Przeczytałem kiedyś, że wielkości talentu muzyków Black
Country Communion dorównuje jedynie ego każdego z nich. Coś w tym pewnie jest,
bo po nagraniu dwóch kapitalnych i jednej hmm mniej kapitalnej, choć wciąż
bardzo solidnej rockowej płyty, drogi panów czasowo się rozeszły. Na początku
było nawet dość niemiło, kiedy Glenn Hughes i Joe Bonamassa podszczypywali się
publicznie, przerzucając na siebie nawzajem winę za rozpad grupy. Potem jednak
dali sobie buzi na zgodę i zapanowała cisza w eterze. Aż tu nagle w zeszłym
roku pojawia się informacja, że BCC wraca, i to w dodatku po sugestii
Bonamassy, który miał z całej czwórki najmniej czasu dla tego zespołu kilka lat
temu. Skład ten sam, producent także, poziom talentu niewątpliwie też nie
spadł, więc oczekiwania musiały być spore. I to może jest największy problem
tej płyty. Jest naprawdę całkiem dobra sama w sobie, ale chyba jednak nie
wytrzymuje naporu oczekiwań. Przynajmniej moich.
Pierwszy singiel, Collide
– przy okazji także numer całą płytę otwierający – to solidny, rockowy kawałek.
Bez fajerwerków, ale to w końcu singiel. Single rzadko bywają odkrywcze, a
jeszcze rzadziej są najlepszymi utworami na płytach rockowych. Ale jak to w przypadku
BCC zazwyczaj bywa, płyta jest mieszanką takich nieco prostszych, bardziej
przebojowych, rockowych numerów oraz rzeczy trochę bardziej złożonych i
wielowarstwowych. Wśród tych pierwszych średnio mnie przekonuje zapewne
potencjalny drugi singiel czyli Over My
Head. Lepiej wypadają inne szybsze kawałki. Sway przyjemnie łączy ciężki, rwany riff z bogatym tłem
klawiszowym, a refren jest naprawdę mocny. The
Crow co prawda trwa aż sześć minut, ale to mimo wszystko też utwór niezbyt
skomplikowany, dość chwytliwy i bardzo dynamiczny. I zdecydowanie z tej grupy
najlepszy. Znalazło się miejsce zarówno na kapitalne wstawki Hammondów, jak i na
wysunięcie basu na pierwszy plan na jakiś czas. Dzięki środkowej części
instrumentalnej, która kapitalnie się rozwija (i stanowczo za szybko kończy),
każdy z czwórki muzyków ma tu mnóstwo okazji do zaprezentowania swoich
umiejętności. Ciekawie brzmi także Awake
– niby typowy numer Black Country Communion, ale uwagę zwraca dość interesujący
motyw gitarowy ze wstępu, który przewija się jeszcze kilka razy w całym
utworze.
Pierwszym dłuższym i nieco bardziej złożonym numerem – choć
niepozbawionym przebojowości – jest The
Last Song for My Resting Place i od razu mamy prawdziwą perełkę. Mocne
folkowe naleciałości, kapitalny wokal Bonamassy i świetne dwugłosy z Hughesem w
refrenie, do tego naprawdę udane połączenie melodyjności i przebojowości ze
świetnym klimatem i nieco bardziej rozbudowaną formą muzyczną. Drugim z moich
ulubionych utworów na albumie jest The
Cove – spokojny, klimatyczny, może nawet nieco tajemniczy wstęp, ale potem
już bogaty aranż i mocne, rockowe brzmienie. Do tego ten wokal Hughesa. Nie
wiem jak ten gość to robi. Ma 66 lat, 40 lat temu mało brakło, a zaćpałby się
na śmierć (i tak przez kilkanaście kolejnych lat…), a trzyma się zdecydowanie
najlepiej głosowo ze wszystkich wielkich wokalistów złotej ery hard rocka.
Niesamowite. Ale wróćmy do utworów. Niestety te dwa wspomniane przed chwilą to
według mnie dwa absolutnie najlepsze kawałki na płycie. Co samo w sobie nie
jest niczym złym, bo to świetne numery. Gorzej, że reszta została dość mocno w
tyle. Nie żeby była słaba. Płyta składa się z dziesięciu w najgorszym razie
bardzo solidnych numerów. Tyle, że solidność to jednak nie jest to, czego
oczekuje po czterech kapitalnych muzykach. Bo niby takie Wanderlust – najdłuższy numer na płycie – momentami jest naprawdę
świetne, ale pamiętam z niego głównie kapitalną, instrumentalną końcówkę oraz
wpadający w ucho refren. Reszta za cholerę do głowy wejść nie może.
Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak narzekanie, bo „czwórka” to bardzo solidna płyta z
kilkoma kapitalnymi przebłyskami, do tego dość różnorodna muzycznie. Ale
poziomem materiału raczej zbliżona do równie solidnej, lecz pozbawionej
elementu geniuszu Afterglow, a nie do
kapitalnych dwóch pierwszych albumów. Numery takie jak The Cove czy The Last Song
for My Resting Place z pewnością należą do czołówki najlepszych utworów w
dorobku BCC, ale mam wrażenie, że reszta materiału nie wychodzi ponad wyższe
stany średnie. Mimo wszystko cieszę się, że znowu ich mamy. I mam nadzieję, że
nie będzie to jedynie powrót na jeden album i trzy koncerty. Potencjał tego
zespołu jest zbyt duży, żeby marnować go na kłótnie i pojedynkowanie się na
długość… po prostu na pojedynkowanie się. BCC
IV raczej nie powalczy o czołówkę mojej listy ulubionych albumów 2017 roku,
ale będę do niej wracał. Bo mimo wszystko jest to album, który fani dobrego
rockowego grania powinni mieć.
1. Collide (4:07)
2. Over My Head (4:06)
3. The Last Song for My Resting Place (7:57)
4. Sway (5:24)
5. The Cove (7:11)
6. The Crow (6:00)
7. Wanderlust (8:17)
8. Love Remains (4:53)
9. Awake (4:42)
10. When the Morning Comes (7:57)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Witam
OdpowiedzUsuńMoże twórca tego artykułu lub czytelnicy podrzucą kilka propozycji z dziedziny "dobrego rockowego grania" z roku 2017, które chociaż zbliżyły się muzycznie do BCCIV . Ja nie widzę konkurentów.
Niedostrzeganie konkurentów może być powodowane wieloma czynnikami, wśród najoczywistszych wymienię lenistwo i brak zmysłu wzroku (w tym przypadku czytaj: słuchu). Ale nie te przyczyny są powodem powyższej uwagi.. Może być – i wszystko na to wskazuje, że jest nią – wyjątkowo wysoka ocena tej płyty przez Anonimowego. I tu – uwaga! – będzie zaskakująca konkluzja: ma On do tak wysokiej oceny prawo! Anonimowego prawo do wyróżnienia płyty w tak oryginalny sposób jest niepodważalne i niekwestionowane i nikomu nic do tego. Każdy, kto zakwestionuje prawo Anonimowego do chwalenia BCCIV, zasługuje na miano nietolerancyjnego i zasklepionego w ciasnym postrzeganiu typa. Takich typów nie brakuje, osobliwie w sieci ich pełno: wchodzą na fora rozmaite i anonimowo szerzą swą nietolerancję w postaci czasem tylko kąśliwych, czasem wręcz chamskich uwag. A my tutaj bronić będziemy Anonimowego prawa do zdania o braku konkurencji dla BCCIV do upadku, nawet obyczajów :-)
Usuńna blogu pojawiło się niemal 100 tekstów o tegorocznych płytach rockowych. jest w czym wybierać ;)
UsuńDzięki Bizon za Twoje pisanie. Wbrew pozorom, to nie takie oczywiste pisać o muzyce. W Twoich tekstach znajduję zarówno mnóstwo konkretnych informacji, które porządkują moją muzyczną przestrzeń, jak i osobiste emocje.
UsuńPłyta BCC to kawał dobrego, starego, przewidywalnego rocka.../podobnie odbieram nowego-starego Watersa/. Może nie poraża oryginalnością, ale... brzmi jak znajome pukanie do drzwi. Zawsze w takich chwilach z radością biegnę je otworzyć!
Mirabelka
Rzeczywiście, po kilku przesłuchaniach płyta wydaje się być bardzo dobra. Co do propozycji dla Anonimowego z roku 2017 to chyba znakomity War of Kings - Europe, Hidden City - The Cult, pierwsza połowa InFinite - Deep Purple.
OdpowiedzUsuńTak na marginiesie to świetny blog muzyczny, jedyny jaki czytam, gratuluję, tak trzymać.
Ej, ta płyta Europe jest z 2015 a The Cult z 2016 rocku... Co do rockowych albumów wartych uwagi, a których Bizon nie opisał na swoim blogu wymienię "Novum" zespołu Procol Harum - zaskakująco dobry powrót po latach zespołu Gary'ego Brookera... :)
UsuńAle jaja masz rację, jak ten czas leci :-) Dzięki za PH, przeoczyłem, na pewno posłucham.
UsuńCo do Europe, to jest szansa, że ich album z 2017 będzie znakomity - utwór tytułowy z płyty "Walk the Earth", która ukaże się za miesiąc, robi apetyt na resztę:)
UsuńNo z Europe jest tak, że każdy kolejny ich album jest coraz lepszy, muzycznie szlachetniejszy :) Ostatnim też kompletnie mnie powalili, tak że nawet wybrałem się na ich koncert do Progresji. Myślę, że ten też powinien trzymać wysoki poziom :) Ostatni Procol Harum - mus! Świetne, zróżnicowane kompozycje, instrumentalna biegłość, muzyczna głębia i dużo prawdziwych emocji. Gary Brooker mimo 70-ki na karku zostawia wokalną konkurencję daleka w tyle :) Cieszą dwa koncerty, które jego formacja zagra w październiku w Polsce :)
UsuńBardzo solidna płyta, choć do ich najlepszej (moim zdaniem) "2" trochę brakuje pomysłów i... świeżości? No i w przeciwieństwie do autora blogu wolałbym, żeby Joe nie śpiewał na płytach BCC, wystarczy że śpiewa i robi takie klimaty (The Last Song for My Resting Place) na swoich...
OdpowiedzUsuń