W tym samym czasie, gdy
londyńskie podziemie szalało przy psychodelicznych odjazdach Pink Floyd czy
Soft Machine, zasilane przypływającym do stolicy Anglii szmuglowanym towarem
wzmacniającym wszelkiego rodzaju doznania, w Niemczech królował krautrock, choć
podobno sami Niemcy za tym określeniem nie przepadali. Jak zwał, tak zwał –
chodziło w gruncie rzeczy niemal o to samo. Podobnie jak rockowa (lub
pop-rockowa) psychodelia, „kosmiczna muzyka” z Niemiec lata największych
sukcesów ma już oczywiście dawno za sobą, to jednak nie znaczy, że scena
zupełnie padła na ryj. Co jakiś czas wyskakuje kolejny wykonawca znakomicie
czujący się w takich muzycznych klimatach. I tak oto przechodzimy do bohaterów
tego tekstu – formacji Mouth. Istnieją już od kilkunastu lat, choć dorobek na
razie mają dość skromny. Po kilku demówkach i singlach wydawanych niezależnie w
formie cyfrowej, oraz jednej płycie dostępnej także jedynie w formie plików, zespół zadebiutował na dobre wydaną w 2017 płytą Vortex, a tym roku poprawił albumem Floating. Kolorowa, banalnie prosta, ale
świetnie oddająca klimat płyty okładka, osiem numerów, niecałe 35 minut muzyki.
A do tego brzmienie… Wszystko wskazuje na to, że to album sprzed niemal 50 lat,
ale zwieść się nie dajcie. To jak najbardziej rzecz świeża, za to znakomicie
oddająca ducha kosmicznej psychodelii.
Jak przystało na płytę z muzyką
kosmiczną, od startu witają nas ciepłe dźwięki klawiszy, a gdy po chwili
wchodzi hipnotyczny rytm i partia sitaru, wiadomo, w którym kierunku to
wszystko pójdzie. Ten wstęp do płyty w postaci Floating (reprise) to kapitalne wprowadzenie (zresztą było to
jednocześnie ukryte zakończenie albumu pierwszego, więc mamy tu wyraźny łącznik),
ale nie myślcie, że taka inspirowana Azją muzyka relaksacyjna wypełni całą
płytę. Z błędu szybko wyprowadza nas dynamiczne, bardziej skandowane niż
śpiewane Madbeth, które nie byłoby
nie na miejscu na jednej z solowych płyt Jacka White’a. Ale już w kolejnym
numerze, dziewięciominutowym, instrumentalnym Homagotago, zespół schodzi z tej ścieżki i serwuje nam hipnotyczny,
kosmiczny odjazd w najlepszym wydaniu. Powrót do piosenkowego formatu, choć tym
razem w wersji nieco spokojniejszej, bardziej melodyjnej, ma miejsce w Reversed. Cztery numery, cztery
kompletnie inne podejścia do klimatów retro rocka, a jednocześnie to wszystko
jakimś cudem jest spójne. Na drugiej części płyty trio nie obniża lotów. Sunrise to powrót do starej szkoły instrumentalnej,
kosmicznej, niezwykle żywej psychodelii, a Distance
zabiera nas znowu w klimaty melodyjnego, garażowego grania z bardziej „piosenkową”
strukturą, choć z przyjemnym klawiszowo-basowym zakończeniem instrumentalnym. O.T.B. Field to znowu krótki, intensywny
numer z dominującą rolą gitary (i efektu wah-wah), przywodzący nieco na myśl
hendrixowskie klimaty, a zakończenie płyty w postaci Sunset to instrumentalne szaleństwo w klimatach gęstej, kwaśnej psychodelii.
Druga połowa płyty rozwija zatem poszczególne ścieżki wstępnie wyznaczone w
części pierwszej. Bardzo ładnie to wszystko panowie wyważyli, a dzięki
różnorodności kompozycji zawartych na płycie, całości słucha się niezwykle
dobrze.
Utwory umieszczone na Floating przeleżały sobie kilka lat, nim
zostały wydane, ale ich brzmienie – mimo oczywistej, celowej archaiczności –
ani trochę na tym nie straciło. Nie wiem, czy nie wolałbym, żeby wokal był
jednak mniej przetworzony i wysunięty nieco bardziej do przodu w miksie, gdy
już się w ogóle pojawia, ale z drugiej strony można się do tego brzmienia
przyzwyczaić i jest to na pewno interesujące rozwiązanie, także przecież
nawiązujące do „epoki”. Najważniejsze jest to, że albumu dobrze się słucha w
całości dzięki wspomnianemu spójnemu brzmieniu i bardzo przystępnej długości
oraz melodyjności „piosenkowych” fragmentów. Niestety w ostatnich tygodniach
zespół spotkała tragedia – w maju zmarł basista grupy, Gerald Kirsch, który
dołączył do zespołu w 2013 roku. Miejmy jednak nadzieję, że pozostali dwaj
muzycy przetrwają razem ten trudny okres i uraczą nas jeszcze wieloma wspólnymi
płytami, bo w tej grupie niewątpliwie drzewie spory potencjał, a ja chętnie
posłuchałbym ich także w odsłonie koncertowej.
1. Sunset (2:46)
2. Madbeth (2:31)
3. Homagotago (8:59)
4. Reversed (4:30)
5. Sunrise (5:01)
6. Distance (3:05)
7. O.T.B. Field (2:54)
8. Sunset (4:53)
Płyty można posłuchać na profilu grupy w serwisie Bandcamp.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Może i w krautrocku chodzi o to samo, o co w anglosaskiej psychodelii, ale jest osiągane w zupełnie inny sposób, innymi metodami. Ten album zdecydowanie czerpie z twórczości Anglosasów, a sam kraj pochodzenia zespołu nie czyni go krautrockowym.
OdpowiedzUsuńWedług mnie longplay jest bardzo słaby. Najlepiej - a raczej: najbardziej znośnie - wypadają te instrumentalne jamy, choć zupełnie brakuje im kreatywności, jaką miały zespoły z lat 70. Kawałki piosenkowe są bardzo miałkie, a najgorszy jest wstęp - tak banalnej gry na sitarze (o ile w ogóle jest to sitar, a nie przetworzona gitara) jeszcze nie słyszałem. Ogólnie - przeciętne wykonanie instrumentalne, drażniący wokal, zero klimatu, zero melodii, zero czegokolwiek zapamiętywanego.