Australijczycy od samego początku grają muzykę, którą najprościej można by było określić jako blues rock, tyle że z pewnymi dodatkami. Sporo tu inspiracji klasycznymi triami takimi jak Cream czy The Jimi Hendrix Experience, niemało też klimatów zahaczających o stoner/doom/psychodelię. Doom blues to całkiem niezłe określenie dla tego, co robią. Nowy album, Soul Murder, nie przynosi tu wielkiej zmiany. Tym razem na płycie znalazło się aż siedem utworów. Aż, bo na poprzednich dwóch było po pięć. Dzięki temu zespół po raz pierwszy przekracza 40 minut na płycie. Napisałem przed momentem, że wielkich zmian nie ma, ale jednak da się dostrzec, a raczej usłyszeć pewne różnice w porównaniu do wcześniejszych płyt. Mam wrażenie, że z każdym kolejnym wydawnictwem w muzyce grupy nieco mniej tych wycieczek psychodeliczno-doomowych, a coraz więcej po prostu klimatycznego blues-rocka, choć w dość ciężkim i spokojnym wydaniu. Przy okazji poprzednich albumów pisałem o walcu, o smole, o gęstym klimacie. Tu raczej nie ma zbyt wielu momentów, które skłoniłyby mnie do użycia aż takich określeń, choć ciężaru też nie brakuje. Standing on My Tail z pewnością faktycznie jest chwilami ciężkie, w pewnym sensie nawiązuje do tego doom bluesa, o którym pisałem, ale bywało już na płytach Child ciężej. No dobrze, w numerze tytułowym też mamy trochę walca (tego drogowego, a nie na parkiecie), w Moment in Time panowie znajdują trochę przestrzeni na fajny, psychodeliczny odlot, a całość kończą przyjemnymi dołami w Coming up Trumps, więc może faktycznie nieco przesadziłem z tym brakiem elementów psychodelicznych czy doomowych, ale mimo wszystko jest ich chyba trochę mniej.
To, że może nie jest tu aż tak ciężko i dominuje jednak klimat blues-rockowy, nie znaczy absolutnie, że to album słabszy. Po prostu odrobinę inny, choć wciąż w klimacie zbliżonym do płyt poprzednich. Sporo tu świetnego blues-rockowego grania na przesterze, nawiązującego z jednej strony do wspomnianych już przeze mnie legend z przełomu lat 60. i 70., z drugiej do współczesnych gigantów tego gatunku, takich jak Joe Bonamassa, z trzeciej zaś… nieco do Lenny’ego Kravitza, bo zwłaszcza w kwestii brzmienia wokalu i ogólnego luzu panującego w tej muzyce, na myśl bardzo często przychodził mi właśnie Lenny i jego wcześniejsze, te bardziej rockowe płyty. Całej płyty słucha się wyśmienicie, ale oprócz wspomnianych już utworów wyróżnię jeszcze klimatycznego snuja Feels Like Hell. No i o, wymieniłem niemal wszystkie utwory z Soul Murder. Może przydałby się chociaż z jeden dynamiczniejszy kawałek, ale w sumie czasem człowiek ma po prostu ochotę pobujać się spokojnie przez te niecałe trzy kwadranse.
Czemu nie wydali tej płyty ponad cztery lata temu? Tego nie wiem, mogę się domyślać. Czemu, gdy w końcu postanowili ten album wypuścić, nie zdecydowali się na nośnik fizyczny, a jedynie na streaming i format cyfrowy? Też nie wiem i mogę się tylko domyślać. Mam jednak nadzieję, że zmienią zdanie (lub zmienią się okoliczności) i będzie można postawić sobie Soul Murder na półce obok wcześniejszych albumów, bo to bardzo udana rzecz. W tej sytuacji i wobec tego, że na razie zespół zorganizował tylko małą trasę po Australii (która w dodatku nie do końca się udała, bo jeden z koncertów lokal odwołał ze względu na słabą przedsprzedaż biletów), nie spodziewam się niestety grupy Child na trasie po Europie. A szkoda, bo chętnie znowu zobaczyłbym ich na żywo. Na Red Smoke Festival po premierze Blueside zaprezentowali się bardzo korzystnie. Taki jednak los podziemnych grup, zwłaszcza tych, które działają na – z naszej perspektywy – końcu świata. Często pozostaje nam jedynie słuchać ich na Bandcampie czy z mp3. Dobre i to. Chciałoby się jednak więcej, bo muzyka na Soul Murder tradycyjnie w przypadku tej formacji jest na naprawdę zacnym poziomie.
Płyty można posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz