Trzej bracia, którzy tworzą
wspólnie grupę muzyczną zręcznie poruszającą się w rejonach zarówno rockowych,
jak i momentami wręcz popowych. Historia zna już takie przypadki. Czy grupa
pochodzących z Paryża braci Lloyd ma szansę nawiązać do tych rodzeństw, które
odnosiły ogromne sukcesy z tworzoną przez siebie muzyką? No cóż, czasy inne,
muzyka, którą panowie prezentują, jest raczej dość odległa od mainstreamu (choć
może nie aż tak bardzo?), ale pierwsze kroki napawają optymizmem, bo debiutancki
album tria to rzecz naprawdę znakomita.
Większość materiałów, które można
znaleźć o zespole na jego profilu FB oraz we wszechinternetach, jest niestety
po francusku. Choćby z tego powodu dość trudno dokopać mi się do informacji,
czemu kompozycje na płycie Black Haze
w iście tarantinowskim stylu umieszczone zostały niezgodnie ze swoimi
„numerami” (a każda z nich taki numer przed właściwym tytułem posiada). Ten
brak informacji po angielsku (nawet na facebookowym profilu zespołu) mówi sporo
o tym, jak niewiele osób miało do tej pory okazję tę grupę poznać. Wydaje się,
że w obecnych czasach nie da się nie ogarniać social mediów po angielsku, ale
jak widać panowie chyba jeszcze nie wiedzą, że ich muzyka dociera do coraz odleglejszych
od Francji miejsc. No to pora na pobudkę, bo jakość materiału sugeruje, że już
wkrótce będzie o nich głośno w bardzo wielu miejscach.
Niedawno pojawił się temat mojego
braku koncentracji przy okazji płyt dłuższych niż 45 minut. To nie jest tak, że
ja w ogóle takich płyt nie słucham i każda z nich jest dla mnie za długa. Jeśli
muzycy potrafią te 60 czy nawet 80 minut zapełnić muzyką intrygującą i
przyciągającą moją uwagę, to bardzo dobrze. To nie zdarza się po prostu zbyt
często. Z pełnym przekonaniem twierdzę natomiast, że z trwającej 58 minut płyty
Black Haze nie wyrzuciłbym nic, bo
wśród 11 zawartych na niej kompozycji nie ma numerów słabych czy takich, które
nie pasowałyby do całości. Bez względu na to, czy słucham tego albumu w
kolejności „normalnej”, czy ustawię sobie utwory w porządku sugerowanym ich
tytułami, krążek brzmi intrygująco i ani przez moment nie wieje tu nudą.
Muzycznie jest to mieszanka klasycznego amerykańskiego rocka lat 70., klimatów
blues-rockowych, niemal popowej momentami melodyki, ale też chwilami nieco
pompatycznej progresji spod znaku (dawniej) Kansas czy (obecnie) Anathemy. Z
grup jeszcze bardziej współczesnych, pojawiających się w moich tekstach i
audycjach, do głowy przychodzą mi DeWolff i Welshly Arms, choć te skojarzenia
dotyczą raczej pojedynczych utworów albo wręcz ich fragmentów niż całości.
Już w pierwszym numerze panowie
wykładają część kart na stół. Dreams
Overture to okazały, świetnie brzmiący numer, który z jednej strony atakuje
gęstym, soczystym brzmieniem amerykańskiego rocka, z drugiej zaś zaskakuje
kapitalną „bujalnością” w graveyardowo-grusomowym wydaniu. Fantastycznie brzmią
wokale – zarówno ten główny, jak i te towarzyszące, tworzące razem z nim bardzo
udane harmonie. W ogóle płyta BRZMI. Słychać, że naprawdę przyłożono się do
produkcji – brzmienia, smaczków produkcyjnych, tego, żeby świetnie słychać było
każdy niuans, każdy dźwięk na trzecim i czwartym planie. To też składa się na
bardzo pozytywny odbiór całości materiału. Kompozycja tytułowa zaskakuje nie
tylko udanymi odwołaniami do klasyków prog rocka, lecz także przyjemnym, nieco
orientalnym klimatem części instrumentalnej oraz ognistą solówką gitarową, zaś
następujące tuż po tym numerze krótkie utwory Not a Dreamer i Wild Trip
to wręcz popowe, skoczne kawałki zagrane z rockową werwą. I tak to właśnie jest
na tej płycie – numery dłuższe, bardziej złożone, rozmachem czasem
przypominające klasyczne progrockowe dzieła, mieszają się tu z prostymi
„pioseneczkami”, ale zagranymi w taki sposób, że to wszystko razem brzmi
niezwykle spójnie. Jak już wspomniałem, rzeczy słabych tu brak, jednak w ramach
oszczędności miejsca i waszego czasu jako swoje ulubione kompozycje z
niewymienionej jeszcze reszty wskażę kapitalnie bujające Prince of Clouds, instrumentalne, nieco tajemnicze, kapitalnie
wiedzione partią klawiszy Lust for Dreams
i fantastyczny łączący klimaty R&B z floydowskim rozmachem ery Animals utwór I Leave.
Wyszedł dość długi tekst –
zupełnie niezamierzenie. Ale ten album jest tak dobry, że trudno mi było streścić
moje myśli. Niech zatem zakończenie będzie bardzo krótkie i treściwe:
odnajdźcie tę płytę, przesłuchajcie ją, powiedzcie o niej znajomym! Ten zespół
na to zasługuje.
1. I. Dreams Overture (9:37)
2. IX. The Fall (2:15)
3. X. Black Haze (6:06)
4. VIII. Not a Dreamer (3:26)
5. IV. Wild Trip (3:30)
6. III. Prince of Clouds (6:56)
7. V. Lust for Dreams (3:25)
8. VI. Blame Me (4:59)
9. II. Anger (3:52)
10. VII. I Leave (5:35)
11. XI. Delirium (8:13)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Wywołany do tablicy zeznaję:
OdpowiedzUsuńNa tyle często czytałem, że trudno Ci utrzymać koncentrację dłużej niż 45 minut, że przyjąłem to do wiadomości. Oczywiście, że nie wyklucza to wyjątków, o których piszesz, co cieszy. W tzw mylnym błędzie mogło mnie utrzymywać to, że pewne płyty opisywałeś jako dobre, ale w dawce dłuższej niż 45 minut już chyba traciły. Jednym słowem - jeden pisze, drugi czyta, a każdy ma co nieco innego na myśli ;-)
Jako mocno starszy mogę powiedzieć, że dłużej przyzwyczajony byłem (jestem) do standardu winyli, które właśnie około 40 -45 min. muzyki zawierały. CD natychmiast wprowadziło zmiany w tym zakresie, które na początku cieszyły, to fajnie, że ulubionych można nawet do 80 min. zmieścić! O.K. ale po okresie tej radości przyszła refleksja pokrywająca się z Twoim poglądem. Nawet najlepsza muzyka jednak po dłuższym czasie męczy. A męczy tylko dlatego, że wymaga od nas zaangażowania, uwagi, nietracenia żadnej nuty, celebrowania doskonałości, co jednakowoż wymaga wysiłku. Nawet orgazm zbyt długo trwający przestaje nim być, a zaczyna być torturą. W sumie się zgadzamy, z tym, że jako stary wyjadacz, który spędzał długie godziny na koncertach czy przesłuchaniach płyt, prawdziwie zaangażowany, uprawiający muzykę nie tylko teoretycznie, wyrobiłem sobie długotrwałym treningiem ponadprzeciętną tolerancję na dźwięki. Ty jako młody adept masz to przed sobą. Dojdziesz do tego, spokojnie, niczego nie przyspieszysz, to przychodzi samo. Ale masz, co najważniejsze: umiesz wybierać, nie zamykasz się na zaskoczenia, masz odwagę otwarcie pisać - pisać do tego potrafisz - jesteś głodny muzyki. Jeszcze różne rejony muzyki Cię dopadną, bo to nieuchronne, a to jest tylko błogosławieństwo...
Tak więc po tym tłumaczeniu się udam się na spoczynek ze słuchawkami na uszach i poleconą "Black Haze" :-)
Płyta byłaby wręcz znakomita, gdyby...
OdpowiedzUsuńNaprawdę robi wrażenie, kompozycje, aranże, wykonanie, praca w studio - miodzio. Ale mnie boli i przeszkadza jedno: programowalna perkusja.
Dlaczego? Dlaczego coś tak dobrego psuć automatem i w dodatku z tak fatalnie ustawionym brzmieniem? Talerze chyba najgorzej. Za dużo tego na tej płycie, a przecież tam gdzie gra człowiek widać, że daje radę, więc dlaczego?
Ja tam nie słyszę programowalnej perkusji. Zespół w swoim składzie zatrudnia także perkusistę (jest to jeden z braci) i na tej płycie go słychać. Chyba za dużo słuchało się disco polo i się utrwalił automat.
UsuńTakie sugestie są niebezpieczne, bo można spotkać się z odpowiedzią. Na razie tylko jedną: przedstaw się, jak chcesz rozmawiać.
UsuńKolejna wyśmienita płyta znaleziona na tym blogu! :) Jedno z największych muzycznych odkryć tego roku. Dla mnie nie ma na tej płycie słabego lub nawet przeciętnego utworu.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=QjlwDik7qmE
OdpowiedzUsuńDotarłem do wcześniejszych nagrań Lloyd Project i ...
No właśnie, warto :-)
https://www.lloydproject.com/musique
Hi mate,
OdpowiedzUsuńLime green buds covered with trichomes and light orange hairs.Nice and sour on the inhale, and a nice fuely exhale that stays on the tongue long after smoking.
Contact us : +12 222 3456 888
Even though this is an Indica dominant strain, it is very cerebral, with a nice calming, relaxing effect.