niedziela, 30 listopada 2014

Steven Wilson - Cover Version [2014]


Dziwna to płyta – niby składanka, ale tak nie do końca, połowa materiału to kompozycje oryginalne, połowa to covery, a do tego całość – mimo że po raz pierwszy wydana w takiej formie w tym roku – została nagrana kilka, a w niektórych przypadkach nawet kilkanaście lat temu. Wyjaśnię zatem – w latach 2003 – 2010 Steven Wilson wydał sześć singli zawierających po dwie kompozycje. Jedną z nich na każdej z płytek był oryginalny utwór Wilsona (z jednym wyjątkiem w postaci tradycyjnej pieśni angielskiej), drugą – cover. Przeróbek doczekały się numery w zdecydowanej większości znanych wykonawców, zatem otrzymaliśmy szansę zapoznania się z potraktowanymi po wilsonowemu kompozycjami Prince’a, The Cure, Abby czy Alanis Morissette. Latem tego roku Steven zebrał w końcu wszystkie 12 nagrań i umieścił na jednej płycie.

Biorąc pod uwagę czas powstania sześciu „oryginałów”, można by uznać Cover Version za pierwszą solową płytę Wilsona, gdyż nagrania te pochodzą jeszcze sprzed wydania oficjalnego solowego debiutu muzyka – albumu Insurgentes. Trzeba przyznać, że to trochę słychać. Raczej próżno tu szukać złożonych, wielowątkowych kompozycji znanych choćby z The Raven That Refused to Sing. To niezbyt długie numery utrzymane w spokojnym, wręcz melancholijnym klimacie. Mało w nich dynamiki czy porywających partii instrumentalnych. To taka typowo wilsonowa, jesienna muzyka, która ładnie brzmi, ale na dłuższą metę może być nieco męcząca. Dominuje brzmienie fortepianu (Please Come Home) czasami wspomaganego wyraźniej gitarą akustyczną (Moment I Lost), z krótkimi wejściami „elektryka”. Niby nie ma się specjalnie do czego przyczepić, ale przeciwnicy Wilsonowych smętów, którzy utożsamiają jego twórczość tylko z melancholijnym przynudzaniem, dostają tu do ręki broń całkiem sporego kalibru. Z tych sześciu utworów najciekawiej prezentuje się Four Trees Down, które ma intrygujący klimat i bardzo subtelny aranż. Większość pozostałych kompozycji cierpi niestety na dość duszny klimat, który w dużych dawkach jest ciężkostrawny.

Trochę inaczej ma się sprawa z coverami. Tu oczywiście też nie odnajdziemy efektownych solówek czy dynamicznych aranżów, ale Wilsonowi zdarza się odchodzić od czasu do czasu od brzmienia typowego dla jego własnych numerów z tej płyty, a poza tym te kompozycje łączy pewna cecha, która sprawia, że warto zwrócić na nie uwagę – ich oryginalni wykonawcy to artyści, którzy ze stylistyką prezentowaną zazwyczaj przez Stevena Wilsona nie mają wiele wspólnego. Wielki hit Alanis Morissette – Thank U – został „zwilsonowany” tak skutecznie, że dałbym sobie uciąć jakąś mało ważną (tak na wszelki wypadek…) część ciała, że to jego własny numer, gdybym nie kojarzył oryginału. Na szczęście nie powstał do tej wersji teledysk z nagim Wilsonem przemierzającym miasto… Idealny klimat na ciche, zimowe wieczory, kiedy nie ma się ochoty na nic zbyt „wybuchowego” (mowa cały czas o utworze, nie o nagim Wilsonie). Równie zaskakującym wyborem jest cover ostatniego nagrania grupy ABBA – The Day Before You Came. Linia wokalu została zachowana, dzięki czemu dość łatwo można poznać, że to faktycznie nagranie Szwedów (w końcu przez całą karierę powielali pewne wokalne motywy w swojej twórczości), ale już podkład instrumentalny w niczym nie przypomina synthpopowego oryginału z perkusją „z klawisza”. Tu perkusji nie ma wcale, zaś cały utwór zdominowany jest przez brzmienie gitary akustycznej. Najprzyjemniej jest jednak, gdy w tle na chwilę dołączają chórki. Bardzo ciekawie prezentuje się także A Forest – kompozycja The Cure, pierwszy singiel tej grupy, który dostał się na brytyjską listę przebojów. Dość toporna produkcja oryginału została zastąpiona fantastycznym, industrialno-ambientowym brzmieniem. Samplowana perkusja, ponure tło i dobiegający gdzieś z oddali głos Wilsona tworzą znakomity, bardzo tajemniczy klimat, a całość została pozbawiona surowości wersji pierwotnej, co wyszło temu numerowi zdecydowanie na dobre. Powiem więcej – gdyby The Cure byli w stanie tworzyć taki klimat w swoich kompozycjach, może byłbym w stanie słuchać czegoś więcej z ich dorobku niż tylko Burn. A Forest to zdecydowanie najbardziej intrygujący utwór na Cover Version i jedyny numer, który znacznie odbiega od akustyczno-fortepianowego klimatu reszty płyty. Wilsonowi udało się też znakomicie uchwycić kontrowersyjną i ponurą tematykę The Guitar Lesson autorstwa artysty ukrywającego się pod pseudonimem Momus. Ależ klimat! Końcówka Sign o’ the Times – wielkiego przeboju Artysty Poprzednio Znanego Jako Artysta Poprzednio Znany Jako Prince – przynosi w końcu nieco zwiększone natężenie dźwięku, ale całość niespecjalnie przekonuje. Może to po części wina dość monotonnego książęcego oryginału.

Album Cover Version ma kilka naprawdę dobrych momentów, do których warto wracać. Mam jednak wrażenie, że do całości wracał raczej nie będę. Niby o żadnej z kompozycji nie można powiedzieć, że jest słaba, ale ten album jest chyba zbyt przytłaczający i monotonny brzmieniowo, żeby słuchanie go od pierwszej do ostatniej sekundy sprawiało mi przyjemność. Na pewno znajdzie się sporo osób, którym ten nastrój będzie w takiej dawce odpowiadał, ja jednak chyba zostanę przy The Raven That Refused to Sing i będę oczekiwał na kolejny pełnoprawny krążek solowy bosego Stefana – Hand. Cannot. Erase. – który ma ukazać się w lutym przyszłego roku.


Steven przyjedzie do Polski w przyszłym roku na dwa koncerty. Zagra 7 i 8 kwietnia odpowiednio w Krakowie i w Łodzi. Koncerty organizuje Rock Serwis.


---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

2 komentarze:

  1. Wydaję mi się ze Steven tutaj próbował coś sam sobie udowodnić. Jak wiadomo ten twórca nie poprzestawał w swym muzycznym dorobku tylko na szeroko pojętym progrocku. Moim zdaniem płyta była kolejną próbą wyjścia poza schemat. Ale tylko próbą. Też nie będę tęsknił do Cover Version.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no nie ukrywam, że momenty są. the guitar lesson, four trees down czy a forest spodobały mi sie, mają ciekawy klimat. ale reszta troche zbyt smętno-jesienna chyba jednak.

      Usuń