Skoro są ze Szwecji, to muszą
grać retro rocka, prawda? Hmm, i tak, i nie. Skoro nazywają się Fungus Hill, to
musi to mieć mocno psychodeliczno-stonerowy posmak, prawda? Hmm, i tak, i nie.
Skoro nowa płyta nosi tytuł Cosmic
Construction on Proxima B, to na pewno jest to coś dla fanów space rocka,
prawda? Hmm – zgadliście – i tak, i nie. Z zespołem Fungus Hill sprawa ma się
tak, że pozory często mylą. Łatwo ich z góry zaszufladkować po nazwie, tytule
płyty czy okładkach, ale kiedy posłuchamy ich twórczości uważniej, okazuje się,
że wiele razy będziemy zaskoczeni. Wspomniany album to ich drugie wydawnictwo.
Pierwsze – EP-ka Creatures –
zainteresowała mnie w zeszłym roku na tyle, że postanowiłem mieć na nich oko.
Całkiem słusznie, bo nową płytą pokazują, że mają potencjał.
W jaką szufladkę można by włożyć Cosmic Construction…? Powiedzmy, że jest
to psychodeliczny space blues z posmakiem progresji. Czy coś takiego istnieje?
No cóż, teraz już tak. Przynajmniej na potrzeby tego tekstu. Szwedzi równie udanie
zapuszczają się w rejony blues-rockowe czy w folkową psychodelię, jak w rejony
kosmosu czy cięższe, gęste gitarowe granie. I wszystko razem jakimś cudem ma
sens. Jak można się domyślić po tytule płyty oraz poszczególnych kompozycji,
mamy tu do czynienia z concept albumem, którego akcja dzieje się w przyszłości.
Ziemia jest już do dupy, więc trzeba się stąd jak najszybciej zawijać (w sumie
trochę jak obecnie nasz kraj, ale to inna historia), zatem podjęta zostaje decyzja
o kolonizacji innego miejsca we wszechświecie i okolicy. W zasadzie nic nowego,
ale jeśli ma to służyć za fundament jakiejś przyjemnej słowno-muzycznej
opowieści, to czemu nie. A służy. Zatem faktycznie trochę kosmosu będziemy tu
mieli, tak tekstowo, jak i muzycznie, ale to tylko jeden z wielu elementów, o
czym można się przekonać bardzo szybko, bo już w pierwszym pełnoprawnym (i
najdłuższym na płycie – w końcu taka podróż musiała trochę trwać…) utworze – Voyage to Proxima B. Tu mamy i kapitalne
hardrockowe riffy, i polot wczesnych nagrań Santany, i trochę cięższego
szaleństwa pod koniec. Kapitalne wprowadzenie. Do tego całkiem nieźle pasuje tu
głos wokalistki Jenny Isaksson. Nie zawsze jestem fanem żeńskich głosów w
rockowych zespołach, ale tu naprawdę brzmi to wszystko bardzo przyjemnie i
spójnie. Tym bardziej, że od razu po tym pierwszym, kapitalnym numerze, zespół
serwuje kolejny świetny strzał: Space
Witches, które rozpoczyna się bardzo udanym motywem basowym, a potem pięknie
rozwija się w kierunku hardrockowej psychodelii. Momentami unosi się nad tym
wszystkim duch Floydowych Pompejów.
Pisałem, że i cięższy klimat się
tu pojawia – w końcu sam zespół opisuje swoją muzykę jako psychodeliczny
stoner. Faktycznie ciężej – choć na pewno nie za ciężko – robi się w krótkim i
o dziwo także dość chwytliwym Psychoactive
Atmosphere. Ale dla kontrastu chwilę później – w Dandelion Mind (a przynajmniej w jego pierwszej części) – zespół wchodzi
w klimat knajpianego country-bluesa, tylko po to, żeby za moment wszystko
ładnie rozwinąć w rejony rocka drugiej połowy lat 60. (choć z saksofonem
pojawiającym się na moment w tle). Warto zwrócić uwagę na kapitalną partię
gitary w drugiej części tej kompozycji. Mocna gitara zresztą wysuwa się
zdecydowanie na pierwszy plan także w kolejnym długim numerze, My Delusion, który wchodzi trochę w
klimaty hendrixowskiej psychodelii, oraz w Universe
Inside My Mind, w którym mamy całkiem niezły groove i kapitalną, „bujającą”
końcówkę. A jeszcze niemal na koniec płyty jest Desert of Life z fantastycznym, momentami lekko jazzującym rytmem.
Co prawda samo zakończenie albumu jest nieco dziwne, jakby zabrakło…
kulminacji, ale może i przez to nieoczywiste.
Dobrze słucha się tej płyty. Może
i trochę tu wszystkiego, ale udało się to połączyć w taki sposób, że tych
różnicy w różnych muzycznych bajkach się nie odczuwa. Być może dlatego, że bez
względu na natężenie dźwięku czy inspiracje w danej kompozycji, wszystko
okraszone jest spójnym brzmieniem, które scala różne muzyczne wycieczki.
Podtrzymuję swoją opinię z zeszłego roku – to zespół, na który trzeba mieć oko.
Być może nie jest to jeszcze materiał, który pozwoli im wypłynąć na szersze
wody – ba, może to w ogóle nie jest zespół, który na takie wypłynięcie z tego
typu muzyką ma szanse – ale warto zwrócić na nich uwagę. Unikają oczywistości, starają
się wyróżniać swoim własnym doborem znanych muzycznych składników, robią coś
ciekawego. Może nie padam z zachwytu, ale doceniam.
1. Year 2199 (1:40)
2. Voyage to Proxima B (8:33)
3. Space Witches (6:43)
4. Year cb3 XIII (2:01)
5. Psychoactive Atmosphere (3:42)
6. Dandelion Mind (4:31)
7. My Delusion (8:03)
8. Universe Inside My Mind (7:32)
9. Desert of Life (3:33)
10. Year One (2:59)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Fakt, coraz ciaśniej otaczająca nas rzeczywistość wciska się także do uszu, a to już przeszkadza w słuchaniu. Dlatego przeważnie używam słuchawek, co i tym razem uczyniłem słuchając zespołu i tak, i nie. Budzą nadzieje, ale czy z tego co będzie - pokaże czas, ale warto poczekać.
OdpowiedzUsuńSwoim poprzednim małym wydawnictwem "Creatures" z 2017 zespół zaciekawił mnie bardziej. Po tej płycie oczekiwałem hmmm sam nie wiem czego:) ale na pewno nie tego co usłyszałem:) Mam za sobą dwa odsłuchy i na więcej nie mam ochoty. "Psychoactive Atmosphere" , "My Delusion " i "Desert of Life" to chyba jedyne utwory do których będę wracał na tym wydawnictwie. Czuję niedosyt i to duży. Liczę że kolejny album coś zmieni .
OdpowiedzUsuń