sobota, 7 listopada 2020

The White Kites - Devillusion [2020]


Kilka lat temu ta warszawska formacja z niezbyt ukrytą opcją brytyjską rozłożyła mnie na łopatki płytą Missing, na której popowe melodie mieszały się z rockową estetyką, folkiem, brytyjskim humorem, teatrem i szaloną psychodelią. A potem długo nic. Kiedy już zaczynałem wątpić, czy ten zespół jeszcze kiedykolwiek coś nagra, zaczęły się pojawiać pierwsze nowe kompozycje. Kilkanaście (a może to już kilkadziesiąt?) miesięcy później wyszła w końcu cała płyta – drugi krążek The White Kites, zatytułowany Devillusion. I jest na nim wszystko to, co ich fanom spodobało się na debiucie.

Szalona ekipa, na czele której stoi Sean Palmer, to osobliwość na polskim rynku muzycznym. Kiedy ogląda się ich na żywo, można odnieść wrażenie, że urwali się z trupy teatralnej i pod wpływem substancji być może nie do końca legalnych w naszym kraju postanowili grać nieco zwariowaną muzykę. Instrumentaliści prezentują się na scenie w strojach piratów, zaś frontman pląsa w makijażu, obcisłym wdzianku kościotrupa i z koroną na głowie. Absolutnie nie spodziewajcie się jednak festyniarskiej muzyki, choć w twórczości The White Kites niewątpliwie sporo jest dźwięków przynajmniej pozornie lekkich, łatwych i przyjemnych. Dużo tu wpływów późnych lat 60. – psychodelicznego popu i pop-rocka czy folkowej psychodelii spod znaku późnych Beatlesów, barrettowskich Floydów czy bardzo wczesnego Genesis. Wszystko to – naturalnie przede wszystkim za sprawą Palmera – jest niezwykle brytyjskie w charakterze. To ta jego brytyjska prawdziwość w dużej mierze sprawia, że lekkie, proste, czasem niezbyt poważne numery brzmią znakomicie.

Sporo tu wpadających w ucho potencjalnych przebojów, zwłaszcza w pierwszej części płyty. Mowa o dwóch nagraniach, które pojawiły się już jakiś czas temu, czyli Spinning Lizzie i Dragon. Do tego grona z pewnością dodać mogę jeden z moich ulubionych kawałków na płycie – Not a Brownie. Odmianę od tych dynamicznych, zwariowanych piosenek stanowią rzeczy dużo spokojniejsze, melancholijne, jak Rather Odd czy Frozen Heartland. Swoistym połączeniem muzycznego szaleństwa pierwszych wspomnianych utworów i melancholii oraz klimatu tych wymienionych przed chwilą, jest QRMA. Moim faworytem na płycie jest natomiast psychodeliczno-kosmiczny dyptyk Goodbye Gaia / Mother Mars. Utwory co prawda technicznie rzecz biorąc nie łączą się ze sobą, ale ambientowo-słowne, bardzo klimatyczne Goodbye Gaia stanowi w jakiś sposób naturalny wstęp do nasączonego kosmicznymi dźwiękami instrumentów klawiszowych Mother Mars, a i tematycznie obie kompozycje zdają się mieć ze sobą wiele wspólnego, bo pierwsza jest niejako pożegnaniem z Ziemią, którą udało nam się „zajechać do spodu”, a druga podróżą do nowego domu. Zarówno w rzeczach szybszych, jak i tych bardziej klimatycznych, sporą rolę odgrywa flet, który w wielu momentach staje się instrumentem wiodącym. Jednak siłą muzyki tego zespołu jest też to, że wszyscy instrumentaliści mają tu sporo przestrzeni dla siebie i absolutnie nie zostają zepchnięci tylko do roli tła dla wokalisty. Ten z kolei nie jest typowym rockowym śpiewakiem popisującym się mocą głosu. To raczej aktor traktujący muzykę przez pryzmat teatru. Sprawdza się to bardzo dobrze.


Bardzo długo trzeba było czekać na ten album, ale gdy w końcu się ukazał, z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że było warto. Mamy tu dokładnie to, czego oczekuję od tego zespołu – luz, polot, humor, fajne melodie, proste, wpadające w ucho piosenki, ale też nieco psychodelii i szaleństwa. The White Kites to zjawisko na polskiej scenie muzycznej absolutnie wyjątkowe. Jeśli mają wydawać tak dobre płyty, to mogą je sobie nagrywać co pięć czy sześć lat – nie przeszkadza mi to. Wpadek brak. Może nie wszystko chwyciło w równym stopniu, może mamy tu pewien rozstrzał stylistyczny, może i na chwilę zgubili mnie gdzieś w połowie płyty, ale reszta zapewniła pozytywny odbiór całości. Z pewnością będę wracał, ponownie jak do Missing.

Płyty możecie posłuchać na profilu grupy na Bandcampie. Tam też można album zamówić.


1. Spinning Lizzie (3:32)
2. Rather Odd (3:32)
3. Not a Brownie (4:20)
4. Warsaw Summer (3:24)
5. Frozen Heartland (3:44)
6. Deagon (5:23)
7. Devillusion (0:49)
8. Viral Spiral (3:31)
9. Blurred (3:58)
10. Mysteries in the Sky (1:32)
11. QRMA (3:29)
12. Goodbye Gaia (2:09)
13. Mother Mars (3:32)
14. Fallen Star (3:42)


Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia  w każdy piątek o 21, Radio F.L.O.Y.D. w piątek o 20 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

6 komentarzy:

  1. Powrót do przeszłości.
    Tym razem nagranie z 1969, które ukazało się w 1970 firmowane przez zespół T2.
    Tytuł: It'll All Work Out in Boomland
    Aż trudno uwierzyć, że płyta ma tyle lat, ale warto. Jak widać patenty stosowane przez Black Sabbath czy Deep Purple oraz kilku innych miały swój pierwowzór. Dodam tylko na koniec, że szczawik 17 letni na wiośle wycina jak stary. Gorąco polecam

    OdpowiedzUsuń
  2. T2 znakomita płyta.
    Bizon dalej zapodawaj tu ciekawe płyty.
    Jeżeli można prosić to podawaj gdzie dana płytę w wersji CD można kupić.
    Pozdrawiam i dużo zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. staram się dawać linki do bandcampa, jeśli tam mozna posłuchać danej płyty. najczęściej tam też można ją kupić.

      Usuń
  3. No tak, to był test, bo były kłopoty z umieszczeniem komentarza.
    Ciekawym, czy Bizon napisze o nowym Lykantropi, bo bardzo ładna płyta. Wspaniały duet gitary z fletem, wspaniałe duety gitar przypominające najlepsze lata Wishbone Ash...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. napisze, jeśli wystarczy mi czasu/chęci. kupiłem kilka dni temu wszystkie trzy ich płyty na ich bandcampie

      Usuń