Steven zapowiadał już przy pierwszych nagraniach, że będą to rzeczy niezwykle różnorodne i faktycznie tak było. Jednocześnie chyba nie ma tu aż tak kontrowersyjnych elementów jak Permanating czy Personal Shopper, choć pewnie Inclination, które album otwiera, część osób na starcie odrzuci, bo po klimatycznym. ambientowym wstępie faktycznie idziemy w rytmy trochę taneczne, które pewnie świetnie sprawdziłyby się choćby na niejednej płycie Petera Gabriela. Co ciekawe, fani Wilsona i fani Gabriela to często te same osoby, ale mam wrażenie, że w przypadku byłego wokalisty Genesis tolerancja ludzi na muzyczne wybryki jest znacznie większa. Economies of Scale to oszczędny aranżacyjnie sophistipop, w którym najważniejsza jest melodia. Impossible Tightrope to z kolej najdłuższy numer na płycie, trwający niemal 11 minut i otwarcie nawiązujący do progrockowych oraz jazzrockowych elementów w twórczości Wilsona. Nie jest to może mroczny prog w starym stylu, jak na The Raven That Refused to Sing, ale mamy tu wystarczająco dużo zmian motywów i tempa, łamańców rytmicznych oraz smaczków aranżacyjnych (w tym saksofon Theo Travisa), żeby fani bardziej rozbudowanych utworów byli w pełni zadowoleni. Ten kawałek to także popis perkusisty i klawiszowca. Nie miałem wglądu w szczegółowy spis muzyków grających w poszczególnych kompozycjach, natomiast ci, którzy taki wgląd mieli, twierdzą, że słyszymy tu stałego współpracownika Wilsona, pianistę i klawiszowca Adama Holzmana, oraz perkusistę Nate’a Wooda, ale nie są oni jedynymi „zawodnikami na tych pozycjach”, którzy pojawiają się na The Harmony Codex, więc tu pewności nie mam. Ten numer to z jednej strony klasyczny prog, ale z drugiej podany w nowoczesnej formie, przez co absolutnie nie brzmi archaicznie.
Tych nawiązań do opowiadania jest zresztą więcej już w samych tytułach kompozycji, zwłaszcza w drugiej części płyty, bo przecież ostatni utwór to Staircase, czyli klatka schodowa, a właśnie na klatce schodowej budynku, w którym doszło do eksplozji, rozgrywa się duża część akcji opowiadania i to ta niekończąca się klatka jest miejscem, w którym zaczynają się dziać rzeczy dziwne i powoli orientujemy się, że to wszystko, co się dzieje, może być dużo mniej rzeczywiste, niż nam się początkowo wydawało. To zresztą fascynujący, kapitalny, znowu niemal dziesięciominutowy numer z naprawdę fajnie wykorzystaną elektroniką i obłędnym brzmieniem basu w funkującej części. Gdyby ktoś chciał sprowadzić „typowego Wilsona” z ostatnich powiedzmy 10 lat do jednej kompozycji, to mógłby być właśnie ten numer. Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że kapitalnie brzmi złowrogie, tajemnicze, chłodne Actual Brutal Facts z jazgoczącą, przesterowaną gitarą Davida Kollara i obniżonym głosem Stevena, który w zasadzie deklamuje tekst.
The Harmony Codex to płyta, która może nie „zażreć” przy pierwszym odsłuchu. Przyznaję, że pierwsze szkice tego tekstu, stworzone po bodajże dwóch odsłuchach całości, były może nie tyle negatywne, co raczej mało entuzjastyczne. Na zasadzie – no, ładna płyta, dobrze się słucha, można docenić kunszt muzyków, ale raczej niespecjalnie zachwyca czymkolwiek. Po kolejnych dwóch sesjach z tym albumem zacząłem jednak łapać się na tym, że podoba mi się coraz bardziej. Początek płyty – może poza pierwszymi minutami pierwszej kompozycji – wciąż nie robi na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia, ale gdy dochodzimy do Incredible Tightrope, zdecydowanie zaczynam nadawać ze Stevenem na podobnych falach. Nagle okazuje się, że te kompozycje z różnych muzycznych bajek razem mają sens i brzmią jak sensowna, spójna płyta, choć teoretycznie nie powinny.
Czy na The Harmony Codex wciąż słychać tę próbę dotarcia do szerszego odbiorcy? Sam nie wiem. Niby jest tu sporo materiału, który miałby prawo trafić na playlisty stacji komercyjnych – oczywiście tych, które nie boją się popu bardziej wyszukanego i nie skupiają się tylko na najbardziej topornej siekance i rzewnych pościelówach. Z drugiej jednak strony sporo tu rzeczy, w których Wilson jakby chciał pokazać, że jeśli tylko ma ochotę, może śmiało nawiązywać do swoich dużo wcześniejszych albumów. To taka trochę płyta pomiędzy. Mam wrażenie, że ci, którzy obrazili się na Wilsona w okolicy To the Bone i (szczególnie) The Future Bites, raczej zdania nie zmienią, bo znajdą tu (zwłaszcza na początku) dostatecznie dużo elementów, które utwierdzą ich w odczuciach, które pojawiły się przy okazji tamtych albumów. Ci natomiast, których tamte płyty nie odrzuciły, tym bardziej nie zniechęcą się do niego teraz. To zatem płyta, która raczej ugruntuje stan obecny, jeśli chodzi o podział wśród fanów Wilsona.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Dzięki za długi i ciekawy tekst. Też mi album dał bardzo dużo do myślenia i też średnio podoba mi się początek - brzmi bardzo dobrze, ale jakoś pusto, jak większość The Future Bites. Za to od Beautiful Scarecrow zaczyna się kosmiczny odlot, dla mnie jeden długi utwór podzielony na te 5 części, i tutaj już zdecydowanie jest coś. Coś na pewno nieprzyjemnego, chropowatego, niepokojącego ale też coś, co bardzo mocno do mnie trafia, jak dawno żadna muzyka. Niepokój, wręcz fizyczny dyskomfort. Nie są to doświadczenia przyjemne, więc nie będę często wracał, ale przynajmniej jeden nocny spacer z dobrymi słuchawkami polecam spróbować każdemu. Polski zamglony listopad, odrealnienie, bezsens.
OdpowiedzUsuńRewelacja.
OdpowiedzUsuń