W swojej muzyce grupa łączy klimaty psychodelii, blues rocka i rocka garażowego, tworząc utwory niezwykle chwytliwe, ale też muzycznie treściwe i brzmieniem niezwykle udanie nawiązujące do czasów świetności tych gatunków, czyli przełomu lat 60. i 70., a wszystko to jednocześnie brzmi dość współcześnie. Jeśli chodzi o wykonawców obecnie działających na tym muzycznym obszarze, kojarzą mi się nieco choćby z Rival Sons, częściowo z DeWolff, z różnymi projektami Jacka White’a czy zespołami typu The Black Keys, które kładą mocny nacisk na groove i zdecydowany rytm. Co nie znaczy wcale, że Medusa’s Disco kopiują tych wykonawców. To po prostu zbliżone muzyczne rejony i akurat ci ze współczesnych artystów przyszli mi do głowy, gdy słuchałem tej płyty. No i powinno to wam mniej więcej umiejscowić tę formację na muzycznej mapie. Mógłbym też oczywiście wymienić kolejnych wykonawców, tym razem sprzed 50 lat, ale lepiej będzie skupić się po prostu na grupie Medusa’s Disco.
To faktycznie muzyka, która pasuje… no może nie do dyskoteki, ale jeśli ktoś chciałby się poruszać do rockowych klimatów, to czemu nie. Co prawda otwierające album People Are Programs kilka razy miesza w rytmie, co pewnie utrudniałoby jakieś bardziej skoordynowane tańce, ale kto powiedział, że muszą być skoordynowane? Kończyny same chodzą także przy szybkim Little Hot Rod. Niby panowie bazują tu na stosowanych już milion razy motywach, ale wychodzi im to naprawdę dobrze. Przy Upside Down mogliby się bawić kalifornijscy surferzy sprzed 55 lat. Kapitalnie odmienia nam klimat Undertow. Nagle robi się wolniej, szaleństwa na chwilę ustają, dominuje świetny groove z pogranicza funka i R&B. Intensywność wrażeń wzrasta w Doors with Keys. Ja to raczej należę do tych spokojnych koncertowych słuchaczy, którzy przeżywają wewnętrznie, ewentualnie pobujają się czasem, kiwną głową czy kończyną, ale coś czuję, że przy tym numerze szalałbym pod sceną, gdybym kiedykolwiek miał okazję zobaczyć Medusa’s Disco na żywo (na co trochę liczę, choć raczej bez większej nadziei…). Iskry lecą przy Freak Out. Numer trwa dwie i pół minuty, ale dzieje się tu tyle, że obdzieliłby tą intensywnością niejedną rockową płytę. I tak to się kręci aż do końca albumu. Panowie od czasu do czasu dają nam (i sobie) chwilę na złapanie oddechu, ale ogólnie większość czasu grają na naprawdę wysokich obrotach, nie gubiąc przy tym tego, co najważniejsze w tego typu muzyce – dobrej, wpadającej w ucho melodii.
Ostatnie lata, z tego, co czytałem, nie były dla zespołu łatwe. Uszczuplił się skład (obecnie Medusa’s Disco to trio), wypadło trochę koncertów nie tylko ze względu na lockdowny, ale też przez kwestie zdrowotne. Mówiąc w skrócie – łatwo nie mieli. A jednak mimo tych wszystkich przeciwności udało im się nagrać kapitalną płytę, przy której naprawdę niezwykle łatwo zapomnieć o problemach. Album Medusa’s Disco to niemal 40 minut kapitalnego klimatu i świetnej zabawy. Co prawda płyta wyszła w maju, ale idealnie nada się do wyrwania słuchaczy z listopadowo-grudniowego marazmu, więc jeśli jeszcze nie słuchaliście jej w całości, to może być właściwy czas.
Płyty można posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz