wtorek, 21 grudnia 2021

Fever Dog - Alpha Waves [2021]

Po raz pierwszy trafiłem na nich w 2017 roku, gdy wypuszczali pozapłytowy singiel. Zaprezentowałem go w audycji i wtedy tematu bardziej nie liznąłem. Na początku 2020 roku ukazało się kolejne nowe nagranie, tym razem zapowiadające nowy album, który miał się – według zapowiedzi grupy – ukazać jeszcze w 2020 roku. Numer spodobał mi się, ale przyznam, że potem nieco przysnąłem, jeśli chodzi o temat nowej płyty. Zapamiętałem tytuł i to, że ma być za kilka miesięcy – i tyle. Jakież było moje zdziwienie, gdy kilka tygodni temu zobaczyłem ten tytuł wśród nowości płytowych. Pomyślałem sobie, że musiałem przegapić zeszłoroczną premierę i wychodzi jakaś reedycja, być może z dodatkowym materiałem. Tymczasem okazało się, że żadnej premiery w 2020 roku nie było. Domyślam się, że pandemia miała na to wpływ, bo sporo zespołów postanowiło opóźnić wydawanie nowej muzyki wobec przeszkód w swobodnym promowaniu materiału na żywo. Płyta jednak w końcu wyszła. Nosi tytuł Alpha Waves i jest kapitalna.

Fever Dog to dawniej trio, obecnie na płycie oficjalnie duet ze słonecznej Kalifornii. Ale dwaj muzycy, którzy zakładali ten zespół kilkanaście lat temu – Danny Graham (wokal, gitara) i Joshua Adams (perkusja, wokal) zmontowali ostatnio nowy skład z myślą o koncertach, więc de facto ekipa jest już zdaje się czteroosobowa. Choć to dopiero trzeci krążek formacji, dwaj wspomniani panowie grają ze sobą od 10. roku życia i nagrywali razem także pod innym szyldem. Natomiast muzyka, którą zawarli na swojej trzeciej płycie wydanej jako Fever Dog, to fantastyczna mieszanka psychodelii i glam rocka. Czyli ogólnie klimat podwójnie kosmiczny, bo przecież i psychodelia, i glam w jakiś sposób z kosmosem się wiążą. I taka mieszanka sprawdza się zaskakująco udanie. Glam rock nie jest może najbardziej wyszukanym podgatunkiem muzyki gitarowej, ale gdy zagra się go dobrze i z odpowiednim czuciem, czasem powstają rzeczy magiczne. A glamowa twarz Fever Dog do tych magicznych rzeczy naprawdę sprawnie nawiązuje. Mamy tu zatem dynamiczny, cholernie przebojowy początek w postaci Freewheelin’, oraz fajnie zrobione odniesienia do twórczości tuzów glam rocka, czyli T. Rex (Bruiser!) i Sweet (King of the Street).

Przyznaję jednak, że mnie ta płyta – choć podoba mi się w całości – zachwyca najbardziej, gdy panowie idą bardziej w stronę nieco floydowej psychodelii niż dźwiękowego odpowiednika brokatu. Star Power to jeden z moich ulubionych tegorocznych numerów. Zachwyca wysmakowaniem i subtelnością, kojarzy mi się – oprócz wspomnianych Floydów, z najlepszymi kawałkami tak lubianych przeze mnie zespołów jak Black Mountain czy StoneRider. To zupełnie inna bajka niż dynamiczne, chwytliwe numery, o których wspominałem wcześniej. Do moich ulubionych fragmentów tego albumu należy też kompozycja Mystics of Zanadu: fajny, motoryczny numer z gęstym aranżem i hardrockowym wykopem w pierwszej części oraz niezwykle udanym uspokojeniem i wyciszeniem w części drugiej, a także przyjemnym kosmosem w zwieńczeniu. Zwrócę też uwagę na kolejny kosmiczny odlot na przesterze w numerze tytułowym oraz na kapitalnych „zmienników” w intrze The Demon, no i jeszcze na zagrany z polotem, kapitalny kawałek In My Hands, który kończy płytę w naprawdę dobrym stylu. I wyszło na to, że wymieniłem większość utworów.

Przyznam, że po zobaczeniu okładki płyty, bałem się, że stężenie muzycznego kiczu będzie dla mnie zbyt duże. Przewidywałem, że będzie to album mocno nasiąknięty klimatem lat 80., i to tak mocno, że nie będę w stanie traktować tego wszystkiego inaczej niż jak ewentualnie (to się jeszcze miało okazać) świetny pastisz. A jednak zaskoczyli mnie, bo ta płyta broni się nie tylko jako hołd dla konkretnego gatunku (a raczej przynajmniej dwóch). Od pozytywnego pierwszego wrażenia przez coraz częstsze odsłuchy dotarłem z tym albumem do punktu, w którym okazało się, że to jedna z moich ulubionych tegorocznych płyt. Nie mam z tym żadnego problemu. To kawał świetnej muzyki. Ponadprzeciętna przebojowość części tego materiału w niczym tu nie przeszkadza, bo i od kiedy przebojowość sama w sobie miałaby być czymś złym?

Płyty można posłuchać na koncie grupy na Bandcampie.

1. Freewheelin' (4:04)
2. Solid Ground (3:44)
3. Alpha Waves (7:50)
4. Hold on You (3:36)
5. Star Power (5:05)
6. Bruiser! (3:54)
7. The Demon (3:59)
8. King of the Street (4:55)
9. Mystics of Zanadu (7:10)
10. In My Hands (6:44)

---

Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia  w każdy piątek o 21 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz