Pochodzącą z Cleveland formację
Welshly Arms poznałem w 2015 roku, krótko po premierze jej debiutanckiego
albumu. Zrobili na mnie naprawdę spore wrażenie swoją mieszanką blues rocka,
R&B, nowoczesnej rockowej alternatywy czy nawet glam rocka. Nic dziwnego,
że trafili do czołówki moich ulubionych płyt 2015 roku. Oczekiwania wobec
kolejnych nagrań miałem więc duże i niestety dość szybko zostałem sprowadzony
na ziemię. O ile niesamowicie przebojowemu singlowi Legendary nie sposób odmówić tego, że całkiem słusznie pozwolił
grupie przebić się do mainstreamu, o tyle pozostałe nowe nagrania nie napawały
optymizmem. Podobnie zresztą jak promocja „na bogato” ze strony wielkiej
wytwórni, występy w popularnych programach amerykańskiej telewizji, wykorzystanie
Legendary w reklamach, filmach,
serialach, programach telewizyjnych i wszystkich innych możliwych miejscach
oraz inne historie, które świadczyły o tym, że formacja „idzie w komercje”. No
ale chwilunia. Przecież Rival Sons też występują w sławnych programach typu
talk show, jeżdżą w trasy z największymi zespołami w historii rocka (i na pewno
nie jest to tylko kwestia tego, że temu czy tamtemu muzykowi się spodobali –
nie bądźmy naiwni), a przy tym absolutnie nie zaprzedali się demonowi komercji,
więc i Welshly Arms sobie poradzą z pokusą, prawda? Nieprawda. No kurwa,
nieprawda…
Nie zaczyna się źle. All the Way Up ma przyjemny klimat retro
w stylu debiutu. Ale im dalej, to zamiast lepiej, jest niestety przeważnie
gorzej. Z nielicznymi wyjątkami. Down to
the River zawiera kilka fajnych motywów, ale całość jest dość chaotyczna,
choć na tle całej płyty mocniejsze fragmenty i odniesienia do bardziej
treściwego R&B są jak najbardziej na plus. Legendary to główny „winowajca” obecnego stanu rzeczy, ale to w
sumie bardzo dobry numer, jeden z nielicznych, które nawiązują brzmieniem, ale
i poziomem do debiutu. Tylko po co zaraz nagrywać kilka jego średnio udanych
kopii? (Nijakie Sanctuary i Love of the Game oraz X, które jest mimo wszystko dobrym utworem,
tylko po co umieszczać go na płycie zaraz po „oryginale”?) Parę kompozycji
miało klimat i potencjał, zarżnięty moim zdaniem przez zbyt „upopowione” i
ugrzecznione brzmienie (Indestructible,
które na debiucie zionęłoby wręcz ogniem, a tu nawet dymu nie robi, czy Locked – jeden z kilku lekkich i
spokojnych kawałków, który zamiast zachwycać klimatem, drażni wygładzonym
aranżem i produkcją. To wszystko jest zbyt popowe, zbyt grzeczne…). All for Us to lekka pioseneczka w
klimatach współczesnego folk popu – idealna dla obecnej Listy Przebojów
Programu 3. W sam raz do hipsterskiej reklamy smartfonów albo sojowej latte.
Zresztą podobnie jak Wild – kolejny
wypolerowany numer rodem z reklamy z radosnymi ludźmi w słomkowych kapeluszach
skaczącymi na plaży przy wschodzie słońca i bezalkoholowym napoju piwopodobnym
w ręku. Nie o takie Welshly Arms nic nie robiłem.
Czuję się trochę oszukany i
jestem zły. Może nie powinienem być, ale pierwsza płyta tej formacji była
naprawdę znakomita, podobnie zresztą jak zeszłoroczny warszawski koncert, który
miałem okazję widzieć. I choć różne sygnały (większość singli wydanych od czasu
pierwszej płyty i bardzo silna mainstreamowa promocja Universalu) świadczyły o
tym, że może nie być najlepiej, mimo wszystko miałem nadzieję, że grupa nie zejdzie
za bardzo z obranej na debiucie ścieżki. Stało się inaczej. I nie chodzi o to,
że muzyka zawarta na No Place Is Home
jest bardzo zła. Nie jest. Przeważnie. To przyjemne dla ucha granie, które jednak dla
mnie w większości utworów kompletnie nie ma treści, nie intryguje, nie wciąga.
Debiut był albumem pomysłowym, intrygującym, oferującym świeże spojrzenie na
tematy nowoczesnego rocka i czarnej muzyki. Na No Place Is Home słyszę głównie chęć wypuszczenia jak największej
liczby podobnych do siebie (i do Legendary)
popularnych singli, które będą śmigać po mainstreamowych stacjach radiowych i
zapewniać wytwórni kolejne dolary. Ale to przecież osobowo jest wciąż ten sam
zespół, który zachwycił mnie trzy lata temu. Nie oduczyli się sztuki
komponowania dobrych numerów. Dlatego mimo wszystko tli się jeszcze we mnie
nadzieja, że może nie był to jednorazowy wystrzał i że po flircie z komercją
zespół przestawnie zawracać sobie głowę tworzeniem przebojów, a wróci do pisania
świetnych kompozycji. Tak sobie myślę, że czasem jednak życzenie lubianym przez
siebie zespołom wielkiego sukcesu nie jest w niczyim interesie. Z warszawskiej
Hydrozagadki na Festiwal w Sopocie w kilkanaście miesięcy. Da się? Da się!
Niestety…
1. All the Way Up (3:54)
2. Indestructible (3:46)
3. Sanctuary (3:48)
4. How High (4:07)
5. All for Us (3:35)
6. Down to the River (4:17)
7. Locked (4:00)
8. Hammer (4:26)
9. Legendary (3:52)
10. X (3:47)
11. Wild (3:35)
12. Love of the Game (3:30)
13. Unspoken (3:41)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Siedzę w robocie i sie zastanawiam co to na sluchawki zapuścić no i se myslę wejdę na bloga Bizona po inspiracje. Patrzę pierwsze co to Weshly ..., nie znam więc warto sie zapoznać. No i przyznam szczerze pierwszy numer ciekawie buja ale juz kolejny zmiana stylistyczna totalna niczym te kiepskie kawalki co to radiowe stacje pokroju Radio Muzyka Fakty puszczają. Jednakze w zwiazku z tym że z tekstu pisanego wynika że debiut to bylo coś, zapodaje debiut :)
OdpowiedzUsuńJa tam od razu poleciałem do debiutu. Porządne kompozycje, porządnie zagrane.
UsuńJa tam pierwszy raz posłuchałem na Tubie i jakoś mnie nie porwało, takie pitu-pitu. Dziś byłem w sklepie dla ''idiotów'' i znalazłem płytkę na cd za 19,99 to mówię -biorę, pomimo kiepskiego wrażenia po pierwszym odsłuchu. Wracam do domu i zapuszczam sobie płytkę i czym więcej razy ją słucham tym bardziej mi się podoba.Nadmienię,że razem z Weshley kupiłem po okazyjnej cenie Zappę z Mothers of Invention - Freak Out. To tak dla informacji,że słucham różnych rzeczy (mam już prawie 60 lat) a słucham od 15 roku życia. Gwoli wyjaśnienia powiem,że nie rozumiem kilku zdań z tekstu recenzji, ale nie oglądam telewizji, radio też jest poza obszarem moich zainteresowań i dlatego chyba nie rozumiem pretensji Bizona pod adresem zespołu i muzyki z tej płyty, że to komercja.Ja słucham tego z przyjemnością już kolejny raz. A Bizona czytam zawsze i często korzystam z Jego sugestii muzycznych.
OdpowiedzUsuń