The Astonishing to pierwsza płyta Dream Theater, której nie kupiłem.
To dość stanowczy krok dla kogoś, kto do tej pory kupował wszystkie albumy
studyjne i koncertowe oraz większość oficjalnych bootlegów grupy, a
jednocześnie cierpi na ten rodzaj zbieractwa, przy którym brak jednej czy dwóch
płyt w dużej kolekcji jest nie do zniesienia niczym niedomknięta szuflada albo
firanka zaczepiona o kwiatek (ups, przy okazji wydało się też inne moje
dziwactwo…). A jednak The Astonishing
nie kupiłem. Ani wtedy, ani przez kolejne trzy lata. To było zbyt wiele.
Potrafiłem odnaleźć ciekawe rzeczy na dwóch pierwszych płytach po odejściu Mike’a
Portnoya, choć nie zachwycały mnie jako całość. Niestety The Astonishing było kilkoma krokami za daleko. Postawiłem na tym
zespole krzyżyk. Na premierę Distance Over
Time – pierwszej płyty Dream Theater od trzech lat – nie czekałem wcale.
Nie ekscytowałem się, nie wypatrywałem dat i pierwszych szczegółów. Kompletny
brak zainteresowania. I może dlatego – wobec całkowitego braku oczekiwań –
jestem na niej w stanie znaleźć pewne pozytywy, co nie miało miejsca przy
poprzedniczce.
Pierwszym, bardzo dużym zresztą
plusem, jest to, że album w wersji podstawowej trwa niecałą godzinę. Jednym z
największych grzechów The Astonishing
było rozwleczenie nudnej słowno-muzycznej opowieści do niebotycznych rozmiarów.
Tu grupa postawiła na w większości dość zwarte jak na siebie numery, których w
dodatku jest zaledwie dziewięć. I choć dwa pierwsze single – Untethered Angel i Fall into the Light – zupełnie nie zrobiły na mnie wrażenia, a
pierwszy wręcz wynudził i irytował, to już singiel trzeci – Paralyzed – był światełkiem w tunelu,
które przy bliższej inspekcji nie okazało się nadjeżdżającym pociągiem. Tu jest
moc, jest dynamika, ale jest też całkiem niezła melodia i przede wszystkim nie
ma bezsensownej muzycznej gimnastyki ciągnącej się w nieskończoność. Nie
zrozumcie mnie źle – uwielbiam A Change
of Seasons czy Octavarium –
najdłuższe utwory w dorobku Dream Theater, których długość znacznie przekracza
w obu przypadkach 20 minut. Ale od dobrej dekady miałem wrażenie, że robi się z
tego sztuka dla sztuki. W Paralyzed
zespół postawił na zwarty przekaz muzyczny i ja to kupuję.
foto: Jakub "Bizon" Michalski |
Poza singlami mamy tu jeszcze
sześć numerów, w których… jest różnie. Na plus na pewno zapisuję
czterominutówkę Room 137 – pierwszą kompozycję
z tekstem Manginiego, która zwróciła moją uwagę głównie dzięki ciekawym, nieco
beatlesowskim chórkom pod koniec. Podoba mi się też lekkość w Barstool Warrior. Mój największy zarzut dotyczący
ostatnich albumów DT to właśnie jej brak. Mam wrażenie, że panowie coraz
częściej stawiają na łomot i próby pokazania wszystkim, że potrafią grać
ciężko, tymczasem rzadko wychodzi to tak dobrze jak w Paralyzed. W Barstool Warrior
postawili na melodie i wspomnianą lekkość – sprawdziło się to całkiem nieźle, a
gdzieniegdzie można nawet usłyszeć echa fragmentów suity Six Degrees of Inner Turbulence. Tę lekkość i przestrzeń mamy też w
najkrótszym na płycie Out of Reach. Może
i nieco rzewnym, ale na pewno posiadającym pewien urok. Wychodzi więc na to, że
te czterominutówki grupie wychodzą ostatnimi czasy zaskakująco przyzwoicie. O
dziwo nie nudzi także jeden z najdłuższych utworów na płycie, zamykający album Pale Blue Dot. Nie jest to na pewno
numer, który postawiłbym wśród najwybitniejszych kompozycji grupy, ale ma
ciekawy klimat, łączy przyjemną melodykę z mroczniejszymi, intensywniejszymi
fragmentami i generalnie jest „jakiś”. Warto też wspomnieć o dziesiątej
kompozycji, dostępnej tylko na niektórych wydaniach płyty. Viper King to kompozycja nieco w stylu Deep Purple czy Rainbow,
więc w sumie nie dziwię się, że jest tu nieco na doczepkę, bo stylistycznie do
albumu nie pasuje. Ale to bardzo przyjemny, niezbyt skomplikowany, hardrockowy
numer, który wpada w ucho, choć według mnie lepiej zabrzmiałby zaśpiewany przez
kogoś z niższym, „brudniejszym” głosem.
foto: Jakub "Bizon" Michalski |
14. album studyjny Dream Theater
trafi głównie do tych fanów grupy, którzy nie skreślili zespołu po odejściu
Mike’a Portnoya, ale po premierze The
Astonishing uznali, że mają dość. To tylko pewien procent wszystkich fanów
grupy, ale wcale nie taki mały. Nieprzekonanych do obecnego wcielenia formacji Distance Over Time też nie przekona, ale
jeśli ktoś polubił dwie pierwsze płyty z Manginim, to raczej powinien dać
szansę nowej propozycji zespołu. Grupa zagrała dość bezpiecznie, wracając do
sprawdzonych patentów. Po niezbyt udanym eksperymencie z 2016 roku nie ma tu
śladu… no, poza tym, że to wciąż ta sama piątka wykonawców, a perkusja wciąż
brzmi jak bezduszny automat. Czy po premierze tego albumu jestem w stanie
wykrzesać z siebie choć trochę sympatii dla grupy, którą wciąż uwielbiam za
kilka dawnych płyt? Tak. Czy nowy album przywraca mi wiarę w to, że jeszcze
kiedyś szczerze zachwycę się świeżą płytą Dream Theater? Pomidor.
1. Untethered Angel (6:14)
2. Paralyzed (4:17)
3. Fall into the Light (7:04)
4. Barstool Warrior (6:43)
5. Room 137 (4:24)
6. S2N (6:21)
7. At Wit's End (9:20)
8. Out of Reach (4:08)
9. Pale Blue Dot (8:29)
---
10. Viper King (4:00)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńUsunięty przez autora MR czy autora blogu?
UsuńUsunięty przeze mnie bo nie sprawdziłem i już w pierwszym zdaniu literówkę walnąłem :)
UsuńNa wstępie napiszę wprost. Znam calutką dyskografię tego zespołu bardzo dobrze i można mnie chyba określić mianem fana (choć nie lubię tego określenia) Dream Theater. Nic nie poradzę na to, że z całej dyskografii tylko dwa albumy mi nie podeszły. debiut When Dream and Day Unite i ten nieszczęsny The Astonishing:) Oczywiście były lepsze i gorsze utwory na poszczególnych płytach, ale na większość zawartości danej płyty byłem zawsze na mocne TAK. Sporo też z czasem doceniałem przesłuchując kolejne i kolejne razy. Lubię ten zespół po prostu. Nie będę tu opisywał co lubię bardziej a co mniej, jednak chciałem tylko dać do zrozumienia, że dla mnie ten zespół wcale nie nagrywał coraz gorszych płyt i zjadał własny ogon jak to twierdzi pewnie większość.
OdpowiedzUsuńOk ale co myślę o najnowszej płycie ? Ano dla mnie to kolejna bardzo dobra płyta i cieszę się, że poszli właśnie w taką formę trochę 'mocniejszą' chociaż nie przesadzał bym z tym zwrotem tak bardzo. Nie jest to Train of Thought ale też nie o to chyba chodziło. O dziwo jedyny utwór który kompletnie do mnie nie przemawia to Room 137 :). Z kolei single dostępne przed premierą podeszły jak zawsze zresztą chociaż najmniej Untethered Angel który jest w porządku ,ale jest po prostu za bardzo oklepany. Fall into the Light jak najbardziej wpasował w moje (czyżby niezbyt dobre) gusta ;) . Paralyzed - pełna zgoda - znakomity. Barstool Warrior jest jednym z najlepszych numerów na płycie (mocne skojarzenia w warstwie solowej z The Best of Times z mocno niedocenionej moim zdaniem płyty Black Clouds & Silver Linings (pożegnalnej z Portnoy'em). S2N , Out of Reach,Pale Blue Dot - może nie odkrywają nowych ścieżek, ale ciężko być na NIE prawda ? Za to At Wit's End to petarda i nie mam wątpliwości że ten utwór przejdzie do koncertowej klasyki zespołu. Wiecie co Petrucci zrobi z tą partią solową na koncertach :) to samo co zawsze robi z w klasyku Take The Time - gdzie solowa partia na albumie również była wyciszona i jakby niedokończona a rozwija skrzydła na koncertach??? Kto słuchał ten wie :)
Ten anonimowy to ja, nie chciało mi się logować...
OdpowiedzUsuńA o płycie powiedziałem już wcześniej. Podoba mi się jeden fragment jednego utworu. To za mało, by mnie kupić. Całym nurtem progmetalu jestem lekko rozczarowany, gdyż w przeciwieństwie do innych nurtów w tym znajduję coraz mniej wartościowych rzeczy. I może to zabrzmi bluźnierczo, ale lot z Brian Air (High Brian) sprawił mi o wiele więcej przyjemności :-)
To żadne bluźnierstwo - każdy słucha to co lubi i szanuje zdanie innych słuchaczy:) High Brian jest w porządku :)
UsuńBlużnierstwo nr. 2 Gdyby na płycie The Astonishing, był tylko TEN jeden utwór Three Days to mnie by to wystarczyło. Poprzedniczkę uważam za świetną płytę, a najnowszą uważam za przeciętną. Moim zdaniem nagrano album pt. chcieliście klasyki DT to macie. Może po prostu nie jestem zawziętym fanem metalu progresywnego, chociaż uwielbienie dla Train of Thought zaprzecza mojemu własnemu stwierdzeniu. Po wysłuchaniu The Astonishing natychmiast kupiłem bilet i pojechałem do Bochum. Na najbliższy koncert DT się nie wybieram. Każdy widać widzi to inaczej.
OdpowiedzUsuń