wtorek, 13 sierpnia 2019

The Black Keys - "Let's Rock" [2019]


Po sporym sukcesie, jaki był udziałem The Black Keys na wcześniejszym etapie historii duetu, można śmiało założyć, że każde nowe studyjne wydawnictwo formacji ze stanu Ohio będzie sporym wydarzeniem w branży muzycznej. Ale Dan Auerbach i Patrick Carney swoich fanów ostatnimi czasy nie rozpieszczają. Ja po raz pierwszy zetknąłem się z nazwą The Black Keys w okolicach premiery siódmego krążka grupy – El Camino. Był to rok 2011, może 2012, zespół był wtedy na scenie już dekadę i – jak wspomniałem – wydawał już swój siódmy album. Na następny trzeba było czekać aż trzy lata, a na ten najnowszy aż pięć kolejnych. Znudzenie? Zmęczenie? Zwykła przezorność, żeby nie „przedobrzyć”? Pewnie wszystko po trochu plus zmiany w życiu osobistym. W sumie trzyletnia przerwa w jakiejkolwiek aktywności The Black Keys nie wyszła im chyba na złe.

Po czterech albumach, na których duetowi pomagał Danger Mouse, tym razem panowie sami zajęli się produkcją krążka zatytułowanego „Let’s Rock”. Okładka i tytuł zostały zainspirowane ostatnimi słowami mordercy skazanego w listopadzie 2018 roku na krzesło elektryczne – była to pierwsza taka egzekucja w stanie Tennessee (gdzie zespół nagrywa) od 11 lat. Tytuł pasuje do wydawnictwa. Na ostatnich płytach panowie nieco „zmiękczali” brzmienie, dodając sporo klawiszy, co mnie akurat – musze przyznać – specjalnie nie przeszkadzało. Nowy album to jednak – według słów samych zainteresowanych – hołd dla gitary elektrycznej. I to słychać. Płyta zadebiutowała w czołowej dziesiątce bestsellerów na największych muzycznych rynkach i nie ma co się dziwić. „Let’s Rock” to album, który szybko wpada w ucho, wciąga słuchacza efektownymi, chwytliwymi zagrywkami i refrenami, sprawia, że przez nieco ponad 38 minut wstępuje w człowieka dodatkowa energia.

Na płycie jest 12 tradycyjnie krótkich, zwartych numerów. Żaden z nich nie przekracza czterech minut, ledwie dwa się w ogóle do tej granicy zbliżają. To oczywiście nic nowego w przypadku The Black Keys, choć zdarzało im się w przeszłości popełniać rzeczy nieco dłuższe. Nie da się jednak ukryć, że kojarzeni są głównie z prostymi numerami, które już po kilku sekundach porywają słuchaczy nośnym riffem czy chwytliwą melodią oraz dynamicznym rytmem. Tak jest w zasadzie w każdym numerze na płycie, począwszy od otwierającego ją Shine a Little Light i minimalistycznego Eagle Birds. Duet nie traci ani sekundy, nie bawi się w klimatyczne, długie intra, tylko od razu przechodzi do konkretów. Choć utwory oczywiście różnią się od siebie, większość łączy właśnie chwytliwość, prostota i dynamika. Wymieniać ich wszystkich nie ma sensu, wspomnę tylko, że moimi faworytami w tym zestawie są ultraprzebojowe Every Little Thing (jakim cudem to nie wyszło na singlu?), zahaczające o klimaty country & western zmiksowane z brzmieniem ZZ Top Get Yourself Together, uwspółcześniające brzmienie słodkiego popu lat 50. i R&B Breaking Down, a także niemal taneczne Fire Walk with Me (czyżby kolejne nawiązanie do tematu morderców? Choć klimatem do Twin Peaks nijak nie pasuje). Odrobinę spokojniej, a przede wszystkim mniej intensywnie jest w Walk Across the Water czy Tell Me Lies, co z pewnością dobrze wpływa na odbiór całości. Ciekawym uzupełnieniem brzmienia grupy są też żeńskie chórki, które pojawiają się choćby w singlowym Lo/Hi.

„Let’s Rock” to przebojowy album, który powinien spodobać się wszystkim zakochanym we współczesnej odsłonie garażowego rocka. Wiem, że ci, którzy śledzą karierę tej formacji od pierwszych płyt, narzekają, że nowe albumy The Black Keys są zbyt wygładzone brzmieniowo i brakuje na nich rockowego brudu obecnego na wcześniejszych wydawnictwach. Ja jednak poznałem zespół dopiero przy okazji premier ostatnich płyt, nie miałem zatem okazji przyzwyczaić się do wcześniejszego, nieco innego brzmienia, w związku z tym to obecne zupełnie mi nie przeszkadza. To nie jest może płyta, która będzie się biła o ścisłą czołówkę mojej listy ulubionych tegorocznych albumów, ale z pewnością jest tu kilka kompozycji, do których będę z przyjemnością wracał, a cała płyta pozostawia pozytywne wrażenie, potwierdzając pozycję duetu w czołówce współczesnej sceny przebojowego, mainstreamowego rocka.



1. Shine a Little Light (3:16)
2. Eagle Birds (2:40)
3. Lo/Hi (2:57)
4. Walk Across the Water (3:55)
5. Tell Me Lies (3:39)
6. Every Little Thing (3:19)
7. Get Yourself Together (3:56)
8. Sit Around and Miss You (2:40)
9. Go (2:26)
10. Breaking Down (3:25)
11. Under the Gun (3:15)
12. Fire Walk with Me (2:58)


--
Zapraszam na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Nie pamiętam jak trafiłem na Marcusa Asmyhra z płytą Resurrection, ale okazuje się, że ten przypadek był dobry. Nie rozstaję się z tą płytą od końca 2018r. Zaskakująco mało informacji o nim jest, a szkoda. To jeden z tych, na których kolejną płytę czekam.

    OdpowiedzUsuń