poniedziałek, 1 maja 2023

Crown Lands - Fearless [2023]

Muzykę grupy Crown Lands poznałem ze dwa lata temu przy okazji premiery ich EP-ki White Buffalo. Na okładce bizon, więc jak miałbym nie sprawdzić, co się kryje za takim obrazem? Okazało się, że kryje się za nim muzyka mocno osadzona w klimatach klasycznego hard rocka z domieszką psychodelii i rocka progresywnego, zagrana z polotem, niby nawiązująca mocno do przeszłości, ale brzmiąca świeżo. Jeszcze bardziej zaintrygowało mnie to, że zespół tworzy zaledwie dwóch muzyków. Postanowiłem dowiedzieć się nieco więcej. Okazało się, że mają na koncie jeden duży album i kilka EP-ek, przy czym nazywanie wydanego w 2020 roku krążka Crown Lands dużym albumem jest pewnym nadużyciem, bo to płyta niespełna trzydziestominutowa, więc długością także podpada pod EP-kę. Tym samym, choć teoretycznie tegoroczna płyta Fearless jest drugą w dorobku formacji, można ją traktować jako pełnowymiarowy debiut, choć mowa o zespole, który funkcjonuje od 8 lat i trochę już tej muzyki zdążył wydać.

Jak tak sięgam pamięcią do czasu, gdy poznawałem ich muzykę, to nie przypominam sobie, by twórczość kanadyjskiego duetu tak jednoznacznie kojarzyła mi się wtedy z jednym, konkretnym zespołem. Ba, przesłuchałem ostatnio tę ich EP-kę sprzed dwóch lat, by ją sobie odświeżyć, i tych oczywistych skojarzeń z nowej płyty tam nie ma. Nie dziwi więc, że byłem mocno zaskoczony po usłyszeniu pierwszych numerów z Fearless wypuszczonych jeszcze przed premierą całości, bo… no cóż, nie da się ukryć, że panowie odpalili rush mode na całego. I to od pierwszych sekund. Wyobraźcie sobie, że zaczynają swój nowy album od osiemnastominutowego numeru, który w zasadzie od pierwszych sekund nie pozostawia wątpliwości, na kim wzoruje się duet z prowincji Ontario. To jest absolutnie oczywiste, ale jednocześnie, gdy słucham całej płyty zespołu, wcale nie przychodzą mi na myśl konkretne kompozycje Rush, z których panowie czerpaliby więcej niż to stosowne. To raczej ogólna charakterystyka brzmienia, pewne zagrywki, rozwiązania produkcyjne, pewnie także wykorzystanie przynajmniej częściowo tych samych efektów i instrumentów. To wszystko mocno nawiązuje do stylistyki znanej z płyt Rush, głównie tych z przełomu lat 70. i 80. oraz nieco późniejszych.

Wspomniałem już o tym bardzo długim numerze otwierającym album. To druga część (pierwsza, nietypowo, znajduje się nieco dalej w spisie utworów) kompozycji tytułowej i jeśli tu będzie wam przeszkadzało to, że duet tak bardzo upodabnia się do Rush, to nie ma sensu, żebyście słuchali reszty, bo wasza frustracja będzie się jedynie pogłębiać. Jeśli jednak to wam nie przeszkadza, a doceniacie muzyczny kunszt dwóch młodych Kanadyjczyków, to jak najbardziej zachęcam do przesłuchania całej płyty, bo świetnej muzyki tu nie brakuje. I o dziwo wcale nie mamy tu za dużo rzeczy długich. W zasadzie jeszcze tylko wspomniana część pierwsza Fearless niemal dobija do ośmiu minut, a reszta materiału to przedział od niespełna czterech do niecałych sześciu minut, co potwierdza zresztą, że zespół spogląda raczej na ten nieco późniejszy okres działalności starszych kolegów. A przy okazji te krótkie kawałki stanowią fajny kontrast dla tych dwóch części utworu tytułowego. Niektóre z nich są wręcz przebojowe, jak Dreamer of the Gods czy The Shadow, które po drobnych zmianach aranżacyjnych mogłoby pewnie trafić na jakiś album Scorpionsów czy Dio z lat 80., a nawet… może na The Number of the Beast czy Piece of Mind?

Jeśli chodzi o wokal Cody’ego Bowlesa to domyślam się, że tu będzie trochę jak z Geddym Lee. Też nie wszyscy zapewne są w stanie przebrnąć przez wysokie zaśpiewy starszego z panów, a inni są nimi zachwyceni. Powiem tak – w wersji studyjnej Cody się broni, pokazuje, że dysponuje naprawdę imponującą skalą głosu. Jak to będzie się miało do występów na żywo – zwłaszcza za 10 czy 20 lat – nie wiem. Zwłaszcza, że przecież jednocześnie gra na perkusji. Ale nie jest to zapewne coś, czym martwiłby się już teraz. Całej płyty słucha się znakomicie, ale warto zwrócić uwagę na jeszcze kilka kompozycji. Penny to świetna odmiana od klimatu dominującego na płycie, bo to bardzo spokojny, akustyczny, instrumentalny numer. Nie mogę nie wspomnieć też o ostatnim na płycie Citadel. To podniosły, potężny utwór z niemal hollywoodzkim rozmachem. Zwolennicy muzycznej prostoty i surowego brzmienia będą zgrzytali zębami, ale chyba i tak nie oni są targetem zespołu.

Cody Bowles i Kevin Comeau. Tylko dwóch młodych wciąż muzyków. Pierwszy gra na perkusji i śpiewa, drugi obsługuje wszystkie pozostałe instrumenty. Także w wersji koncertowej. Jak podkreślają, na razie nie stać ich na wynajęcie basisty i klawiszowca na trasy, ale nie wykluczają tego w przyszłości. Występowali już przed Rival Sons, Jackiem White’em, Gretą Van Fleet czy Lesem Claypoolem, mieli okazję pograć z Alexem Lifesonem z Rush. Podkreślają, ile zyskali dzięki wspólnym występom z tymi artystami, ile się nauczyli i ile dało im to, że kilka tygodni po występie przed pięcioma osobami w jakimś podrzędnym barze na wschodzie Kanady mogli zaprezentować się przed dziesięcioma tysiącami ludzi, gdy otwierali koncert White’a. Ile zyskali dzięki temu, że jedno z poprzednich wydawnictw wyprodukował stały współpracownik Rival Sons i wielokrotny zdobywca Grammy, Dave Cobb. To wszystko procentuje. Podobnie jak to, że coraz częściej zachwycają się nimi duże postaci sceny rockowej, jak Mike Portnoy – wielki fan Rush. Świetny wygląd i podkreślający go kapitalny image muzyków też nie zaszkodzą. O Crown Lands już niedługo będzie bardzo głośno. Mam jedynie nadzieję, że wraz większą popularnością nie pojawi się pokusa, by każda płyta była kalką tej, która – zapewne – pozwoli im się wybić. To chyba moja jedyna obawa na ten moment.

 

1.  Starlifter: Fearless Pt. II (18:22)
2. Dreamer of the Dawn (4:03)
3. The Shadow (3:44)
4. Right Way Back (3:51)
5. Context: Fearless Pt. I (7:49)
6. Reflections (5:43)
7. Penny (3:42)
8. Lady of the Lake (5:06)
9. Citadel (5:52)


---
Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia  w każdy piątek o 21 oraz Scand-all we wtorki o 19, a także na Bizoncjum w co piątą środę o 18.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
W pierwszą sobotę miesiąca (oraz okazjonalnie w inne soboty) o 20 współprowadzę audycję Nie Dla Singli w Studenckim Radiu Żak Politechniki Łódzkiej.

1 komentarz: