wtorek, 25 lutego 2025

Dream Theater - Parasomnia [2025]

Bez cienia przesady można stwierdzić, że to jeden z najbardziej wyczekiwanych albumów ostatnich lat w środowisku progmetalowym. Informacja o powrocie do składu Dream Theater po kilkunastu latach jednego z założycieli formacji, a w opinii wielu także duszy tego zespołu, czyli Mike’a Portnoya, może nie była totalnym szokiem, bo pojawiały się pewne przesłanki sugerujące, że może to prędzej czy później nastąpić, ale i tak niemal cały progmetalowy świat popadł w ekstazę. Oczywiście sam powrót to jedno, ale musi za tym pójść jeszcze coś wartościowego, co sprawi, że nie powiemy za Szekspirem: „Wiele hałasu o nic”. Najpierw więc były bardzo udane koncerty, na których nawet James LaBrie brzmiał przeważnie dużo lepiej niż w ostatnich kilku latach (pierwszy występ na trasie pomińmy milczeniem). Prawdziwym sprawdzianem miała się jednak okazać nowa płyta. No i jest, szesnasty studyjny album Dream Theater zatytułowany Parasomnia.

Tematyka snów i zaburzeń z nimi związanych nie jest oczywiście niczym nowym. Jakieś 20 lat temu zagłębiał się w nią Mariusz Duda wraz z zespołem Riverside, a i oni przecież absolutnie nie robili tego pierwsi. Sen, a zwłaszcza koszmary, to dość wdzięczny temat jeśli chodzi o muzykę, zwłaszcza ciężką i mroczną. Nic dziwnego, że taki zespół jak Dream Theater pasuje nam do takiej tematyki dużo naturalniej niż do dystopijnej opowieści o magicznej mocy muzyki stosowanej w walce z wielkim ciemiężcą… Ale spuśćmy na tamten niewypał zasłonę milczenia. Parasomnia to w sumie osiem utworów, choć jeden to półtoraminutowa miniatura, a kolejny to w zasadzie nieco dłuższe intro do całej płyty. Mike Portnoy zapowiadał, że ten album to jakby naturalny ciąg dalszy historii zespołu, tak jakby nagrywali ją po cyklu Black Clouds and Silver Linings, czyli wtedy, gdy Portnoy z formacji odszedł. Tłumaczę: udajemy, że ostatnie lata nie istniały i tym samym chcemy nową płytą nawiązać do kilku albumów przed rozłamem. No dobrze, może trochę przesadzam, ale Parasomnia faktycznie brzmi tak, jakby zespół chciał pokazać, że dalej może grać jak na BC&SL czy Train of Thought, bo wydaje mi się, że muzycznie najbliżej jest chyba właśnie tych dwóch albumów. Innymi słowy jest ciężko, mrocznie, intensywnie, ale wraz z Portnoyem mam wrażenie, że powrócił czynnik ludzki.

Skoro wracamy do tradycji, to mamy i różne odgłosy tła na przywitanie, i coś w rodzaju uwertury, nawiązującej charakterem i brzmieniem nieco do początku płyty Six Degrees of Inner Turbulence. In the Arms of Morpheus skutecznie wprowadza nas w klimat płyty. Następujący po nim utwór to Night Terror, pierwszy singiel, który poznaliśmy już jakiś czas temu, i o ile może jako osobne nagranie nie powalał mnie na kolana, o tyle w kontekście całej płyty nagranie to mocno zyskuje. A może po prostu przewaga kilku miesięcy tej naszej muzycznej znajomości sprawia, że łatwiej zostaje w głowie, gdy już słucha się całości? W każdym razie panom udało się połączyć ciężar z melodyjnością i chwytliwością refrenu. Jeśli chodzi o trzy single to w dalszym ciągu jakoś nie potrafię zachwycić się A Broken Man, może poza instrumentalnym fragmentem z drugiej części, w którym pojawia się nieco więcej luzu, natomiast Midnight Messiah jest jednym wielkim autohołdem zespołu, więc tu nie ma problemu z zostawaniem w głowie, bo to w zasadzie kompozycja zbudowana na znanych z dorobku grupy patentach czy motywach tekstowych. Zrobili to z pełną premedytacją (a jest to jedyny numer na płycie, którego tekst napisał Portnoy). I trzeba przyznać, że im się udało, bo choć co chwilę mamy wrażenie, że gdzieś to już słyszeliśmy (no, przecież o to chodziło…), to całość po prostu dobrze brzmi.

Jeśli chodzi o trzy pełnowymiarowe utwory niesinglowe, to jest jeszcze lepiej. Jedenastominutowe Dead Asleep ma sporą moc, choć rozpoczyna się i kończy łagodnie, motywem nawiązującym do A Broken Man. Bend the Clock udanie wprowadzone przez miniaturkę Are We Dreaming? (tu wyraźne ślady Metropolis Part 2: Scenes from a Memory) to kapitalnie bujający numer, który może i momentami zbliża się niebezpiecznie do progmetalowej biesiady, ale robi to tak przyjemnie i wdzięcznie, że kompletnie mi to nie przeszkadza. Jest tu tak melodyjnie, że momentami miałem wrażenie, jakbym słuchał utworów z początków Transatlantic (dla niezorientowanych – jeden z wielu pobocznych projektów Portnoya z Nealem Morse’em w roli głównej, w którym tyle z prog rocka, co choćby z Beatlesów). Wisienką na torcie jest naturalnie ponad 19-minutowe The Shadow Man Incident. Dream Theater nagrywali w swojej historii jeszcze dłuższe utwory i generalnie zawsze były to rzeczy przynajmniej bardzo ciekawe, a często genialne, więc nie miałem żadnych obaw. I faktycznie po raz kolejny pokazali, że potrafią robić świetne, wielowątkowe kompozycje, w których dużo się dzieje i słuchacz nie odnosi wrażenia, że to wszystko jest przedłużane na siłę. Mocny wstęp należy do moich ulubionych fragmentów tej kompozycji, ale numerem jeden jest chyba knajpiany przerywnik. Czyżby kolejne mrugnięcie okiem do słuchacza, tym razem przywołujące The Dance of Eternity?

Czy ta płyta ma wady? Pewnie kilka bym znalazł. Nie będzie dla żadnego z moich czytelników czy słuchaczy zaskoczeniem, że pomarudzę na długość krążka. Mam wrażenie, że przy okazji niespełna godzinnego Distance Over Time z 2019 roku zbliżyli się do ideału, jeśli chodzi o czas trwania swoich albumów. Nie wymagam od nich nagrywania płyt 45-minutowych, choć takie generalnie lubię najbardziej, ale 71 minut na sporej intensywności to jednak dość dużo. I z tym poniekąd wiąże się druga rzecz, do której trochę się przyczepię. O ile zespół dość udanie nawiązuje brzmieniowo do wspomnianych już ToT, 6DOIT czy BC&SL, o tyle brakuje mi tu większej dawki jakiejś… subtelności. Ten zespół kiedyś potrafił mnie kompletnie rozwalić nie tylko mocą swojej muzyki połączoną z melodyjnością, lecz także ładunkiem emocjonalnym, umiejętnością znalezienia momentów, kiedy lepiej zagrać mniej. Mówimy przecież o tej samej formacji, która nagrywała Disappear, Vacant, Space-Dye Vest czy Trial of Tears. I tego mi trochę na tej nowej płycie brakuje. Nie mówię, że nie ma tu tego wcale, bo mamy choćby fragmenty wspomnianego Bend the Clock, ale chyba chciałbym trochę więcej.

Mike Mangini to bez wątpienia znakomity perkusista. Nie będę się wdawał w polemikę czy lepszy od Portnoya. Natomiast w płytach nagranych z nim brakowało mi duszy. Czułem, jakbym słuchał niesłychanie sprawnego gościa, w którego grze nie mogę jednak za nic odnaleźć czynnika ludzkiego. I to się przekładało na odbiór całych płyt, także partii innych instrumentów. Nie powiem, że płyt Dream Theater nagranych z Manginim nie da się słuchać (poza wiadomo którą), ale nie będę też kłamał – wracam jedynie do pojedynczych kompozycji z tego kilkunastoletniego okresu. Myślę, że przez cały ten czas nie przesłuchałem tych wszystkich pięciu albumów w sumie tyle razy, ile płyty Parasomnia przez tych kilka ostatnich tygodni. I to chyba mówi wszystko o tym, jak bardzo wraz z powrotem Portnoya wróciła u mnie chęć do słuchania tej formacji. I nie ma nawet znaczenia, że Parasomnia nie zakręci się nawet w okolicach top 5 moich ulubionych albumów Dream Theater. Wróciła radość, wróciło „moje” Dream Theater, przynajmniej w jakimś stopniu. Na więcej nie mogłem liczyć.

Premiera: 7 lutego 2025 r.

1. In the Arms of Morpheus (5:22)
2. Night Terror (9:55)
3. A Broken Man (8:29)
4. Dead Asleep (11:06)
5. Midnight Messiah (7:57)
6. Are We Dreaming? (1:28)
7. Bend the Clock (7:24)
8. The Shadow Man Incident (19:31)

 

Poprzednie wpisy o zespole:

The Astonishing [2016]

Distance Over Time [2019]

 

---

Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia w każdy piątek o 21 oraz Scand-all w środy o 18. A i jeszcze czasami nalewam drinki w klubie jazzowym Pod Osłoną Nocy w poniedziałki o 23.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
W pierwszą sobotę miesiąca (oraz okazjonalnie w inne soboty) o 20 współprowadzę audycję Nie Dla Singli oraz prowadzę audycję Jeden Dwa Trzy w Studenckim Radiu Żak Politechniki Łódzkiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz