piątek, 12 stycznia 2018

Sundus Abdulghani & Trunk - Sundus Abdulghani & Trunk [2017]



Przyznam, że nie wiem wiele o formacji Sundus Abdulghani & Trunk poza tym, że są ze Szwecji, w ich składzie jest gitarzysta uwielbianego przeze mnie Gin Lady i że grają kapitalnego, oldschoolowego rocka. Zresztą czego innego spodziewać się po zespole, w którym gra muzyk Gin Lady? Tym razem sprawa jest o tyle inna niż we wspomnianej grupie, że głosem tej formacji jest pani – Sundus Abdulghani. Pani, która zdecydowanie śpiewać umie i brzmi niezwykle przyjemnie, co jest sporym ułatwieniem, gdyby ktoś na przykład chciał polubić twórczość tego zespołu. Ja chciałem i udało się nad wyraz szybko.

Skoro płyta nie ma tytułu (a raczej jest nim nazwa grupy), dość bezpiecznie mogłem od razu uznać, że jest to pewnie ich pierwsze wspólne wydawnictwo (choć tu można łatwo wpaść w pułapkę – vide albumy Deep Purple, Dream Theater czy Pearl Jamu, które także tytułów innych niż nazwa zespołu nie miały, a pierwszymi w ich dorobku nie były). Po szybkim researchu okazało się, że panowie w trójkę grają od kilku lat, a pani wokalistka dołączyła do nich najpierw jako gość podczas koncertu, ale chyba tak im się to wspólne granie spodobało, że szybko postanowili nagrać wspólnierazem płytę. Muzycy oczywiście debiutantami nie są, toteż płyta jak debiut wcale nie brzmi. Ciepłe, klasyczne brzmienie, dziewięć niespecjalnie skomplikowanych, ale bardzo przyjemnych numerów i w sumie 34 minuty kapitalnej muzyki. Czasem trochę dynamiczniejszej, jak w It Ain’t Love (But Close Enough), Like Water (świetny groove – z braku lepszego słowa) czy Twisted & Bound. Tu i pani wokalistka ma okazję mocniej krzyknąć, i panowie instrumentaliści z Joakimem Karlssonem na czele mogą się wyżyć.

A czasem jest dużo spokojniej, niekiedy bluesowo, innym razem kołysankowo. Tę stronę twórczości zespołu reprezentują takie kawałki jak She Knows czy Them Dames. Jednak przede wszystkim – bez względu na to czy są to kompozycje dynamiczniejsze, czy spokojniejsze – wszystkie szybko wpadają w ucho dzięki chwytliwym melodiom i zagrywkom oraz absolutnie kapitalnemu brzmieniu. Jeśli mam wskazać na numery najszybciej wpadające w ucho, które mogą sprawić, że już przy pierwszym odsłuchu muzyka tej grupy zwróci waszą uwagę, to typuję It Ain’t Love oraz Like Water, które zresztą płytę promowało. Muzyka jest przednia i zrobiona z wyczuciem, bardzo przyjemny jest też wokal. Sundus ma coś „czarnego” w barwie głosu, dzięki czemu sprawdza się bardzo dobrze zarówno w rockowych numerach, jak i w bardziej klimatycznych kawałkach, którym bliżej do delikatnego bluesa.

Jeśli lubicie klimaty retro ze Skandynawii choć w połowie tak jak ja, to zakochacie się w tej płycie. Niby nie ma tu kompletnie nic nowego, ale takie granie – jeśli zrobione dobrze – sprawdza się zawsze. Tu jest zrobione cholernie dobrze. Proste metody, sprawdzona paleta dźwięków i brzmień, wpadające w ucho melodie – czego chcieć więcej? Słucha się tego fantastycznie, a kilka numerów „bierze” już od pierwszego odsłuchu. Kolejny szwedzki zespół, który trzeba będzie śledzić. Brawo!

1. Sister Sorrow (4:13)
2. It Ain't Love (But Close Enough) (4:00)
3. She Knows (2:58)
4. Them Dames (4:45)
5. The Devil's Got a Hold on You (4:19)
6. Like Water (3:21)
7. Stay (4:40)
8. Black Magic Man (2:50)
9. Twisted & Bound (2:57)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 15)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

4 komentarze:

  1. "Sister Sorrow" - mega pozytywny jak dla mnie, reszta... nawet nawet.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi odpowiada gitara na tej płycie. Pan z wielkim wyczuciem i talentem na niej gra. I Szwedzi zdecydowanie lepiej mi wchodzą od Supersonic Blues Machine.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dźwięki na tej płycie są balsamem dla uszu. I faktycznie - feeling w grze tego gitarzysty jest niesamowity. Głos wokalistki pięknie, czasem prowadzi, czasem uzupełnia gitarę, ale całość brzmi niesamowicie. Jak usłyszałem pierwszy raz jej głos, od razu przypomniała mi się Macy Gray w piosence "My nutmeg phantasy", którą od razu usłyszałem w wersji Toma Morello. Niesamowite emocje, tutaj jest podobnie, mimo że muzyka jest łagodniejsza. Wszystko wspaniale działa na układ nerwowy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałbym dodać jeden ciekawy szczegół :) Otóż rok temu prowadziłem w Sztokholmie szkolenie z zakresu bezpieczeństwa internetowego dla grupy szwedzkich administratorów sieci. Jedna z uczestniczek zwróciła moją uwagę nieprzeciętną urodą i bardzo dobrym zrozumieniem tematyki szkolenia co przejawiało się w dociekliwych i niebanalnych technicznych pytaniach zadawanych w trakcie. Jakież było moje zaskoczenie gdy google po wpisaniu jej danych personalnych zwrócił link do omawianej powyżej płyty.Nie muszę chyba dodawać że w ciągu kilku dniu trafiła na moją prywatną listę absolutnych faworytów myzycznych i pozostaje na niej do dzisiaj. Jak widać wszechstronnie uzdolniona "bestia" :)

    OdpowiedzUsuń