Osada Vida od lat uznawana jest
za jeden z ciekawszych zespołów „polskiej sceny progresywnej”
(cudzysłów celowy, bo mam poważne wątpliwości, czy taka scena faktycznie
istnieje, ale to temat na inną dyskusję), ale zmiany w składzie, zwłaszcza na pozycji
wokalisty, rzadko dobrze służą formacjom, które chcą wyrobić sobie pozycję w
branży. Przyznam, że o ile wczesne dokonania zespołu jakiś czas temu mnie
zaintrygowały, o tyle te nieco późniejsze już były mi generalnie mocno
obojętne. Oczekiwań zatem nie miałem także szczególnie wygórowanych po nowym
albumie grupy, pierwszym z wokalistą Marcelem Lisiakiem, prywatnie bratem
basisty (i byłego wokalisty) zespołu, Łukasza. Zero ekscytacji przed odsłuchem –
jak się spodoba, to fajnie. Jeśli nie, to płakać nie będę i przejdę do
kolejnych płyt. Takie miałem nastawienie. I może był to dobry pomysł, bo efekt
jest taki, że płyta niespodziewanie dla mnie samego przypadła mi do gustu.
Album rozpoczyna przyjemny
klawiszowy wstęp w Missing, który z
miejsca nadaje kompozycji niesamowitej lekkości, jednak wejście mocnej gitary
sprawia, że wskaźnik na „ciężkometrze” idzie ostro w prawo, ostateczne
stabilizując pozycję gdzieś pośrodku skali, dzięki sprawnemu połączeniu tych wspomnianych
części składowych. Warto też zwrócić uwagę na piękny motyw końcowy, zupełnie
inny od zasadniczej części kompozycji, stanowiący jakby odrębną całość, choć w
ramach tej samej ścieżki na krążku. Wśród dość sporej grupy rzeczy, które
podobają mi się na tym wydawnictwie, na pewno jest to, że zespół pozwala sobie
na eksplorowanie instrumentalnego potencjału niemal każdej kompozycji. Często
przynosi to naprawdę ciekawe efekty, jak choćby w Eager. Panowie zabierają nas w tych swoich instrumentalnych
odjazdach w rejony, których czasami zupełnie bym się nie spodziewał po
pierwszych dźwiękach kompozycji. Podoba mi się także wyważenie gry dwóch
wiodących instrumentów, czyli gitary i wszelkiego rodzaju klawiszy. Tu ponownie
muszę wrócić do wspomnianej lekkości i treściwego ciężaru – z jednej strony
przestrzeń, z drugiej gęste gitarowe motywy. Płyta bardzo na tym zyskuje, a
świetnym na to przykładem jest The Line.
Bardzo dobrze sprawdziła się niespodziewana partia saksofonu wiodąca
instrumentalną miniaturkę The Crossing,
równie ciekawie wypadły następujące chwilę po niej lekko jazzujące motywy na
początku fantastycznego Melt,
sprawnie wplecione w dynamiczne, przebojowe i efektowne (ale nie efekciarskie)
rockowe granie.
Moich faworytów na tej płycie
szukać trzeba jednak gdzie indziej. Jednym z nich jest kolejny instrumentalny
numer Good Night Return, który rozpoczyna
się niemal niepostrzeżenie, przechodząc płynnie z niezwykle przebojowego In Circles, i zapewnia bardzo
interesującą, klimatyczną, kosmiczną podróż, w której prym wiodą instrumenty
klawiszowe. Kolejnym jest kapitalne Catastrophic
– świetnie bujające, kierujące moje skojarzenia bardzo luźno w
rejony genesisowe, choć bez konkretnego punktu zaczepienia. Natomiast piękny fragment
instrumentalny z główną rolą gitary przywiódł mi na myśl klimat
niektórych kompozycji z późniejszych albumów Riverside, co nie może być złym
skojarzeniem.
Instrumentalnie ta płyta jest dla
mnie zaskakująco dobra. Zaskakująco, bo choć nie mam wątpliwości co do
umiejętności muzyków, twórczość grupy nie była mi nigdy jakoś szczególnie
bliska. Były rzeczy, które mi się podobały, ale nigdy nie byłem fanem tego
zespołu. Z formacji, w których gra gitarzysta Jan Mitoraj, zdecydowanie bliżej
mi do twórczości Brain Connect. Natomiast mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Variomatic naprawdę zrobiła na mnie –
osobie, która nie była fanem grupy Osada Vida i generalnie większości polskiej
„sceny progresywnej” (no dobrze…) – dobre wrażenie. Jest jedno „ale” i pewnie nie będzie ono żadną niespodzianką, skoro do tej pory wychwalałem tylko instrumentalistów. Przy
pierwszych kilku odsłuchach za cholerę nie mogłem przekonać się do nowego głosu
grupy. Nie twierdzę absolutnie, że Marcel jest złym wokalistą. Człowiek potrafi śpiewać,
nie kaleczy angielskiego, ale barwa jego głosu po prostu mi nie podchodzi i
nie potrafię nic na to poradzić. Po kilkunastu odsłuchach płyty w niektórych
kompozycjach (np. w Missing czy In Circles) zdołałem się z nią nieco oswoić,
ale ciągle jest na tym albumie parę numerów, w których co do tego połączenia
muzyki Osada Vida z wokalem młodszego z braci Lisiaków nie jestem przekonany.
Mam wrażenie, że dużo lepiej sprawdzałby się w trochę innej muzyce, opartej na
brzmieniach akustycznych, folkowych.
Z pewnością będę jeszcze dawał
sobie szansę na zmianę poglądów w tej kwestii, bo prawda jest taka, że – co dla
mnie niezwykle zaskakujące – chce mi się wracać do tej płyty. Będę szczery –
myślałem, że posłucham kilka razy, napiszę tekst na bloga bardziej z obowiązku
niż ze szczerej chęci i na tym moja przygoda z tym albumem się skończy, aż
wreszcie płyta trafi na półce do przegródki z krążkami, które odwiedzający mnie
znajomi mogą sobie pożyczyć na wieki wieków, jeśli akurat mają ochotę coś z tej
przegródki posłuchać. Nic z tego – nie oddam, bo cały czas coś mnie do tej
płyty ciągnie. Bardzo rzadko zdarza się, żebym odsłuchał jakieś wydawnictwo tak
wiele razy przed napisaniem tekstu. Biorąc pod uwagę moją nieskrywaną niechęć
do większości tzw. „polskiej sceny progresywnej” (to już ostatni raz w tym
tekście), myślę, że jest to w moich ustach (palcach?) potwierdzenie wysokiej
jakości nowego wydawnictwa Osada Vida. Bardzo mocny kandydat do czołówki
najlepszych polskich płyt tego roku.
1. Missing (8:52)
2. Eager (6:03)
3. Fire Up (4:16)
4. The Line (5:58)
5. The Crossing (1:38)
6. Melt (4:08)
7. Catastrophic (6:13)
8. In Circles (3:16)
9. Good Night Return (4:55)
10. Nocturnal (5:04)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
mnie również przypadła do gustu, lekko wpada w ucho, dobrze się tego słucha i mam podobne skojarzenia...
OdpowiedzUsuń