wtorek, 9 grudnia 2014

Grand Magus - Triumph and Power [2014]


Pisałem już kiedyś przy okazji innej płyty, że nie należę do największych na świecie fanów heavy metalu. Są zespoły, które w jakimś stopniu do mnie trafiają, ośmielę się nazwać siebie fanem Iron Maiden, ale nawet do nich nigdy nie podchodziłem bezkrytycznie. A już opowieści o rycerzach, krzyżowaniu mieczy i wyrywaniu dziewek z paskudnych łapsk ziejących ogniem smoków to zupełnie nie moja bajka. Płyta o tytule Triumph and Power powinna według wszelkiego prawdopodobieństwa odrzucić mnie już samym tytułem, ale postanowiłem zaryzykować z kilku powodów. Po pierwsze – panowie są ze Szwecji, a za to każdy zespół dostaje ode mnie dodatkowy kredyt zaufania niczym punkty za wiejskie pochodzenie przy ubieganiu się o miejsce na studiach kilkadziesiąt lat temu. Po drugie – wokalista i gitarzysta grupy Grand Magus – JB Christoffersson – śpiewał niegdyś w Spiritual Beggars, a ten zespół bardzo cenię. Po trzecie w końcu – poprzednie wyczyny zespołu, które obiły mi się o uszy, nie zniechęciły mnie do zapoznania się z tegorocznym wydawnictwem Szwedów.

Nie tylko tytuł płyty przywołuje nie do końca pozytywny uśmieszek na moim średnio zacnym obliczu. Steel Versus Steel, The Hammer Will Bite czy Fight to tytuły niektórych kompozycji na albumie i już trudno traktować to wszystko tak całkiem poważnie, zwłaszcza że otwierające płytę On Hooves of Gold to typowy manowarowy, podniosły hymn. W dodatku już na początku kompozycji słyszymy słowa „master of the wind”, które kojarzą się dość jednoznacznie z umięśnionymi bogami rycerskiego metalu. Ale do tego trzeba się po prostu przyzwyczaić, bo prawda jest taka, że Triumph and Power to właśnie takie rycerskie klimaty. Utwór tytułowy mógłby spokojnie znaleźć się na którejś z płyt grupy Sabaton i już oczami wyobraźni widzę tysiące fanów tego zespołu wykrzykujących nośny refren tej kompozycji. Nawet ja daję się w to trochę wciągnąć, mimo że Sabaton obchodzi mnie tyle, co zagraniczne wojaże posła Hofmana. Bardzo przyjemnie panowie kopią w numerze Dominator. Jest szybko, dynamicznie i ciężko, klasycznie heavymetalowo. Ten kawałek mógłby się pewnie spodobać fanom Judas Priest, bo to te rejony gatunku. Raj dla fanów podwójnej stopy, dobrych solówek i szybko wpadających w ucho refrenów. Miłym przerywnikiem od metalowej łupanki jest dwuminutowa miniaturka – Arv – która zabiera nas w klimat plemiennych rytmów. Rytuały przed bitwą? Całkiem możliwe, bo już za chwilę wracamy do mocnego, soczystego grania. Muszę przyznać, że panowie naprawdę dobrze radzą sobie ze swoimi instrumentami. Sekcja rytmiczna – Fox Skinner (bas) / Ludwig Witt (perkusja) – łupie aż miło. Bębny nie giną w miksie, wręcz przeciwnie – dają solidnie „po ryju”, a przy tym trzeba zaznaczyć, że w przeciwieństwie do wielu metalowych bębniarzy, Witt nie brzmi jak bezduszna maszyna. Z kolei Christoffersson osiąga bardzo przyjemne brzmienie gitary. Gra mocno i gęsto, z pewnymi naleciałościami stonerowymi, ale mam też wrażenie, że bliżej mu do hard rocka niż heavy czy power metalu. Nie sili się na efekciarstwo, nie zasypuje słuchaczy ultraszybkimi riffami. Gra dość proste zagrywki, ale podparte melodią i „mięchem”. Jak nietrudno odgadnąć, zamykający płytę najdłuższy numer jest też najbardziej złożoną opowieścią. The Hammer Will Bite poprzedza drugi na krążku instrumentalny wstęp przygotowujący nas do bitwy – Ymer. A samo The Hammer Will Bite rozpoczyna spokojne wejście, choć ciężkie uderzenie, które następuje po kilkudziesięciu sekundach, nie jest chyba zaskoczeniem dla nikogo. Jest podniosły refren, jest instrumentalny przerywnik, w którym całość zwalnia, jest też zakończenie powielające spokojny motyw z początku kompozycji. Żadnych zaskoczeń, ale nieźle brzmi.

Triumph and Power to nie krążek, po którym należałoby spodziewać się muzycznego przełomu czy ekscytacji z powodu odkrywania ukrytych wątków i brzmieniowych niuansów. To dość nieskomplikowany, sztampowy heavy metal, chwilami podpadający lekko pod power metal, ale z pewną (bardzo przyjemną) domieszką grania o stonerowym rodowodzie. Jest ciężko, potężnie i bardzo rytmicznie. Niby trochę jak z grupą Manowar, tylko tu na szczęście nie mamy facetów we włochatych butach i z naoliwionymi gołymi klatami, jest też jednak mimo wszystko trochę mniej zabawnego napuszenia. A do tego Christoffersson zazwyczaj nie atakuje uszu wysokimi, groteskowymi zaśpiewami. Być może właśnie wokal na Triumph and Power sprawia, że jestem w stanie słuchać tego krążka z pewną przyjemnością, mimo tego, że tematyka i nadmierny patos tego typu muzyki wciąż nie pozwalają mi traktować tego wszystkiego zbyt poważnie. Pędzimy do walki na koniach podkutych złotymi podkowami, mamy miecze i nie zawahamy się ich użyć, przeciwnikom spuścimy solidny wpi... lanie solidne im spuścimy, bo nasza stal jest lepsza od ich stali, a nasze konie szybsze od ich koni. Bójcie się! No dobrze, pośmiałem się, jednak fanom heavy metalu z czystym sumieniem polecam. Nie znajdziecie tu nic nowego, ale przecież nie tego szukacie – w innym przypadku nie słuchalibyście nałogowo tego gatunku muzyki.


---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz