Zastanawiam się czasem, jak to jest być muzykiem w takim miejscu jak Los Angeles. No bo z jednej strony trudno sobie wyobrazić bardziej „muzyczne” miejsce. Jeśli myślimy o najsławniejszych ośrodkach muzycznych, to właśnie Los Angeles, Nowy Jork, Nashville czy Londyn przychodzą do głowy w pierwszej kolejności. Zwłaszcza dawniej, jeśli chciałeś się wybić, prędzej czy później w większości przypadków musiałeś tam trafić. Z drugiej strony to wwożenie drzewa do zajebiście wielkiego i gęstego lasu. Albo po prostu bycie jednym z takich drzew, bo przecież nie wszyscy muzycy, którzy tworzą w takim Los Angeles, przyjechali tam po lepsze życie. Niektórzy po prostu się tam (lub w najbliższej okolicy) urodzili i od zawsze mieszkają. Jak się wyróżnić? Jak się wybić? Jak dotrzeć do właściwych ludzi? Nie ma na to chyba jednej prawidłowej odpowiedzi, zwłaszcza w sytuacji, w której wykonujesz muzykę tak daleką od mainstreamu jak grupa Vitskär Süden. Przy okazji premiery ich pierwszej płyty dziwiłem się, czemu mają na swoim Facebooku zaledwie około stu polubień. Minęły dwa lata, liczba ta wzrosła do około 300, ale przyznacie, że nie robi to specjalnego wrażenia, bo tyle „lajków” może mieć pierwszy lepszy lokalny zespół nastolatków, którzy namówią kolegów ze szkoły to polubienia profilu. A jednak gdy włączymy płytę tej formacji – a nawet wcześniej, gdy po prostu ją obejrzymy – czujemy od razu, że to coś na światowym poziomie, co zasługuje na nieporównywanie większą popularność i uznanie.
Z grupą Vitskär Süden zetknąłem się po raz pierwszy tuż po premierze jej pierwszej płyty, która ukazała się dwa lata temu. Zachwyciłem się fantastyczną okładką autorstwa Samuela Arayi, która bardzo kojarzyła mi się klimatem z dziełami Zdzisława Beksińskiego. Szybko okazało się, że muzyka jest równie znakomita i klimatyczna. I to samo mogę napisać o drugim dziele grupy, albumie The Faceless King. Ten sam autor okładki – znowu klimatycznej, choć już zupełnie innej – i równie kapitalna, mroczna, ale wciągająca opowieść muzyczna. Ponownie produkcją wraz z zespołem zajął się Don Cento, który także i w tym przypadku pomaga grupie również z partiami klawiszy, organów i gitary akustycznej.
Na album The Faceless King składa się siedem utworów, a płyta trwa mniej więcej 37 minut. Nie są to zatem kompozycje specjalnie długie, jakich być może spodziewalibyśmy się po zespole grającym muzykę z elementami rocka progresywnego, psychodelii czy doom rocka. A jednak panowie trzymają się przeważnie właśnie takich dość krótkich form, bo tak naprawdę zaledwie dwie kompozycję wykraczają długością poza format radiowy. Tyle że oczywiście to muzyka, której pewnie żadne radio mainstreamowe nigdy by nie zagrało, bo słuchacze takich stacji nie wiedzieliby, co w nich właśnie uderzyło. I to słychać już od pierwszych sekund mrocznego, sunącego potężnie, dwuczęściowego The Well. To ciekawe, bo zwłaszcza w części pierwszej mamy ciężar i gęste brzmienia charakterystyczne dla doomu, z drugiej zaś strony trochę kosmosu, który kapitalnie kontruje ten ciężar i przytłaczający klimat, nadając utworowi mimo wszystko przestrzeni i pewnej lekkości. W teorii to się powinno chyba gryźć, w praktyce sprawdza się świetnie.
Cudownie wciąga hipnotyczne Voices from Beyond the Wall, które sunie jednostajnym tempem, ale od pierwszej do ostatniej sekundy sprawia, że ciężko się wyrwać z tej muzycznej hipnozy. Od pierwszego odsłuchu całkowicie pochłonął mnie udostępniony jeszcze przed premierą numer Shepherds on the Roadside. To jeden z dwóch zdecydowanie najdłuższych utworów, w którym zespół po raz pierwszy na tej płycie pozwala sobie na nieco dłuższe instrumentalne sekcje, serwując nam rzecz intensywną, gęstą, chwilami niemal przytłaczającą, wręcz monumentalną. Zamykające album The Broken Crown teoretycznie wcale nie jest dużo dynamiczniejsze od pozostałych kompozycji, ale czuć w tym jakąś dodatkową moc, coś, co jeszcze na sam koniec tej płyty daje nam dodatkowego „kopa”.
Warto poświęcić też chwilę samej opowieści. To ciekawe, że grupa snuje tu pewną historię, wcale nie używając zbyt wielu słów. Gdy przyjrzymy się tekstom utworów, one przeważnie nie są zbyt obszerne. To nie są opisowe opowieści w stylu Uriah Heep czy Rainbow. Martin Garner używa w sumie niewielu słów, by nakreślić nam pewien szkielet historii, przedstawić ogólny klimat za pomocą pewnych haseł, resztę dopowiada nasza wyobraźnia na podstawie tego, co słyszymy w muzyce grupy. To bardzo ciekawy zabieg i według mnie udany, bo dzięki temu zespół zostawia więcej naszej interpretacji, a poza tym pozwala nam delektować się muzycznym klimatem, do którego ten dość oszczędny wokal znakomicie pasuje. Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że do większości wydań winylowych zespół dołączył 24-stronicowy dodatek będący stworzonym przez muzyków modułem do gry Dungeons & Dragons zainspirowanym opowieścią zawartą na płycie. Fani tego typu rozrywki mogą więc zatem przeżyć to doświadczenie jeszcze pełniej i intensywniej, nie tylko słuchając muzyki i słów, lecz także wnikając znacznie głębiej w całą tę opowieść i biorąc wręcz w niej udział. Nie znam się na tym, ale u ludzi, którzy mają o tym większe pojęcie, wyczytałem, że rzecz zrobiona jest naprawdę bardzo starannie i na wysokim poziomie. To obecnie niezwykle rzadko spotykane, by jakiś zespół decydował się na taką formę wydania płyty. Tym większe brawa dla muzyków Vitskär Süden, że nie zadowalają się wyłącznie nagraniem kilku numerów i rzuceniem ich słuchaczom na kawałku plastiku, byle koszt wydania był jak najmniejszy. Takie formacje chce się i należy wspierać.
Nie ukrywam, że The Faceless King z miejsca wskoczył do czołówki listy albumów najbardziej przeze mnie wyczekiwanych w tym roku, gdy tylko dowiedziałem się, że grupa wyda swoją drugą płytę. Pierwsze opublikowane kompozycje pobudziły apetyt na całość i teraz, po już być może nawet kilkunastu odsłuchach i w momencie, gdy mam tę płytę na winylu wraz ze wspomnianym modułem RPG tuż obok siebie, mogę z całym przekonaniem stwierdzić, że warto było na to czekać. To muzyka nietuzinkowa, która w najmniejszy nawet sposób nie usiłuje trafić do mas. Mimo wszystko powinna być dużo bardziej znana, bo przecież nikt nie wmówi mi, że zakochanych w tego typu dźwiękach i klimacie jest jedynie kilkuset na całym świecie. Mam niezbyt pochlebną opinię o gatunku ludzkim oraz jego guście muzycznym, ale nie aż tak złą. Mówcie więc znajomym o tym zespole, słuchajcie jego płyt, podrzucajcie ich nagrania ludziom, którym może się to spodobać. To jest zbyt dobre, żeby przeszło niemal niezauważone.
Płyty można posłuchać (i kupić ją) na profilu grupy na Bandcampie.
1. The Way - Part 1 (3:56)
2. The Way - Part 2 (4:16)
3. Archdiocese of Worms (4:19)
4. Voices from Beyond the Wall (4:58)
5. Shepherds on the Roadside (8:01)
6. Bonedust and Dark (3:06)
7. The Broken Crown (8:39)
---
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt
Słyszenia w każdy piątek o 21 oraz Scand-all we wtorki o 19, a także na Bizoncjum w drugą środę miesiąca o 18.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
W
pierwszą sobotę miesiąca (oraz okazjonalnie w inne soboty) o 20
współprowadzę audycję Nie Dla Singli w Studenckim Radiu Żak Politechniki
Łódzkiej.
Mam nadzieję, że Bizon dziś ogląda i słucha Beth Hart. A płyta jest istotnie re-we-la-cyj-na! Oile o poprzedniej w sieci jest niewiele, to The Faceless King pokazuje już wiele portali. Jest zatem nadzieja, że zespół tym razem wypłynie na szerokie wody ;-)
OdpowiedzUsuńurodziny rockserwis.fm były wczoraj, więc nie koncertowałem ;) ale Beth na żywo widziałem.
UsuńMiędzy O a ile proszę wstawić spację
OdpowiedzUsuń