Leper Blues / Spread Your Love Around, które płytę otwiera, to jednocześnie strzał w dziesiątkę i wielki zawód. Zaczyna się bardzo ciekawie, klimatycznie, a gdy wchodzi wokal, jest bosko. Apetyt rozbudzony w stopniu olbrzymim wręcz. Pierwsze 2,5 minuty tej płyty to absolutny kosmos… a potem niestety zespół przechodzi do drugiej części kompozycji i tu właśnie pojawia się wspomniany zawód. I wcale nie znaczy to, że ta druga część jest słaba, bo nie jest, ale ta pierwsza sunęła tak znakomicie, że naprawdę poczułem się trochę oszukany tą rockową dyskoteką, która rozpoczęła się w połowie trzeciej minuty. Mimo wszystko to i tak mój ulubiony kawałek na albumie, ale gdyby zachowali klimat z tej pierwszej części, mógłby to być jeden z moich ulubionych utworów 2020 roku.
Trzeba jednak zapomnieć o tym – w pewnym sensie – zawodzie, bo Frenzy to ogólnie bardzo udany album, wypełniony bardzo przyjemnym, chwytliwym rockiem, gdzieniegdzie z domieszką klimatów bluesowych, innym razem z kolei z mocnym posmakiem psychodelii, ale też innych odcieni rocka. Nie brak tu wpadających w ucho dynamicznych numerów, takich jak Drag the Lake, Run Through the Valley czy nawiązujący dość śmiało do klasyki glam rocka Eve. Te glamrockowe naleciałości pojawiają się zresztą także w Ravings at Your Window, bo tu też przecież mamy nieskomplikowany, wpadający w ucho gitarowy riff, chwytliwy refren i bardzo mocny, prosty rytm wybijany przez bębniarza. Marc Bolan by się nie powstydził. I jeszcze pewien Gary, ale o nim to im mniej, tym lepiej... To rzeczy bardzo sprawnie napisane i wykonane. Słychać, że ci goście mają już na koncie parę płyt (nawet jeśli pod inną nazwą) i wiedzą, co robią. Zespół bardzo zręcznie żongluje też nastrojem i natężeniem dźwięku, bo kilka razy słusznie ściąga nogę z pedału gazu, dzięki czemu dostajemy kapitalny, brudny, do spodu amerykański numer Blue Devil Inn, ale także dwa bardzo subtelne utwory: dwuminutową, instrumentalną, bardzo łagodną i klimatyczną miniaturkę Paper Tigers oraz równie spokojny i klimatyczny kawałek Mantra, który kończy album i na sam koniec niezwykle przyjemnie przybrudza, nieco ten łagodny klimat doprawiając.
Trochę mam jednak żal, że tych fantastycznych brzmień z pierwszych 150 sekund płyty panowie nie pociągnęli nieco dłużej, ale chyba nie ma co się obrażać. Frenzy to mimo wszystko naprawdę niezwykle udana płyta, do której – podobnie jak do ostatniego krążka wydanego pod szyldem Heavy Glow – będę zapewne wracał. Nie ma się tu naprawdę do czego doczepić (no, poza tą jedną rzeczą…). Zagrane fachowo, gęsto, z luzem i polotem, zaśpiewane kapitalnie, z wyczuciem. To jedna z tych płyt, które nie mają szans na popularność, na jaką zasługują, co jednak zupełnie nie będzie mi przeszkadzało cieszyć się nią przez długi czas. Mam nadzieję, że na ciąg dalszy nie trzeba będzie czekać znowu sześć lat.
Płyty można posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz