzo przyjemny, zdecydowany rytm, który sprawia, że całość przechodzi w dość szybkie „bujando”. Do tego świetna, choć dość oszczędna solówka gitarowa i tradycyjne pojedynki instrumentalistów. Żaden z panów nie serwuje nam tu niczego odkrywczego, ale brzmią kapitalnie. Ostatni numer z autorskich nowości Witchwood to Mother. Tu dla odmiany jest spokojniej i bardziej klimatycznie. Dominuje akustyczne granie, instrumenty perkusyjne używane są bardzo oszczędnie, w tle piękny klimat robi między innymi flet, a całość niezwykle przyjemne kołysze, dając wytchnienie po kilkunastu minutach solidnego hardrockowego łojenia. To numer bardzo potrzebny z perspektywy całej płyty – zapewnia różnorodność materiału i niezbędny balans mocy i klimatu.

Jeśli lubicie, gdy współczesne zespoły serwują wam podróż w najpiękniejsze czasy hard rocka, to albumy grupy Witchwood są dla was pozycją obowiązkową. Być może nie znajdziecie na nich nic nowego, ale na pewno odsłuch będzie niezwykle przyjemny. Co prawda Włosi mają często dość osobliwe podejście do języka angielskiego i także na tej płycie mam wrażenie, że czasem coś mi zgrzyta nie tyle w samej wymowie, ile w melodii angielskiego w wersji włoskiej, ale to jest drobiazg. Najważniejsze, że albumu Handful of Stars po prostu świetnie się słucha. Być może to jeszcze nie jest poziom grupy Siena Root, która w ostatnich latach w odtwarzaniu tego typu klimatu osiągnęła prawdziwe mistrzostwo, ale Włosi są na dobrej drodze.



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz