To prawdziwy rok słonia w rockowym podziemiu. Mieliśmy już w tym roku nowe płyty Shaman Elephant i Black Elephant, zapewne ukaże się także nowy album The Ivory Elephant, ale absolutnie nie należy przeoczyć świeżego krążka grupy Elephant Tree. To niegdyś trio, a obecnie kwartet z Londynu, który zadebiutował wydanym w 2014 roku minialbumem Theia i poprawił płytą Elephant Tree dwa lata później. Habits to zatem trzecie oficjalne studyjne wydawnictwo tego zespołu. Przyznaję, że nie miałem chyba przyjemności przesłuchać poprzednich, jest to prawdopodobnie mój pierwszy kontakt z tym zespołem, ale to raczej z rodzaju tych, które skłaniają do poświęcenia paru chwil na zapoznanie się z wcześniejszymi dokonaniami, bo Habits zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie.
Londyńska formacja prezentuje bardzo ciekawą mieszankę ciężkich, stonerowo-doomowych brzmień, solidnego hardrockowego łojenia, klasycznych progrockowych elementów i dźwięków delikatniejszych, nierzadko zahaczających o psychodelię lub folk. To oczywiście formuła dość prosta i doskonale znana, ale nawet jajecznicę da się spartaczyć, jak nie wie się, co się robi. Jajecznica w wykonaniu Elephant Tree jest całkiem smaczna. To osiem kompozycji o bardzo zróżnicowanej długości i stylistyce, trwających 43 minuty. Czyli bardzo klasycznie. Po minimalistycznym intrze mamy od razu mocne uderzenie w Sails, ale jeśli spodziewaliście się ostrego łomotu i mało wyrafinowanych wokalnych prób, to się zdziwicie. Mimo gęstego brzmienia mamy tu mocno zarysowaną melodię, a wokal jest wyraźny, świetnie zrealizowany i nie ginie przytłumiony przez instrumenty. Sails to bardzo rytmiczny, monumentalny kawałek i jednocześnie jeden z najkrótszych na albumie. W nieco podobnym klimacie i wiedziony podobnym motywem gitarowym jest Faceless. Znowu walec, ale melodyjny, do tego nieco duszny klimat, który może kojarzyć się z cięższymi nagraniami Alice in Chains (pewnie swoje robią tu dwugłosy). To bardzo udany początek płyty, choć gdyby kolejne utwory znowu osadzone były w takim właśnie muzycznym klimacie, pewnie byłbym pod koniec lekko znudzony.
Na szczęście zespół być może też tak właśnie pomyślał, bo w dalszej fazie Habits mamy kilka zwrotów akcji. Choć Exit the Soul też jest wiedziony mocnym, gęstym riffem, w aranżacji dzieję się tu sporo fajnych rzeczy, m.in. dzięki wykorzystaniu klawiszy i syntezatorów. To zresztą nowy element w twórczości grupy, bo muzyk obsługujący zarówno te zabawki, jak i drugą gitarę, dołączył do zespołu już po wypuszczeniu wcześniejszych wydawnictw. Świetnie sprawdza się także klimatyczne wyciszenie w połowie utworu, które zupełnie zmienia odbiór nie tylko tej kompozycji, ale i całego albumu. A później jest coraz lepiej. Pierwszą drastyczną zmianę w muzycznym kierunku mamy w The Fall Chorus – akustycznym, niemal folkowym numerze w stylu Pink Floyd okresu późnego Syda / wczesnego Gilmoura. Pod koniec pojawiają się nawet smyki (trudno powiedzieć czy prawdziwe, czy „z klawisza”, ale pasują). Znakomity jest utwór Bird – tu spotykają się dwa muzyczne światy. Z jednej strony mamy mocniejsze fragmenty, z drugiej zaś przez większość czasu dominuje klimat lekkiej, choć mrocznej psychodelii. Być może ze wszystkich kompozycji na płycie właśnie tę należałoby zaprezentować osobie, która chce szybko dowiedzieć się, jak brzmi Elephant Tree. W Wasted zespół wraca do nieco cięższego grania, choć niezwykle melodyjnego. To taki stonerowy walczyk.
To, co wyróżnia Elephant Tree z całej masy grup grających w podobnych klimatach, to z pewnością wokale. Często narzekam przy okazji współczesnych grup stonerowych czy doomowych, że grają może i fajnie, ale wokale są robione niedbale – ktoś ryknie, ktoś wrzaśnie, tu się przesteruje, tam się przybrudzi i „będzie pan zadowolony”. Tymczasem na Habits mamy naprawdę kapitalne partie wokalne – może nie trudne technicznie, ale dopracowane, odpowiednio wyprodukowane i efekt choćby w zamykającym album subtelnym, ale mrocznym Broken Nails jest fantastyczny. Ludzie posługujący się na co dzień językiem angielskim mają takie piękne słowo, które nie ma niestety swojego idealnego odpowiednika w naszej mowie – „haunting”. Właśnie ono najlepiej opisuje tę kompozycję.
Habits to płyta znakomicie zaśpiewana i zagrana oraz wyprodukowana. Kiepska produkcja to niestety zmora płyt z tych muzycznych okolic. Wiele zespołów uważa, że mogą brzmieć jakby nagrywali w śmierdzącej zepsutymi ziemniakami i rozkładającym się szczurem piwnicy i że to będzie fajne. Wielu słuchaczy niestety się z nimi zgadza. Ja nie. Odrzuca mnie piwniczne brzmienie. Elephant Tree brzmią za to naprawdę bardzo dobrze i słychać, że produkcja jest dla grupy bardzo ważna. I tym mnie chyba w największym stopniu do siebie przekonali. Czekam na ich kolejne wydawnictwa, bo ci goście ewidentnie wyróżniają się z całej masy stonerowych i doomowych zespołów, które „wałkuję” od kilku lat.
Płyty można posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Co ja tam będę.... sami posłuchajcie.
OdpowiedzUsuńhttps://turtleskullmusic.bandcamp.com/album/monoliths
słuchałem, w audycji było ;) i jeszcze będzie
UsuńNo tak.... ja audycji nie słucham, bywam tylko tu, zatem świadomości nie mam, ale dzielę się także w nadziei, że skorzystają inni podobni mnie czytelnicy. :-)
OdpowiedzUsuńZeen, radzę wygospodarować czas w piątek między 21 a 23. Bizon raczy nas nowościami i starociami. Znajdziesz coś dla Siebie.
UsuńRaczej będzie trudno... Po za tym nie mam możliwości słuchania w dobrej jakości, a na niej mi zależy. Odwykłem już od streamu 128 kbps albo zgoła 64, co jest częstym w sieci przypadkiem. Swoją drogą jaki sygnał jest audycji Bizona - może nam zdradzi. O nowościach wolę czytać i sięgać po nie w jakości CD i wyższej. Jak czegoś nie ma jak zdobyć, to ostatecznie mp3 320 kbps, ale to ostateczność. Wrzucam do odtwarzacza Sony i słuchawki... Czasem łączę to ze wzmacniaczem, by dać głośnikom się przewietrzyć...
UsuńA propos Elephant Tree i ciężaru - to nawet nie jest waga półciężka, przynajmniej dla mnie. Owszem, są stonerowe chwyty ale bardzo zgrabnie "napowietrzane" melodią i wokalem, co znakomicie ulżejsza całość :-)
Z tych wszystkich elefantów ten dla mnie za ciężki. 😊. Czekam jeszcze na wspomnianego przez Ciebie Ivory.
OdpowiedzUsuń