Niestrudzona norweska (a właściwie obecnie norwesko-szwedzka) formacja Motorpsycho absolutnie nie daje o sobie zapomnieć. W tym roku panowie domknęli nieoficjalną trylogię płyt, które łączy nie tylko podobne brzmienie, ale też okładki utrzymane w tym samym klimacie i stworzone przez tego samego artystę, Håkona Gullvåga. Ja zespół Motorpsycho poznałem zaledwie sześć lat temu, a jest to już piąty studyjny album formacji wydany od tamtego czasu. Może to przytłoczyć. Ale w sumie najważniejsza jest jakość muzyczna, a ta jest w przypadku tego zespołu w zasadzie gwarantowana.
Przytłacza też nieco – nie ukrywam – jest ilość materiału na nowym krążku. O ile wydana w zeszłym roku The Crucible była płytą krótką, zaledwie czterdziestominutową, o tyle The All Is One to powrót to dwupłytowego schematu znanego z pierwszej części tryptyku – The Tower. Już samo to na starcie sprawia, że niełatwo się wgryźć w ten materiał. Chciałoby się go słuchać w całości, skoro w takiej formie został wydany, ale przyznam, że przychodzi mi to z trudem. To aż 84 minuty przeważnie dość intensywnego i z zasady niezbyt przebojowego grania, więc nie jest to zadanie łatwe. Na szczęście samej jakości materiału trudno się czepiać. Wczesne dokonania Motorpsycho znam wciąż słabo, bo nieco przeraża mnie, ile musiałbym poświęcić czasu na nadrobienie tych zaległości, ale część z tych starszych płyt przesłuchałem i moje wrażenia były… różne. Nie wszystko trafiło w mój gust. Bywało, że zespół grał jak dla mnie zbyt ciężko, gęsto, a czasem i chaotycznie czy hałaśliwie. Jednak od czasu wydania pierwszej płyty, która zwróciła moją uwagę – albumu Behind the Sun z 2014 roku – panowie prezentują stale niezwykle wysoki poziom i wszystko, co wypuszczają, trafia w mój gust. Tak też jest tym razem.
Głównym daniem na The All Is One siłą rzeczy musi być kompozycja N.O.X., podzielona na pięć części, ale w sumie trwająca ponad 42 minuty. O dziwo nie umieszczono jej samodzielnie na jednej płycie CD, a podzielono na drugą część płyty pierwszej i pierwszą płyty drugiej. To dość dziwny zabieg, choć może zespołowi chodziło o to, by nie traktować tej suity jako zupełnie odrębnego bytu, niezwiązanego zresztą nagrań. Początek jest bardzo stonowany, niemal melancholijny, ale w dalszej fazie numer oczywiście mocno się rozkręca, w drugą dyszkę wchodzimy z dynamicznym, wciągającym motywem. Bardzo długo panowie jadą na sporej intensywności, ale w końcu pozwalają odetchnąć w bardzo spokojnym, krótkim przerywniku zatytułowanym Ascension. Również początek części o podtytule Night of Pan to bardzo subtelne, klimatyczne granie, w tajemniczo-magicznym klimacie, czyli w sumie wszystko się zgadza, biorąc pod uwagę podtytuł. To zresztą chyba moja ulubiona część suity – niby przez długie minuty nie mamy tu większego urozmaicenia, dominuje jeden zapętlony motyw, wokół którego budowana jest cała reszta, ale czuć narastającą intensywność i po niemal siedmiu minutach całość wchodzi na wyższe obroty, nie odbiegając jednocześnie zbyt daleko od tego, co działo się wcześniej. Dzięki temu dostajemy fantastyczną mieszankę kosmosu, szamańskich rytmów i zahaczającej o folk psychodelii. Końcówkę utworu znowu jadą na sporej gęstości i intensywności, prowadząc to wszystko do szczęśliwego końca. To ciekawy, różnorodny numer, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby niektóre motywy zostały powtórzone nie 200 a 50 razy, całość – być może dwudziestopiecio- a nie czterdziestodwuminutowa – wypadłaby lepiej.
Oprócz N.O.X. na wydawnictwie jest jeszcze osiem innych kawałków o zróżnicowanej długości. Mnie najbardziej przypadło do gustu niemal przebojowe jak na ten gatunek The Same Old Rock, niezwykle intensywne, ale niepozbawione polotu i luzu The Magpie oraz bardzo przyjemnie bujające Like Chrome, które album zamyka. Zespół ma tu sporo czasu, by zaprezentować różne oblicza swojej twórczości, zarówno motywy dynamiczne i gęste, jak i te nieco bardziej melodyjne, szybciej wpadające w ucho. Taka mieszanka sprawdza się znakomicie, choć nie wiem, czy nie wolałbym jednak, żeby N.O.X. wyszło osobno w tym roku, a cała reszta osobno, choćby za rok (lub na odwrót). To oczywiście dałoby zmianę pozorną, bo przecież i tak mogę sobie po prostu słuchać wydawnictwa partiami, ale chyba łatwiej byłoby mi sięgać po ten album w takiej właśnie formie, bo lubię słuchać płyt w całości.
The All Is One to oczywiście album, który bez najmniejszych wątpliwości mogę polecić wszystkim fanom muzyki niełatwej – może nie jakiejś wybitnie skomplikowanej czy awangardowej, ale ogólnie niełatwej. To jednak znakomite utwory, w których zespół porusza się po wielu odcieniach muzyki nie tylko rockowej. Mamy tu odniesienia do klasycznego hard i prog rocka, czasami nieco psychodelii czy wpływów folkrockowych, a także nieco space rocka, a bywa i tak, że przemkną echa jazzrockowych szaleństw. Wszystko to sprawdza się w muzyce Motorpsycho od lat i płyta The All Is One nie jest tu wyjątkiem.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
No czymajom poziom, czymajom....
OdpowiedzUsuńCiekawym co na następnej płycie będzie, bo formuła choć smaczna - powszednieje.
Nie wiem, czy wspominałem, dziś udało mi się zdobyć dobrą wersję starocia, zatem kolejna wspominka.
OdpowiedzUsuńMimo lat minionych, wciąż bierze i chwyta za ja.... gardło, a właściwie za uszy.
2006 albo 2007 bo różne wersje są, Australia i ja wtedy to usłyszałem. Dałem światu tu i tam szansę, namówiłem zespół do nagrania drugiej płyty.
A ona okazała się niestety słabizną. Ale ta pierwsza....!
Wciąż jej słucham z zapartym tchem.
The Third Ending s/t
Dajcie szansę chłopakom, którzy już zrezygnowali, czego szkoda, i przesłuchajcie.
https://thethirdending.bandcamp.com/