Winter Moon to sekstet z
Melbourne, który gra i tworzy od ponad sześciu lat, ale dopiero w 2019 roku
wypuścił swój pierwszy duży album. Wokalistka Milly Moon i gitarzysta Jake
Winter zaczynali jako akustyczny duet, który stopniowo rozrastał się do postaci
pełnowymiarowego bandu. Od czasu wydania w 2013 roku pierwszego singla w grupie
dochodziło do licznych zmian i stałym jej elementem była tylko wspomniana
dwójka. Mam nadzieję, że przyszedł już czas stabilizacji składu, bo to, co
tworzy zespół, jest ciekawe. Make Real,
Make Believe to rzecz przemyślana i dopracowana, więc wygląda na to, że
decyzja o tym, by się nie spieszyć z tym pierwszym dużym wydawnictwem, była
słuszna. Grupa bardzo sprawnie łączy w swojej twórczości elementy klasycznych amerykańskich
rockowych brzmień, delikatnych bluesowych kołysanek, przyjemnego soulu, lekkiej
psychodelii czy klimatu amerykańskich klubów sprzed wieku.
Trzeba przyznać, że zespół bierze
się do roboty błyskawicznie, bo Knee High,
które otwiera płytę, to jeden z najbardziej wyrazistych i najlepszych na niej
numerów. Jest intrygująco, a do tego w pewien sposób nawet przebojowo. Do tego
wodewilowe, wysokie zaśpiewy wokalistki Milly Moon sprawiają, że na kompozycję
od razu sprawa się uwagę, choć to zaledwie trzyminutowy wystrzał. Ten klimat pierwszej
połowy poprzedniego wieku, choć w dużo spokojniejszym wydaniu, kontynuuje Who Are You – czujecie tu atmosferę
klubów starego Vegas? W sumie to nigdy nie byłem w Vegas, bazuję na wiedzy
zdobytej podczas oglądania filmów i seriali, ale właśnie do takich klimatów
pasuje mi ten numer. Take the Trip to
numer zagrany z polotem późnych Doorsów, a niezwykła lekkość wysokiego śpiewu
Milly sprawia, że całość brzmi tak, jakby zespół tworzył tak dobre numery
zupełnie od niechcenia. Calling of the
Night ma niesamowity (z braku lepszego słowa) groove i klimat
amerykańskiego folk rocka. Uwagę zwraca na pewno Molasses – dynamiczne, niezwykle lekkie, niemal taneczne zwrotki i
bardzo wolny, klimatyczny refren. Nie wiem, czy to wszystko do siebie dobrze
pasuje, ale na pewno trudno przegapić to nagranie podczas odsłuchu płyty. Z
końcówki albumu do gustu najbardziej przypadła mi przyjemna kołysanka Heavy Burden, w której pięknie tło robią
organy.
Make Real, Make Believe to udana pierwsza duża płyta australijskiej
formacji. Słychać, że wypuścili już wcześniej trochę singli i EP-ek, i że
poświęcili sporo czasu na dopracowanie tego materiału. Minusem tego wydawnictwa
jest to, że reszta płyty – poza wymienionymi przeze mnie utworami – trochę się
zlewa w jedno. Niby nie ma tu wpadek, ale nie wszystkie numery zwracają uwagę,
parę rzeczy po prostu jest. Ale album brzmi bardzo dobrze, przyjemnie się tego
słucha, niewątpliwie jest to formacja, na którą warto zwrócić uwagę, bo jest w
tym wszystkim duży potencjał, a dzięki głosowi wokalistki na pewno nie brzmią
jak większość retro-rockowych formacji.
Płyty możecie posłuchać na Bandcampie.
1. Knee High (3:05)
2. Who Are You (4:45)
3. You Got Me (5:01)
4. Take the Trip (4:33)
5. Calling of the Night (4:10)
6. Shivers (3:59)
7. Molasses (4:49)
8. Polished Plastic (2:42)
9. Shake It Up (3:17)
10. Heavy Burden (3:21)
11. Little One (3:58)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Odrabianie zaległości: Mad Season "Above" - 1994 r. Seattle i muzycy grup owszem znanych, ale nie przesadnie przeze mnie często słuchanych. Projekt poboczny nazwany szybko supergrupą zdobył wówczas grono słuchaczy, wśród których w onym czasie mnie nie było. No to nadrabiam i dzielę się uznaniem dla tej roboty. Bez walenia po uszach panowie grają smacznie. Warto.
OdpowiedzUsuńjedna z moich ulubionych płyt lat 90. :)
UsuńLubię żeńskie wydanie Siena Root, lubię Blues Pils, to dlaczego mam nie lubieć Winter Moon? Fajne, klimatyczne granie. Z całości przypadła mi do gustu pierwsza czwórka, z naciskiem na czwórka. Take The Trip spodobał mi się najbardziej. Środek płyty dla mnie trochę słabszy, ale za to urzekający, lekko płynący ostatni numer świetny. Jak na debiut nieźle, choć co to za debiutanci, co grają ze sobą 5 lat. Ciekawa okładka. Czyżby diaboliczne teksty? 😉😉😉
OdpowiedzUsuń