środa, 9 listopada 2022

Onsegen Ensemble - Realms [2022]

Fiński kolektyw Onségen Ensemble wydaje kolejną płytę. Już sama zapowiedź postawiła mnie na nogi, bo to jeden z moich ulubionych współczesnych zespołów. Wszystkie trzy poprzednie albumy, a także EP-ka, którą dostałem niespodziewanie od muzyków przy okazji zamawiania płyty poprzedniej, to rzeczy wyśmienite. Uwielbiam ten tajemniczy, nieco nawiedzony klimat ich muzyki, dlatego wieści o każdym kolejnym wydawnictwie niezwykle mnie cieszą. Jeszcze bardziej cieszę się, gdy po odsłuchu całości okazuje się, że  nowa muzyka Finów jest ponownie na najwyższym poziomie. Tak jak w tym przypadku. Tak jak zawsze.

Użyłem wcześniej słowa zespół, choć użyte jeszcze wcześniej słowo kolektyw chyba lepiej oddaje stan faktyczny. Onségen Ensemble nie mają stałego składu. To grupa muzyków z północnej Finlandii, którzy – gdy najdzie ich na to ochota – zbierają się i nagrywają. Trzon pozostaje ten sam – kilka nazwisk przewija się na wszystkich wydawnictwach – jednak za każdym w zasadzie razem dołącza ktoś nowy, ktoś inny ze spisu zaangażowanych znika. Tak to sobie wymyślili i to się sprawdza. Przyznam, że gdy usłyszałem nagranie zapowiadające ten nowy album – zatytułowany Realms – nie wszystko mi pasowało. W muzyce Finów najbardziej cenię znakomite aranżacje, magię tworzoną przez instrumenty, a także chóralne zaśpiewy. Wokal „solowy” jakoś nigdy nie odgrywał tam, w moim odczuciu, przesadnie ważnej roli, więc gdy usłyszałem go w Collapsing Star, jakoś nie mogłem się do tego pomysłu przekonać. Wszystko inne w tej kompozycji pasowało mi od pierwszego odsłuchu, ale ten wokal jakoś mi nie leżał. Z czasem przyzwyczaiłem się do niego, ale w sumie ulżyło mi, gdy po odsłuchu całości okazało się, że jednak w muzyce grupy dominują wciąż partie instrumentalne, a wokale w dalszym ciągu głównie opierają się właśnie na tych chóralnych zaśpiewach.

Płyta składa się z sześciu kompozycji i trwa 40 minut, czyli dość typowo jak na nich. Trudno wyróżniać poszczególne numery, bo w zasadzie słucha się jej kapitalnie od początku do końca, ale mogę jednak chyba wskazać moje ulubione fragmenty. Do tych należy z pewnością najdłuższy utwór na płycie, dziesięcioipółminutowe Naked Sky, które oprócz tradycyjnej mieszanki klimatów progresywnych, folkowych i psychodelicznych oferuje także trochę muzyki, która z powodzeniem mogłaby być ilustracją jakiegoś filmu. To zresztą główna cecha, która odróżnia nowy album od płyt poprzednich. Wcześniej na pierwszy plan często wychodziły klimaty rodem z pogańskich rytuałów i szaleńczych tańców na łonie natury, tym razem zaś mamy do czynienia z płytą, na której dużo właśnie elementów typowych dla muzyki filmowej. Generalnie można powiedzieć, że składniki są z grubsza te same, co w przypadku poprzednich albumów, bo to wszystko już częściej lub rzadziej u nich słyszeliśmy, ale podane są w odrobinę innych proporcjach. To płyta bardzo podniosła, monumentalna wręcz chwilami, choć wciąż nie stroniąca od mroku i tajemnicy. Takie właśnie jest Naked Sky. Połączenie szaleństwa i klimatu, tańców, chwytliwych motywów nadających się do wspólnego śpiewania, ale też spokojnych, obłędnych wręcz, pełnych tajemnicy, spokojnych fragmentów instrumentalnych. No i mamy tu też prawdziwy metalowy wybuch.

Kolejnym z moich faworytów jest ponownie niezwykle filmowe i podniosłe Abysmal Sun, uwielbiam też hipnotyczne The Ground of Being oparte w dużej mierze na jednym, powtarzanym fragmencie wokalnym oraz kapitalnej melodii granej na instrumentach dętych. No i jeszcze na sam koniec piękne I’m Here No Matter What, które łączy intensywność i połamańce rytmiczne rodem z twórczości Toola (sprawdziłem – przy okazji pisania o poprzedniej płycie też wymieniłem tę nazwę) z kosmiczno-filmową polewą oraz nawiedzonymi dęciakami. No i wśród ulubionych wymieniłem niemal całą płytę. Co za niespodzianka… A co z tymi solowymi wokalami? Pojawiają się, ale rzadko, jeszcze tylko w zasadzie w otwierającym płytę The Sleeping Lion. Nie zdominowały brzmienia zespołu i z czasem przyzwyczaiłem się do nich, choć wciąż wolę na tej płycie inne elementy.

Zobaczenie Onségen Ensemble na żywo już od ładnych kilku lat jest w czołówce listy moich koncertowych życzeń. Na samą myśl o tym, że mógłbym widzieć ich i słyszeć grających gdzieś na jakiejś łące lub polu, pod gołym niebem, najlepiej leżąc sobie z zamkniętymi oczami, robi mi się niezwykle przyjemnie. W sumie jednak z taką samą radością pobiegłbym na ich koncert w śmierdzącym, parnym, kompletnie pozbawionym klimatu klubie, byle tylko móc posłuchać tej muzyki na żywo. Zapewne to marzenie nigdy się nie spełni, ale na pocieszenie mam kolejny wspaniały album tego kolektywu, ponownie ozdobiony świetną, klimatyczną, stonowaną kolorystycznie okładką, która wspaniale pasuje do tej niezwykłej muzyki.


Płyta ukazuje się 11 listopada. Zachęcam do odwiedzenia profilu grupy na Bandcampie, gdzie można zamówić album.

1. The Sleeping Lion (5:00)
2. Naked Sky (10:26)
3. Abysmal Sun (6:06)
4. Collapsing Star (6:22)
5. The Ground of Being (5:11)
6. I'm Here No Matter What (7:18)


---
Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia  w każdy piątek o 21 oraz Scand-all we wtorki o 19, a także na Bizoncjum w drugą środę miesiąca o 18.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
W pierwszą sobotę miesiąca (oraz okazjonalnie w inne soboty) o 20 współprowadzę audycję Nie Dla Singli w Studenckim Radiu Żak Politechniki Łódzkiej.

3 komentarze:

  1. Nic dodać, nic podzielić... (cytat) Podzielam zdanie szanownego kolegi i boleję, że w pobliskim otoczeniu nie mam miłośników tego kolektywu, bo wspólne słuchanie to dopiero niesie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zamiast pogańskich rytuałów mamy western, ale płyta dalej bardzo przyjemna. Dzięki za recenzję.

    OdpowiedzUsuń