niedziela, 24 września 2023

Mondo Drag - Through the Hourglass [2023]

Siedem lat – tyle minęło od premiery ostatniej płyty Mondo Drag, jednego z moich ulubionych współczesnych zespołów rockowych. Były w tym czasie dłuższe okresy, kiedy w obozie zespołu nic się nie działo, były poszukiwania nowej sekcji rytmicznej, były też momenty, kiedy wątpiłem, czy jeszcze kiedykolwiek usłyszymy nową muzykę od tej stacjonującej obecnie w Kalifornii formacji. Na szczęście jakiś czas temu panowie poinformowali, że skompletowali nowy skład i są w studiu. Oczekiwania moje wobec nowej płyty były – co naturalne – naprawdę spore, bo dwa ostatnie wydawnictwa – wypuszczony w 2015 roku (choć nagrany kilka lat wcześniej) album Mondo Drag oraz wydana w 2016 roku płyta The Occultation of Light – należą do moich ulubionych płyt wydanych w XXI wieku i bardzo często do nich wracam. Na szczęście album Through the Hourglass z miejsca do nich dołącza w tym zacnym gronie.

Wystarczą pierwsze dźwięki po odgłosach (sztormu?) w tle, by wiedzieć, że to Mondo Drag. Ja wiem, że to może odważna teza w przypadku jednak zespołu niszowego, ale mowa tu o jednej z najlepszych psychodelicznych grup na świecie. I naprawdę słychać od razu, że to oni, jeśli tylko zna się wcześniejsze płyty. Nie chodzi wcale o to, że sami siebie kopiują, a o pewne charakterystyczne elementy brzmienia. Burning Daylight to jedna z pięciu kompozycji znajdujących się na tym albumie, choć podzielona na dwie części, więc ścieżek mamy tu sześć. Kapitalne, monumentalne brzmienie połączonych sił gitar i organów, a do tego jak zwykle w przypadku tej formacji dość mocno nasączony efektami, nieco leniwy wokal. Świetnie się to sprawdza od samego początku. Część druga nie jest już tak potężna brzmieniowo. Tu mamy więcej luzu, swobody, z jednej strony klimat nieco doorsowy, z drugiej kojarzący mi się lekko z psychodelią krajów basenu Morza Śródziemnego, choć przecież zespół stacjonuje nad zupełnie innym akwenem.

Burning Daylight to mocne jakościowo otwarcie płyty, ale i tak nieco blednie w zestawieniu z tym, co mamy za moment. Instrumentalne Passages to zdecydowanie najdłuższa kompozycja na płycie, jedenastominutowa, mocno przesiąknięta klimatem Pink Floyd, choć z całą pewnością nie jest to kalka żadnego konkretnego ich utworu. Raczej numer, w którym tu czy tam wyłapiemy brzmienia mogące kojarzyć się klimatem z nagraniami Pink Floyd czy to z okresu z Sydem Barrettem, czy z Dark Side of the Moon, czy nawet z The Wall (sekwencja akordów w pewnym momencie mocno nawiązuje do tego, co słyszymy pod drugą solówką Gilmoura w Comfortably Numb). Przede wszystkim jednak brzmi to absolutnie obłędnie – tajemniczo, sennie, mrocznie, niezwykle emocjonalnie. Passages z miejsca trafiło do grona moich ulubionych utworów Mondo Drag. A to nie koniec świetnych rzeczy na tej płycie. Po Passages mamy utwór tytułowy, który zespół udostępnił już kilka tygodni temu jako zapowiedź płyty. Z zasady taka zapowiedź ma pobudzić apetyt słuchacza na nowe dźwięki i w tym przypadku misja okazała się całkowitym sukcesem. Through the Hourglass od razu wpada w ucho dzięki motywowi przewodniemu i zachwyca spokojnym, bardzo relaksacyjnym klimatem. To jeden z tych odlotów, które przebiegają beż żadnych turbulencji, nawet jeśli w drugiej części zespół gra nieco mocniej. Death in Spring jest hipnotyczne, ale też melancholijne i pełne emocji. Całość wieńczy Run – piękny, przejmujący numer, który kończy się w absolutnie monumentalny, filmowy wręcz sposób.

To było siedem długich lat. Wiele w tym czasie wydarzyło się na świecie, wiele też wydarzyło się w życiu muzyków Mondo Drag. Nie brakowało historii tragicznych, co też ma swoje odbicie w tym, co słyszymy na Through the Hourglass. Klawiszowiec i wokalista grupy, John Gamiño, mówił, że w obliczu tragedii, jakie dotknęły jego osobiście, lecz także cały świat, oraz braku aktywności formacji przez kilka lat, czuł, że czas dosłownie mu ucieka przez palce. I o tym właśnie jest ta płyta. To bardzo refleksyjny album o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Album, na którym zespół powrócił z nowymi muzykami – perkusistą Jimmym Perezem (dołączył w 2022 roku) oraz basistą Conorem Rileyem (klawiszowcem znakomitych formacji Astra i Birth, który w Mondo Drag pojawił się w 2018 roku). Oprócz nich grupę tworzą niezmiennie Nolan Girard (syntezatory i gitara) oraz Jake Sheley (gitara). Rzadko wymieniam w swoich tekstach składy zespołów, ale ta piątka zasługuje na wspomnienie, bo stworzyli razem fantastyczny album, który z całą pewnością będzie się bił o sam szczyt mojego zestawienia ulubionych płyt tego roku. Panowie – dobrze was znowu słyszeć.

Płyty można posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.

 

1. Burning Daylight Pt. 1 (4:06)
2. Burning Daylight Pt. 2 (4:39)
3. Passages (11:02)
4. Through the Hourglass (6:21)
5. Death in Spring (6:10)
6. Run (6:54)

 

---
 
Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia w każdy piątek o 21 oraz Scand-all w środy o 18, a także na Bizoncjum zazwyczaj w drugą niedzielę miesiąca o 14.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
W pierwszą sobotę miesiąca (oraz okazjonalnie w inne soboty) o 20 współprowadzę audycję Nie Dla Singli oraz prowadzę audycję Jeden Dwa Trzy w Studenckim Radiu Żak Politechniki Łódzkiej.

3 komentarze:

  1. Pełna zgoda, fantastyczny album!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie mam dzisiaj czas posłuchać całości. Rewelacja!!! Do tego recenzja dopełnia dzieła. Pisz Bizonie, pisz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niechcący spam anonimowy mi wyszedł, bo mi się nie chciało udostępnić...przyznaję się ;)

    OdpowiedzUsuń