Kilka miesięcy temu Mariusz Duda zaskoczył wszystkich, złamał pewien cykl i niespodziewanie wydał pod własnym nazwiskiem album Lockdown Spaces. To muzyka, która niewątpliwie nieźle wpasowała się w ten klaustrofobiczny rok, gdy niektórzy spędzają w domu znacznie więcej czasu, niżby chcieli. To był jednak w pewnym sensie produkt uboczny tego, na co fani mieli prawo w tym roku czekać, czyli nowej płyty Lunatic Soul. Ze skomplikowanego diagramu, pokazującego zależność między poszczególnymi albumami tego projektu, a także z wypowiedzi samego artysty można się dowiedzieć, że płyta Through Shaded Woods stoi po tej mrocznej stronie historii – po stronie śmierci. Mam wrażenie, że jeśli wzięlibyśmy pod uwagę samą muzykę, nie byłoby to takie oczywiste.
Through Shaded Woods to płyta, na której dominują klimaty folkowe. Mnie folk kojarzy się z czasem tajemniczą, czasem niezwykle klimatyczną, ale bardzo często także radosną, pełną życia muzyką. I faktycznie na nowym albumie nie brakuje kompozycji, które spokojnie mogą stanowić podkład do dzikich tańców na łonie natury. Gdzie w tym wszystkim mrok i śmierć? No cóż, tu już należy zagłębić się w warstwę tekstową, a także dobrze poznać całą historię zawartą na wcześniejszych albumach projektu, a jest to opowieść dość zawiła i wyłapanie pewnych odniesień tekstowych do wcześniejszych płyt zadaniem łatwym nie jest. Jeśli chodzi o nawiązania muzyczne, to można było wyczytać, że to w pewnym sensie powrót do klimatu pierwszych dwóch albumów – czarnego i białego. Faktycznie coś w tym jest. Późniejsze płyty odchodziły od folkowych eksperymentów na rzecz zimnej nowej fali czy flirtu z elektroniką, więc ten powrót brzmień folkowych z pewnością każe wrócić myślami do początków projektu. Różnica jest jednak dość spora. Tam te elementy folkowe przejawiały się przede wszystkim w wykorzystaniu różnych nieznanych nam w tej części świata, pochodzących z Azji czy Afryki instrumentów ludowych, które nadawały brzmieniu tych płyt egzotyczny posmak. Tu Mariusz (sam, bo nie pozwolił sobie pomóc nikomu przy tym albumie) wykorzystuje rockowe instrumentarium, a elementy folkowe przejawiają się przede wszystkim w melodiach i brzmieniu. Całość, choć tym razem odbiegająca znacznie od stylistyki Walking on a Flashlight Beam czy Fractured / Under the Fragmented Sky, jest jednak do pewnego stopnia nasączona klimatem tych albumów, choć trudno mi dokładniej to zdefiniować. Jedno trzeba zaznaczyć – Mariusz faktycznie, tak jak zapowiadał, postawił krechę między Riverside a Lunatic Soul. Spotkałem się co prawda z opiniami, że ta płyta jest podobna do Wasteland, ale kompletnie się z nimi nie zgadzam. Być może pewne podobieństwo w brzmieniu wynika z wykorzystania na obu albumach nowej ulubionej zabawki Dudy – basu piccolo – ale na tym chyba podobieństwa jednak się kończą.
Podstawowy krążek składa się z zaledwie sześciu numerów i jest zdaje się najkrótszym w historii Lunatic Soul, z wyjątkiem Under the Fragmented Sky, które przecież miało być w założeniu EP-ką. W połączeniu z bardzo dynamicznym charakterem większości kompozycji płyta „przelatuje” błyskawicznie, ale absolutnie nie można napisać, że nie pozostawia po sobie śladu. Tym razem Mariusz nie bawi się w stopniowe budowanie nastroju i wdrażanie słuchacza w klimat albumu. Od pierwszej sekundy atakuje dynamicznym motywem przewodnim kompozycji Navvie, skocznym, folkowym, w zasadzie można powiedzieć, że tanecznym. Tuż po najkrótszym i być może najprostszym muzycznie numerze mamy jeden z dwóch najdłuższych i chyba najbardziej złożony tudzież wielowątkowy – The Passage. Dzikie pląsy leśne z Navvie zastępuje tu wytworny, niemal dworski taniec w pierwszej części (no cholera, przy każdym odsłuchu tej pierwszej części mam w głowie Poloneza z Pana Tadeusza… Wiem, że to głupie skojarzenie, nic nie poradzę…), wyparty w dalszej fazie kompozycji przez znacznie agresywniejsze i bardziej dynamiczne motywy. W szóstej minucie utwór rozkręca się i idzie tak mocno w gęste, rockowe klimaty, że przy pierwszym odsłuchu zastanawiałem się nawet, czy za moment usłyszę jakieś krótkie komendy po niemiecku i okaże się, że to tak naprawdę jakiś nowy Rammstein (głupich skojarzeń ciąg dalszy...). No dobrze, trochę przesadzam i mrugam teraz do czytelnika, ale takie właśnie było moje pierwsze luźne skojarzenie, choć oczywiście w porównaniu z tym, co się tu dzieje, aranżacje niemieckiej grupy cechują się subtelnością czołgu.
Mariusz w wywiadach i zapowiedziach wskazywał głównie na inspiracje folkiem słowiańskim i skandynawskim, ale ja pokusiłbym się o dodanie także pewnych elementów folku celtyckiego, co doskonale słychać w początkowej fazie utworu tytułowego, w którym zresztą zastosowano ciekawy efekt na wokalu, który przy pierwszym odsłuchu sprawił, że przez chwilę zastanawiałem się… czy nie trafił mi się uszkodzony plik albo czy moja karta dźwiękowa nie odmawia posługi. Muzycznie to właśnie tu po raz pierwszy słyszę pewien mrok i chłód. Wcześniej miałem po prostu ochotę potańczyć między drzewami w najbliższym lesie, tymczasem w Through Shaded Woods po raz pierwszy na tej płycie odnajduję bardziej tajemniczy klimat. Znika nagle wesoła ekipa Robin Hooda pląsająca z wiewiórkami (skojarzenia...) i robi się poważnie i mrocznie, choć wciąż niezwykle melodyjnie i atrakcyjnie brzmieniowo. Mam też wrażenie, że gdybym chciał komuś przekazać, jak brzmiałyby pierwsze dwie płyty Lunatic Soul przefiltrowane przez eksperymenty i klimat płyt kolejnych, to ta kompozycja nadawałaby się do tego idealnie.
W Oblivion wracamy poniekąd do klimatu z początku płyty, ale da się już wyraźnie zauważyć zmianę nastroju. Jest bardziej mrocznie, posępnie, tu już nawet ignorując tekst i skupiając się na samej muzyce, trudno byłoby oddać się radosnym, dzikim tańcom na łonie natury – to bardziej jakiś mroczny pogański rytuał. Początek najdłuższego w zestawie Summoning Dance serwuje nam zupełną zmianę klimatu. To bardziej nocna opowieść przy ognisku, wokół którego zbierają się duchy i upiory – zjawy straszące każdego, kto przemierza tytułowy zacieniony las. Pewnie i dla każdego objawiające się pod inną postacią. To przez pierwsze cztery minuty, bo potem znowu zaczynamy swoisty leśny taniec śmierci i znów wraca dynamika z mocniejszych części The Passage wraz z mrokiem. Przyznam, że gdy po raz pierwszy usłyszałem zamykający płytę utwór The Fountain, nie byłem do niego przekonany. Nie jestem największym fanem kompozycji, w których Mariusz idzie w bardziej teatralny wokal, ale nawet nie o to chodziło – po prostu jakoś tak nie pasowała mi ta piosenka do tych dwóch, które poznaliśmy już wcześniej. Na szczęście mniej więcej w tym samym czasie miałem okazję poznać już całą płytę i szybko okazało się, że The Fountain na zamknięcie pasuje całkiem sensownie i nadaje całości właściwego balansu, choć wciąż uważam, że jednak nie do końca zazębia się muzycznym klimatem z resztą nagrań. I tu pewnie znalazłbym akurat jakieś muzyczne nawiązania do ostatnich płyt Riverside, ale… nie będę brnął w ten temat. To taki promyk światła przy wyjściu z mrocznego lasu. Tylko czy bohater jest gotowy na słońce? (See what I did here?)
Oczywiście z jednej strony jest to koniec płyty, z drugiej zaś zupełnie nie. Na bogatszym wydaniu kompaktowym (swoją drogą muszę też wspomnieć o naprawdę zachwycającej szacie graficznej i pięknej nowej wersji „lunatikowego węża”) dostępna jest bowiem druga płyta, uzupełniająca niejako to, co słyszymy na pierwszej. O ile Vyraj i Hylophobia brzmią przyjemnie, w klimacie reszty, lecz można zrozumieć, czemu są jedynie dodatkami do podstawowego materiału, o tyle Transition II (pierwszy Transition znalazł się na białym albumie) to już nieco inna bajka. Ten niemal 28-minutowy olbrzym to najdłuższa jak do tej pory kompozycja w dorobku Mariusza Dudy, będąca swego rodzaju podsumowaniem całego konceptu, na którym oparta jest twórczość Lunatic Soul – znajdziemy tu zatem nawiązania do wszystkich dotychczasowych albumów grupy (zresztą pierwszy Transition też posiada wspólne fragmenty z innymi utworami projektu). W niektórych przypadkach są bardzo łatwe do wychwycenia, w innych trzeba się trochę wysilić, by je odnaleźć. Całość brzmi jednak niezwykle ciekawie i choć jest tu jedynie dodatkiem, jednocześnie przez wiele osób już teraz jest wskazywana jako jeden z najbardziej intrygujących utworów Mariusza.
Są wykonawcy, którzy całe swoje muzyczne życie opierają na tym samym klimacie i kilku wariantach tych samych motywów. I to się, o dziwo, czasami sprawdza. Historia rocka zna przykłady grup, które przez 40 czy 50 lat nagrywają te same trzy czy cztery kompozycje pod kolejnymi tytułami i wciąż są na szczycie. Mariusz Duda nie nagrał jeszcze dwóch podobnych do siebie płyt. Nawet w czasach trylogii Reality Dream każdy z albumów był inny. Także Fractured i Under the Fragmented Sky, choć teoretycznie jedno jest uzupełnieniem drugiego, sporo różni. Through Shaded Woods brzmi… jak płyta Mariusza Dudy. A jednocześnie żadnej z wcześniejszych nie przypomina. Aż szkoda, że prawdopodobnie przed Lunatic Soul jeszcze tylko jeden album. Choć w sumie czy ma to większe znaczenie, pod jakim szyldem Mariusz Duda będzie tworzył później jako artysta solowy?
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Wg diagramu i wypowiedzi Mariusza, ta płyta jest po stronie życia...
OdpowiedzUsuń"otóż nie"
Usuńhttps://youtu.be/U3NZQjluNGg?t=642
Piękna muzyka. Uwielbiam słuchać wszystkiego tego co wychodzi spod ręki Mariusza. Muzyka sama się musi bronić - to jasne - ale to w jaki sposób potrafi on mówić o swoich inspiracjach, powodach powstania takich a nie innych dźwięków to inny ale uzupełniający, dopełniający to co słychać z płyt świat. Sory za patos - przez takich jak on jestem dumny że jestem Polakiem.
OdpowiedzUsuńTa płyta tekstowo podąża ku światłu. Muzycznie jest pięknie lecz słychać zapożyczenia z Mike Oldfielda - przykładem jest kompozycja "Summoning Dance".
OdpowiedzUsuń