The Lunar Effect to kwartet z
Londynu. Okładka ich nowej płyty – pierwszego dużego wydawnictwa, bo do tej
pory formacja mogła się pochwalić wydanymi niezależnie EP-kami – powinna zdradzać
mniej więcej, w jakich muzycznych rejonach porusza się ten zespół. Choć gdy już
włączymy samą płytę, okazuje się, że jednak być może zdradza mniej niż więcej… Co
wcale nie jest złą wiadomością, bo efekt finalny jest znacznie ciekawszy, niż
się spodziewałem.
Wszelkie opisy dotyczące tej
formacji i jej płyty wspominają o stonerze. Nie tylko, ale na pierwszym
miejscu. No to nastawiłem się na stoner – na dynamikę, moc, hałas, czad i brud,
czasem kosztem melodii i różnorodności. Jak na zespół poruszający się wedle
zapowiedzi przede wszystkim w takiej stylistyce, zaczynają zaskakująco bluesowo
w Woman, której buja aż miło. Nic
dziwnego, że ten numer jako pierwszy zapowiadał nowy album, już pod koniec 2017
roku. I choć w Stare at the Sun jest
już ciężej i dynamiczniej – dużo bardziej w stylu, którego spodziewałbym się po
zapowiedziach – szybko przekonuję się, że to nie będzie jedna z tych płyt, na
których wszystko brzmi tak samo ciężko i intensywnie. To generalnie nie jest
płyta stonerowa. Owszem, stoner gdzieś tu się od czasu do czasu przewija w tym
wszystkim, ale klimatem, który dominuje na tym albumie, jest mroczny, brudny,
przesterowany blues. Call It In to
zdecydowanie najdłuższy numer na albumie i także – według mnie – jeden z
absolutnie najlepszych. Nie da się ukryć, że panowie polecieli tu w klimaty
pierwszych płyt Black Sabbath, które przecież miały w sobie sporo mroku i
tajemnicy, ale też właśnie mnóstwo aranżacyjnych smaczków i klimatów brudnego
bluesa. Tak właśnie jest w tej kompozycji. Do tego wokal, który kojarzy mi się
nieco z Ianem Astburym (może nie tyle sam głos, ile sposób śpiewania). Całość
snuje się niezwykle przyjemnie, poszczególne fragmenty mocno kontrastują pod
względem natężenia dźwięku i dynamiki – po prostu wszystko gra jak należy.
Muzycznych zaskoczeń ciąg dalszy w Weaver
– kolejnym spokojnym, mrocznym bluesie z lekko graveyardowo-doorsowym
posmakiem. Również Filterdog nie
odchodzi daleko od tego muzycznego pola. Mamy tu ciekawe połączenie niezwykle
melodyjnych motywów, które natychmiast wpadają w ucho, z dość szorstką, nieco
garażową produkcją. Choć generalnie nie jestem wielkim zwolennikiem garażowego,
trochę chropowatego brzmienia w tego typu muzyce, myślę, że sprawdza się to w
tym przypadku całkiem nieźle. Deep Blue
Sky żre tak fantastycznie w klimatach posępnego, hipnotycznego bluesa, że
aż szkoda, że kończy się po niespełna czterech minutach. Na zakończenie płyty
zespół serwuje drugą z nieco dłuższych kompozycji – utwór tytułowy. I znowu
buja jak diabli, a do tego mamy tu kapitalne solo gitarowe z fantastycznym
brzmieniem oraz trochę klawisza i mówionych wstawek w tle, co wnosi pewien
powiew świeżości na koniec płyty.
Można oczywiście uznać, że w
muzyce londyńskiego kwartetu nie ma niczego oryginalnego. To prawda. Wszystko
to już gdzieś słyszeliśmy. Mamy tu i trochę Black Sabbath, i nieco Led Zeppelin
czy nawet The Doors albo The Cult. Mamy wreszcie trochę Graveyard i Wolfmother,
jeśli chcemy odnieść się do zespołów bardziej współczesnych. Ale to brzmi.
Brzmi naprawdę bardzo przyjemnie. Słuchanie tego albumu tak po prostu sprawia
mi właśnie przyjemność. Jest klimat, są dobre melodie i ciężkie riffy, ale też
przestrzeń w aranżacji. Jest wreszcie bardzo dobry wokal zamiast trudnych do
określenia wrzasko-jęków, którymi raczy nas wiele współczesnych zespołów z tej
muzycznej działki, skupiając się w całości na instrumentach i olewając w dużej
mierze kwestie dobrych wokali. A do tego całość trwa zaledwie 35 minut, nie ma
więc mowy o znudzeniu czy wyczekiwaniu końca. The Calm Before the Calm to jak na razie jedna z ciekawszych
tegorocznych propozycji z rockowego podziemia.
1. Woman (3:22)
2. Stare at the Sun (3:13)
3. Call It In (7:31)
4. Weaver (3:50)
5. Daughter of Mara (4:16)
6. Filterdog (3:36)
7. Deep Blue Sky (3:37)
8. Calm Before the Calm (5:39)
Nagrań z płyty możecie posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Damn it, you did it again ... znowu uszczuplasz mój portfel ;)
OdpowiedzUsuńByłażby to płyta znakomita, gdyby nie ten wokal...
OdpowiedzUsuńSporo tu niedociągnięć a i niestety manieryzmów. Jak czytam na ich stronie, gitarzysta - tu wykonujący świetną robotę, jest (był?) także śpiewał - może lepiej niż Josh Gosling?
Nawet jak bierze czysto dźwięk, to brzmi fałszywie - zdecydowanie najsłabsza strona płyty, a szkoda, bo muzyka jest naprawdę świetna...