Muszę przyznać, że debiutancka
płyta MaidaVale – wydana w 2016 roku Tales
from the Wicked West – przeleciała obok moich radarów kompletnie
niezauważona. Właściwie to odkryłem ją dopiero przy okazji premiery płyty numer
dwa i postanowiłem sprawdzić, co tam panie ze szwedzkiego kwartetu wymodziły
dwa lata temu. I odkryłem całkiem ciekawe granie, będące do pewnego stopnia
połączeniem hendrixowskiego brzmienia i klimatu z rytmami rodem z twórczości
Jacka White – a wszystko podlane sosem klasycznego hard rocka i psychodelii. W
zeszłym roku udało mi się zobaczyć zespół na żywo – na Red Smoke Festival w Pleszewie
– ale z jakiegoś powodu występ ten mnie nie powalił. Może to wina bardzo
wczesnej pory, może ogólnego festiwalowego zmęczenia? Nie mam pojęcia, ale fakt
faktem, że nie wiązałem z premierą drugiej płyty kwartetu wielkich oczekiwań i
nadziei. Ale płyta wyszła – nosi tytuł Madness
Is Too Pure i… jest naprawdę bardzo przyjemna…
… a do tego zyskuje z każdym
odsłuchem. Po pierwszych trzech czy czterech byłem gotów napisać, że choć brzmi
nieźle, to wiem już chyba czemu nie zaiskrzyło między nami w wersji koncertowej,
i że pewnie nie będę jednak długo o tej płycie pamiętał. Po kolejnych sześciu
czy siedmiu moje nastawienie do tego albumu jest dużo bardziej pozytywne, a i
perspektywy na dalszy muzyczny kontakt rysują się w jaśniejszych, całkiem
przyjemnych, psychodelicznych barwach. To znowu nie jest płyta zbyt długa, co
akurat zupełnie mi nie przeszkadza. Lepiej pozostawić niedosyt, niż dobijać
dłużyznami. Madness Is Too Pure to
dziewięć w większości niezbyt długich numerów, trwających w sumie 38 minut.
Początek to potrójne mocne uderzenie w postaci dynamicznych, efektownych, ale i
bardzo przyjemnie, momentami wręcz radiowo (mówię oczywiście o porządnym radiu,
takim jak rockserwis.fm [autoreklamy nigdy za wiele]) brzmiących Deadlock, Oh Hysteria! i Gold Mind.
Słyszę trochę tych hendrixowsko-white’owskich nawiązań z płyty poprzedniej, ale
jednak od samego początku można odnieść wrażenie, że to jednak trochę inny
album od debiutu – bardziej hardrockowo-psychodeliczny. Perkusja napędza całość
zdecydowanymi uderzeniami od pierwszych sekund, a mocne efekty na pozornie
schowanej nieco w tle, ale wysuwającej się naprzód w odpowiednich momentach
gitarze robią kapitalne wrażenie. Deadlock
to w zasadzie przedłużone intro, ale już w Oh
Hysteria! wchodzi naprawdę ciekawy, nieco niepokojący klimat, w którym
główną rolę odgrywa jazgotliwa gitara oraz prosty, choć kapitalny bas. I już
tutaj słychać, że mimo dość tradycyjnej długości większości kompozycji, będzie
też miejsce na dłuższe fragmenty instrumentalne, zapewniające solidną dawkę
psychrockowych odjazdów. Z kolei Gold
Mind to numer, który z miejsca wpada w ucho i powinien śmigać na falach rockowych
stacji.
I wydawać by się mogło, że
rozpoczynający się od spokojnych muśnięć strun Walk in Silence będzie odmianą po tym rockowym trzypaku, ale nic
bardziej mylnego. Wstęp był tyleż spokojny, co krótki, a właściwy numer napędza
soczysty motyw gitarowy i jak zwykle zwarta i gotowa sekcja rytmiczna. Ale faktycznie
jednak pewną odmianę tu mamy. Nie pędzą już tak zdecydowanie przez cały kawałek
jak w poprzednich kompozycjach. Jest treściwie i momentami głośno, ale znalazło
się także miejsce na fragment wyciszenia i uspokojenia, choć mam wrażenie, że
panie zbyt szybko postanowiły zwinąć tu zabawki. Ale ten numer jako pierwszy
dawał nadzieję, że nie będzie to przyjemny, ale jednak dość jednowymiarowy
album. I nie jest. Späktrum to znowu
niby sporo dynamiki czy wręcz dzikości, ale kontrastującej z fragmentami mniej
gęstymi aranżacyjnie, w których zespół z całkiem niezłym skutkiem stara się
stworzyć pewną aurę psychodelicznej tajemniczości. Wycieczkę w stronę krainy
psychoklimatu kontynuuje Dark Clouds
– zdecydowanie najdłuższy numer na płycie. Miła dla ucha pętelka basowa,
kapitalny, oszczędny „jazgot” przesterowanej gitary, wokal ze sporym pogłosem –
wszystko to sprawia, że mamy sporo przestrzeni i naprawdę intrygujące, bardzo
„staroświecko-psychodeliczne” brzmienie. Tytuł kolejnej kompozycji – Trance – zdradza wiele. To faktycznie
muzyka trance zagrana na żywych instrumentach w psychrockowej polewie.
Przynajmniej w pierwszej połowie, bo potem może nie najpłynniej na świecie
przechodzi w klimaty bliższe reszcie krążka. Dynamika z pierwszych utworów
wraca w She Is Gone – numerze, który
być może najbardziej nawiązuje do pierwszej płyty grupy. Ale zakończenie albumu
to znowu kosmiczny odjazd – Another
Dimension znowu oferuje kapitalny, zapętlony bas i wywołujące ciarki
gitarowe zgrzyty w tle, a do tego bardziej recytację niż śpiew wokalistki.
Kapitalne, niezwykle klimatyczne, choć bardziej dysharmonijne niż przyjemne
zakończenie tego udanego i jednak wcześniej przez osiem kompozycji łatwo
wpadającego w ucho i miłego w odsłuchu albumu.
„Teraz już wiem” to jedna z
najbardziej oklepanych, najdurniejszych i wywołujących wymioty fraz w polskiej
muzyce rozrywkowej. Tak jakoś mi się skojarzyło w sumie bez związku z tą płytą.
A chciałem tylko napisać tyle: teraz już wiem, że nie można tego zespołu
stracić z pola widzenia i słyszenia, bo jednak zdecydowanie jest w tej grupie
coś ciekawego. Nie wiem zatem, czy tego, co intryguje mnie w studyjnych
nagraniach, nie udało się przekazać na scenie w Pleszewie rok temu, czy może ja
po prostu nie potrafiłem się wczuć w te dźwięki. Mam mocne postanowienie, żeby
kiedyś spróbować jeszcze raz (kolejny rozwalniający tekst). Niestety musiałem
odpuścić koncerty, która MaidaVale zagrało z The Black Wizards w naszym kraju
kilka dni temu [edit: a właściwie to bez The Black Wizards, bo ci musieli się dosłownie w ostatniej chwili wycofać akurat z dwóch polskich koncertów z powodów zdrowotnych], ale liczę na to, że jeszcze kiedyś uda się zrobić drugie
podejście do muzyki tej formacji w wydaniu koncertowym, bo studyjnie panie
przekonują mnie coraz bardziej.
1. Deadlock (3:06)
2. Oh Hysteria! (4:51)
3. Gold Mind (4:43)
4. Walk in Silence (3:23)
5. Späktrum (4:13)
6. Dark Clouds (6:14)
7. Trance (3:45)
8. She Is Gone (3:01)
9. Another Dimension (4:49)
Płyty możecie posłuchać w całości na profilu wydawcy - The Sign Records - w serwisie Bandcamp.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Przeglądając stronę rzuciłem okiem na Church of the Cosmic Skull, których okładka skojarzyła mi się z Orango "The Mules Of Nana"
OdpowiedzUsuńNo i muszę powiedzieć, że brak tej płyty tutaj to duże niedopatrzenie. Orango "The Mules Of Nana" warta jest Twojej uwagi, nie ma takiej możliwości, byś nie słuchał jej z wytrzeszczem uszu...
na blogu juz na pewno sie nie pojawi, bo zeszłoroczna, ale posłucham oczywiscie, może chociaż do audycji przemyce :)
Usuń