poniedziałek, 10 listopada 2014

Foo Fighters - Sonic Highways [2014]


I jak tu nie uwielbiać Dave’a Grohla? Facet jest tak pozytywnie zakręcony na punkcie muzyki i jej historii, że każdy jego nowy pomysł jest fantastyczną gratką dla tych z fanów, którym nie wystarczają same dźwięki. Co tym razem wymyślił lider Foo Fighters? Ósma płyta zespołu to osiem kompozycji zarejestrowanych w ośmiu różnych miastach, z ośmioma lokalnymi gośćmi uświetniającymi każdy z kawałków na płycie i z ośm… dziewięcioma różnymi okładkami zdobiącymi Sonic Highways. Do tego ośmioodcinkowy dokument w HBO, zapowiadający album i przedstawiający fanom historię każdej kompozycji oraz przede wszystkim opowiadający o muzycznej scenie danego miasta. A nie można było po prostu wejść do studia i nagrać płytę, a potem wydać ją, stosując sprawdzone promocyjne metody? Można było, ale czy właśnie nie za takie szaleństwa uwielbiamy Grohla?

Kolejnym nietypowym zagraniem ze strony grupy jest to, że przed premierą płyty fani znali już większość kompozycji znajdujących się na Sonic Highways – i to całkiem legalnie. Być może niszczy to element zaskoczenia i ekscytacji w momencie pierwszego odsłuchu całości, ale z drugiej strony – podobno najbardziej lubimy te piosenki, które znamy. A otwierający album utwór Something from Nothing – z gościnnym udziałem gitarzysty Cheap Trick, Ricka Nielsena – znamy już doskonale. To jeden z tych numerów, które natychmiast wpadają w ucho i z miejsca stają się jednymi z ulubionych w dorobku kapeli. Świetne budowanie intensywności, znakomita klawiszowa, funkowa podbitka współpracującego z zespołem od dłuższego czasu Ramiego Jaffee i fantastyczne przejście z delikatnego początku do pełnego wściekłości zakończenia. No i świetny riff – co z tego, że bardzo mocno inspirowany motywem z Holy Diver? Znając Grohla, nie było to przypadkowe nawiązanie. To rzadkość, że pierwszy singiel z płyty jest jednym z najsilniejszych jej punktów, ale w przypadku tak dobrego singla nie ma co narzekać. Tym bardziej, że kolejne kompozycje trzymają bardzo wysoki poziom. Czasami jest bardziej tradycyjnie w stylu sceny Seattle, tak przecież bliskiej liderowi zespołu. The Feast and the Famine – potężna dawka rockowej energii – nieodparcie kojarzy mi się z wczesnymi płytami Pearl Jam, bo mamy tu jednocześnie rockowy ogień i wściekłość oraz sporą dawkę melodii i soczystego brzmienia. W Congregation do głowy nie przychodzi już ekipa Eddiego Veddera, a zdecydowanie sam Grohl, bo to chyba najbardziej „foofightersowy” numer na krążku, choć najbardziej intrygującym elementem tej kompozycji jest świetna, z pozoru niepasująca do tego hardrockowego hałasu partia gitary pojawiającego się tu gościnnie Zaca Browna. Ale nie zawsze dynamika i rockowy czad dominują na Sonic Highways. Choć pierwsza część What Did I Do? / God as My Witness to niezwykle chwytliwy rockowy numer, w części drugiej robi się dużo mniej typowo dla Foo Fighters. Tempo jest dużo wolniejsze, za to poziom melodyjności i chwytliwości jeszcze wzrasta, podobnie jak „bujalność”. Całość brzmi jak współczesna wersja All You Need Is Love grana z werwą Aerosmith. W dodatku pod koniec panowie częstują nas absolutnie wyborną solówką kolejnego gościa – bluesowego gitarzysty Gary’ego Clarka, Jr. To zresztą chyba najbardziej słyszalny i treściwy gościnny występ na tej płycie. Dla wielu będzie to zaskakujące oblicze Foo Fighters, jakże dalekie od mało poważnego Big Me czy wypełnionego atakami rockowej wściekłości Breakout. Nie wiem, czy zespół będzie w stanie wykonywać ten numer na koncertach, zachowując klimat studyjnego oryginału, ale na płycie kompozycja brzmi obłędnie!

Szczególną uwagę podczas odsłuchu Sonic Highways zwróciłem na dwa drobiazgi, które być może zostaną przeoczone przez większość słuchaczy, ale które dla mnie są ważnymi częściami składowymi tego krążka: chórki i klawisze. Taylor Hawkins znakomicie uzupełnia wokale Grohla, głównie w refrenach, zaś Rami Jaffee i jego instrumenty klawiszowe jako dopełnienie gęstego gitarowego brzmienia Foo Fighters to strzał w dziesiątkę, wszystko jedno, czy mowa o krótkim organowym intro w Congregation, czy o znakomitym melotronie w What Did I Do? / God as My Witness, czy w końcu o klawiszowych plamach robiących świetne tło dla gitarowej solówki Joe Walsha (Eagles) w Outside. Dobrze, że jest taki ktoś jak Rami Jaffee w Foo Fighters, choć może pora oficjalnie przyjąć go w szeregi zespołu?

Pora na trzy kompozycje, których do dnia premiery płyty nie było nam dane poznać. In the Clear to w gruncie rzeczy typowy dla brzmienia Foo Fighters numer, choć wzbogacony dzięki Preservation Hall Jazz Band o brzmienie instrumentów dętych. Dęciaki nie wysuwają się nawet na chwilę na pierwszy plan i dość łatwo wyobrazić sobie ten numer pozbawiony tych partii, ale jest to ciekawe urozmaicenie brzmienia. Jest coś bardzo tradycyjnie amerykańskiego w numerze Subterranean. Nim delikatny jazgot gitar połączy ten numer z ostatnią kompozycją na płycie, słuchamy dość stonowanego kawałka zbudowanego wokół podkładu gitary akustycznej. Bardzo ciepłe, „przytulne” brzmienie, łkająca w tle gitara i nałożone na siebie ścieżki wokali, które dla odmiany po wcześniejszych kompozycjach są niezwykle subtelne – takiego numeru pewnie prędzej należałoby się spodziewać po Tomie Pettym niż po Grohlu i jego kolegach. Ale Foo Fighters sprawdzają się w takim klimacie, a po sześciu minutach – gdy utwór przechodzi płynnie w I Am a River – czuję nawet pewien żal, że to już koniec, bo to jeden z tych numerów, w których teoretycznie nie dzieje się wiele, ale płyną tak wspaniale, że chciałoby się ich słuchać bez końca. Choć w zasadzie może nie ma czego żałować, bo wspomniane I Am the River – kompozycja zamykająca płytę – także oferuje zbliżony klimat, przynajmniej przez pierwsze trzy minuty. Potem jest nieco głośniej, niemal podniośle i cholernie melodyjnie. I nawet jeśli Dave powtarza słowa z tytułu (czyli jedyne, które padają w refrenie) dobrą minutę za długo, to wybaczam mu, bo w końcu przedsięwzięcie, w które włożył tyle czasu, pracy i serca, musi mieć porządny, misternie zbudowany finał.

Dave Grohl to bezsprzecznie muzyczny wariat. Zupełnie jak ja, tylko on jest o niebo zdolniejszy, bo potrafi tworzyć, a nie tylko ekscytować się brzmieniami i ich historią. Ale jeden wariat drugiego zawsze zrozumie i ja rozumiem, o co tu chodzi i ekscytuję się tym wszystkim, co dzieje się dookoła tej płyty niemal w równym stopniu, co samym krążkiem. Jestem przekonany, że wiele osób będzie marudzić na to, że Dave Grohl znowu kręci dokumenty, żeby ludzie słuchali, co on sądzi o swojej ulubionej muzyce. Wiecie co? Ja chętnie posłucham. Ale to nie jest płyta idealna. Dave Grohl tak dobrze zbudował całą otoczkę wydania Sonic Highways, że czuję pewien niedosyt spowodowany zbyt niewielkim wpływem poszczególnych miast na nagrywane w nich dźwięki. Z drugiej strony, trudno było oczekiwać, że kolejne kompozycje na płycie będą prezentowały zupełnie odmienne gatunki – jak blues, jazz, country czy punk – odpowiednio „sfoofighteryzowane” według wizji Grohla i jego zespołu. Pewnie byłoby też miło słyszeć nieco większy udział zaproszonych gości, ale z drugiej strony – czy wtedy wciąż mówilibyśmy o płycie Foo Fighters? Panowie nagrali naprawdę dobry album, którego świetnie się słucha. Czy to najlepsza płyta Foo Fighters? Nie wiem. Ale na pewno to mój ulubiony album tej grupy. Ten rok należy w zdecydowanej większości do młokosów – weterani albo kompletnie zawodzili, albo nagrywali krążki co najwyżej dobre. Miło dla odmiany słyszeć naprawdę świetne wydawnictwo od muzyków, którzy niczego nikomu nie muszą już udowadniać i mogą bawić się procesem twórczym i całą otoczką do woli, bez szkody dla jakości kompozycji. Grohl – ty cholero – znowu ci się udało!

---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

4 komentarze:

  1. Świetna recenzja, przyjemnie się Ciebie czyta. No i cholernie podobna do mojej, widzę, że podobnie odbieramy Grohla i Sonic Highways. Pozdro! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzieki :) troche jestem zdziwiony tym, że generalnie płyta dość chłodno przyjęta, na RYMie ma najnizsza srednią z wszystkich ich plyt. no ale nie musze rozumiec wszystkiego na swiecie :D

      Usuń
    2. Ja bardzo rzadko zgadzam się z ogółem recenzji, więc nie dziwi mnie, że i w tym przypadku podziało się podobnie. Dla mnie płyta ma plusy już za sam koncept i całą otoczkę. O dziwo barany z Roling Stone'a też oceniły ją dosyć wysoko.

      Usuń
    3. hmm to mnie troche martwi, bo ja faktycznie rzadko mam cokolwiek pozytywnego do powiedzenia na temat rolling stone'a i tamtejszych recenzji xD

      Usuń