środa, 9 maja 2018

MaidaVale - Madness Is Too Pure [2018]


Muszę przyznać, że debiutancka płyta MaidaVale – wydana w 2016 roku Tales from the Wicked West – przeleciała obok moich radarów kompletnie niezauważona. Właściwie to odkryłem ją dopiero przy okazji premiery płyty numer dwa i postanowiłem sprawdzić, co tam panie ze szwedzkiego kwartetu wymodziły dwa lata temu. I odkryłem całkiem ciekawe granie, będące do pewnego stopnia połączeniem hendrixowskiego brzmienia i klimatu z rytmami rodem z twórczości Jacka White – a wszystko podlane sosem klasycznego hard rocka i psychodelii. W zeszłym roku udało mi się zobaczyć zespół na żywo – na Red Smoke Festival w Pleszewie – ale z jakiegoś powodu występ ten mnie nie powalił. Może to wina bardzo wczesnej pory, może ogólnego festiwalowego zmęczenia? Nie mam pojęcia, ale fakt faktem, że nie wiązałem z premierą drugiej płyty kwartetu wielkich oczekiwań i nadziei. Ale płyta wyszła – nosi tytuł Madness Is Too Pure i… jest naprawdę bardzo przyjemna…

… a do tego zyskuje z każdym odsłuchem. Po pierwszych trzech czy czterech byłem gotów napisać, że choć brzmi nieźle, to wiem już chyba czemu nie zaiskrzyło między nami w wersji koncertowej, i że pewnie nie będę jednak długo o tej płycie pamiętał. Po kolejnych sześciu czy siedmiu moje nastawienie do tego albumu jest dużo bardziej pozytywne, a i perspektywy na dalszy muzyczny kontakt rysują się w jaśniejszych, całkiem przyjemnych, psychodelicznych barwach. To znowu nie jest płyta zbyt długa, co akurat zupełnie mi nie przeszkadza. Lepiej pozostawić niedosyt, niż dobijać dłużyznami. Madness Is Too Pure to dziewięć w większości niezbyt długich numerów, trwających w sumie 38 minut. Początek to potrójne mocne uderzenie w postaci dynamicznych, efektownych, ale i bardzo przyjemnie, momentami wręcz radiowo (mówię oczywiście o porządnym radiu, takim jak rockserwis.fm [autoreklamy nigdy za wiele]) brzmiących Deadlock, Oh Hysteria! i Gold Mind. Słyszę trochę tych hendrixowsko-white’owskich nawiązań z płyty poprzedniej, ale jednak od samego początku można odnieść wrażenie, że to jednak trochę inny album od debiutu – bardziej hardrockowo-psychodeliczny. Perkusja napędza całość zdecydowanymi uderzeniami od pierwszych sekund, a mocne efekty na pozornie schowanej nieco w tle, ale wysuwającej się naprzód w odpowiednich momentach gitarze robią kapitalne wrażenie. Deadlock to w zasadzie przedłużone intro, ale już w Oh Hysteria! wchodzi naprawdę ciekawy, nieco niepokojący klimat, w którym główną rolę odgrywa jazgotliwa gitara oraz prosty, choć kapitalny bas. I już tutaj słychać, że mimo dość tradycyjnej długości większości kompozycji, będzie też miejsce na dłuższe fragmenty instrumentalne, zapewniające solidną dawkę psychrockowych odjazdów. Z kolei Gold Mind to numer, który z miejsca wpada w ucho i powinien śmigać na falach rockowych stacji.

I wydawać by się mogło, że rozpoczynający się od spokojnych muśnięć strun Walk in Silence będzie odmianą po tym rockowym trzypaku, ale nic bardziej mylnego. Wstęp był tyleż spokojny, co krótki, a właściwy numer napędza soczysty motyw gitarowy i jak zwykle zwarta i gotowa sekcja rytmiczna. Ale faktycznie jednak pewną odmianę tu mamy. Nie pędzą już tak zdecydowanie przez cały kawałek jak w poprzednich kompozycjach. Jest treściwie i momentami głośno, ale znalazło się także miejsce na fragment wyciszenia i uspokojenia, choć mam wrażenie, że panie zbyt szybko postanowiły zwinąć tu zabawki. Ale ten numer jako pierwszy dawał nadzieję, że nie będzie to przyjemny, ale jednak dość jednowymiarowy album. I nie jest. Späktrum to znowu niby sporo dynamiki czy wręcz dzikości, ale kontrastującej z fragmentami mniej gęstymi aranżacyjnie, w których zespół z całkiem niezłym skutkiem stara się stworzyć pewną aurę psychodelicznej tajemniczości. Wycieczkę w stronę krainy psychoklimatu kontynuuje Dark Clouds – zdecydowanie najdłuższy numer na płycie. Miła dla ucha pętelka basowa, kapitalny, oszczędny „jazgot” przesterowanej gitary, wokal ze sporym pogłosem – wszystko to sprawia, że mamy sporo przestrzeni i naprawdę intrygujące, bardzo „staroświecko-psychodeliczne” brzmienie. Tytuł kolejnej kompozycji – Trance – zdradza wiele. To faktycznie muzyka trance zagrana na żywych instrumentach w psychrockowej polewie. Przynajmniej w pierwszej połowie, bo potem może nie najpłynniej na świecie przechodzi w klimaty bliższe reszcie krążka. Dynamika z pierwszych utworów wraca w She Is Gone – numerze, który być może najbardziej nawiązuje do pierwszej płyty grupy. Ale zakończenie albumu to znowu kosmiczny odjazd – Another Dimension znowu oferuje kapitalny, zapętlony bas i wywołujące ciarki gitarowe zgrzyty w tle, a do tego bardziej recytację niż śpiew wokalistki. Kapitalne, niezwykle klimatyczne, choć bardziej dysharmonijne niż przyjemne zakończenie tego udanego i jednak wcześniej przez osiem kompozycji łatwo wpadającego w ucho i miłego w odsłuchu albumu.

„Teraz już wiem” to jedna z najbardziej oklepanych, najdurniejszych i wywołujących wymioty fraz w polskiej muzyce rozrywkowej. Tak jakoś mi się skojarzyło w sumie bez związku z tą płytą. A chciałem tylko napisać tyle: teraz już wiem, że nie można tego zespołu stracić z pola widzenia i słyszenia, bo jednak zdecydowanie jest w tej grupie coś ciekawego. Nie wiem zatem, czy tego, co intryguje mnie w studyjnych nagraniach, nie udało się przekazać na scenie w Pleszewie rok temu, czy może ja po prostu nie potrafiłem się wczuć w te dźwięki. Mam mocne postanowienie, żeby kiedyś spróbować jeszcze raz (kolejny rozwalniający tekst). Niestety musiałem odpuścić koncerty, która MaidaVale zagrało z The Black Wizards w naszym kraju kilka dni temu [edit: a właściwie to bez The Black Wizards, bo ci musieli się dosłownie w ostatniej chwili wycofać akurat z dwóch polskich koncertów z powodów zdrowotnych], ale liczę na to, że jeszcze kiedyś uda się zrobić drugie podejście do muzyki tej formacji w wydaniu koncertowym, bo studyjnie panie przekonują mnie coraz bardziej.

1. Deadlock (3:06)
2. Oh Hysteria! (4:51)
3. Gold Mind (4:43)
4. Walk in Silence (3:23)
5. Späktrum (4:13)
6. Dark Clouds (6:14)
7. Trance (3:45)
8. She Is Gone (3:01)
9. Another Dimension (4:49)

Płyty możecie posłuchać w całości na profilu wydawcy - The Sign Records - w serwisie Bandcamp.


--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

2 komentarze:

  1. Przeglądając stronę rzuciłem okiem na Church of the Cosmic Skull, których okładka skojarzyła mi się z Orango "The Mules Of Nana"
    No i muszę powiedzieć, że brak tej płyty tutaj to duże niedopatrzenie. Orango "The Mules Of Nana" warta jest Twojej uwagi, nie ma takiej możliwości, byś nie słuchał jej z wytrzeszczem uszu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na blogu juz na pewno sie nie pojawi, bo zeszłoroczna, ale posłucham oczywiscie, może chociaż do audycji przemyce :)

      Usuń