czwartek, 6 listopada 2014

Bjørn Riis - Lullabies in a Car Crash [2014]


Gdy kota nie ma… No dobrze, może wokalista grupy Airbag, Asle Tostrup, nie jest kotem, a jego kolegów z zespołu trudno pomylić z myszami, ale podczas gdy Asle przemierza świat, pozostali muzycy norweskiego zespołu musieli zająć się czymś innym. Bjørn Riis – gitarzysta, główny tekściarz i jeden z głównych kompozytorów grupy – zajął się swoją pierwszą płytą solową. Kilka miesięcy temu Tostrup oznajmił kolegom, że wybiera się w roczną podróż dookoła świata, więc na nowy krążek Airbag przyjdzie nam chwilę poczekać, ale… nie do końca. Lullabies in a Car Crash brzmi bowiem całkiem znajomo.

6 kompozycji – 51 minut. Lubicie zwarte formy muzyczne i dynamiczne, rockowe granie sformatowane do następujących po sobie zwrotek i refrenów? Idźcie sobie stąd, tu takiego nie ma. Poza czterominutowym albumowym otwieraczem – A New Day – wszystkie kompozycje to dalekie muzyczne podróże, a dalekich podróży nie streszcza się przecież w paru minutach opowieści. Zresztą wspomniane A New Day to raczej klawiszowo-gitarowe, dość mroczne intro niż samodzielny utwór muzyczny. Pierwszą właściwą kompozycją jest Stay Calm i od pierwszych jej sekund słychać wyraźnie, że ten numer to niewykorzystany kawałek Airbag. Wiele osób twierdzi, że Norwegowie zbyt mocno wzorują się na Pink Floyd, a sam Riis to młodsza wersja Gilmoura, ale okazuje się, że przez lata zespół wypracował swój charakterystyczny styl, skoro nawet pod innym szyldem rozpoznanie kompozycji napisanej dla Airbag nie stanowi żadnego problemu. Słychać to nawet w melodii ścieżek wokalnych. Asle ma nieco wyższy głos niż Riis, ale sposób śpiewania obu panów jest całkiem zbliżony, co także pomaga w utożsamianiu tego materiału z macierzystym zespołem gitarzysty. Wbrew tytułowi, trudno pozostać spokojnym przy Stay Calm, kiedy gość wygrywa na gitarze tak piękne melodie, jak pod koniec numeru. Podkład rytmiczny i dodatkowe partie gitary w tle przywodzą na myśl fragmenty kompozycji Homesick I-III zamykającej drugą płytę Airbag – All Rights Removed. Pewnie można by kręcić nieco nosem na te podobieństwa, ale czy naprawdę ktoś kochający tego typu muzykę będzie w stanie nie zachwycać się cudownie płynącym Disappear, z absolutnie piękną partią gitary, która niemal dośpiewuje swoje własne słowa do tej kompozycji? Urzeka także nieco wilsonowe Out of Reach. Wciąż w aranżacji dominuje gitara, ale tym razem przez dobrą połowę utworu Riis gra niezwykle delikatnie, tworząc bardzo przytulny, balladowy nastrój.

Umiejętne budowanie nastroju to zresztą cecha, którą zarówno u Airbag, jak i u Riisa jako artysty solowego bardzo cenię. Niektóre zespoły wyciągają na siłę swoje kompozycje, męczą słuchacza kilkunastominutowymi kolosami, które spokojnie mogłyby być przynajmniej o połowę krótsze. W tym przypadku nie mam tego problemu – kompozycje Riisa „łykam” w całości, ani przez chwilę nie odczuwając znużenia materiałem. Nawet jeśli muzyk nie zarzuca mnie co chwilę zmianami tempa czy nastroju, wciąż mam odczucie, ze sporo się tu dzieje. The Chase to kompozycja, która chyba jako jedyna odbiega nieco od airbagowego klimatu, choć także niezbyt daleko. Pierwsza część jest dość dynamiczna, z kolejną fantastyczną partią gitary na tle wciągającego motywu sekcji rytmicznej, ale to raczej muzyka, której prędzej spodziewałbym się na przykład na wydawnictwie Riverside. Drugi fragment tego instrumentalnego numeru to z kolei nieco mroczniejszy, chłodniejszy klimat, podkreślany dodatkowo powtarzającym się motywem z automatu perkusyjnego oraz dużo oszczędniejszy aranż, choć całość wieńczy powrót do dynamiczniejszych motywów, których na płycie Airbag faktycznie pewnie byśmy nie znaleźli. Mocne, rwane, rytmiczne riffy? A to odmiana! Gdyby ktoś puścił mi tylko kilkanaście sekund z przełomu szóstej i siódmej minuty, postawiłbym w ciemno, że to jakiś progmetalowy band bawi się stylistyką nu-metalową. Udany eksperyment, choć cieszę się, że to zaledwie chwilowy wyskok w te muzyczne rejony. Podobnie jak w przypadku dwóch ostatnich płyt Airbag, Lullabies in a Car Crash zamyka zdecydowanie najdłuższa kompozycja na albumie – ponadtrzynastominutowy utwór tytułowy. I tu znowu mamy mieszankę nastrojów i natężeń dźwięku. Kilka spokojnych minut, gdy „płyniemy” razem z Riisem i wkręcamy się w ten nieco floydowi klimat i przerwa gdzieś w środku, gdy nagle tę sielankę burzy mocniejsze, niemal metalowe przyłożenie. Zresztą po chwili spokoju ten mocniejszy motyw powraca i prowadzi numer niemal do samego końca. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że ostatnia minuta stopniowego wyciszenia wszelkich odgłosów jest tu dodana trochę na siłę, bo zakończenie krążka takim mocnym uderzeniem dynamicznego gitarowego riffu byłoby chyba bardziej zaskakujące.

Lullabies in a Car Crash brzmi zupełnie jak Airbag i w zasadzie trudno się temu dziwić. Co prawda Bjørn mógłby zechcieć na swoim solowym krążku zawrzeć pomysły, które może niekoniecznie pasowałyby do twórczości Airbag, ale być może na razie nie czuje takiej potrzeby. Wspominał, że niektóre z utworów na solowej płycie po prostu nie nadawały się dla Airbag, ale mam co do tego spore wątpliwości. Jestem sobie w stanie wyobrazić absolutnie każdy numer z tej płyty grany pod szyldem tej formacji, choć być może jeden czy dwa w nieco zmienionych aranżacjach. Część utworów była pisana z myślą o jego macierzystym zespole, ale nie trafiła na żaden z trzech albumów grupy. Mam jednak nadzieję, że gdy Riis i jego koledzy z Airbag zbiorą się w końcu do nagrywania nowego krążka i ruszą w trasę, uda nam się usłyszeć przynajmniej jeden lub dwa numery z Lullabies in a Car Crash na żywo, bo to bardzo udane wydawnictwo, a do tego tak „airbagowe”, że aż szkoda by było, gdyby fani tego zespołu zostali pozbawieni przyjemności koncertowego kontaktu z tym materiałem. Tym bardziej, że na płycie usłyszymy także perkusistę Airbag, Henrika Fossuma, a i „wielki nieobecny” – Asle – miał w wydaniu tego albumu swój mały udział, bo był współtwórcą szaty graficznej uzupełniającej fantastyczną okładkę płyty narysowaną przez samego Riisa i dołożył też swoje trzy øre w postaci różnego rodzaju efektów dźwiękowych.

---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

4 komentarze:

  1. Baaardzo wtórny materiał, bardzo....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie jest to może najbardziej nowatorska płyta w historii, ale brzmi znakomicie i przede wszystkim - w przeciwienstwie do the endless river na przyklad - wszystkie utwory mają początek, środek i koniec.

      Usuń
    2. Ocho, malkontent,
      wszystko co następuje PO CZYMŚ musi być w jakimś sensie wtórne! To ich styl, ich tożsamość. Piękna płyta!

      Usuń
  2. Świetna płyta. Czy materiał wtórny? Nie wiem, utrzymany w stylistyce Aibag. Tyle mi wystarczy.

    OdpowiedzUsuń