poniedziałek, 23 lipca 2018

Mouth - Floating [2018]


W tym samym czasie, gdy londyńskie podziemie szalało przy psychodelicznych odjazdach Pink Floyd czy Soft Machine, zasilane przypływającym do stolicy Anglii szmuglowanym towarem wzmacniającym wszelkiego rodzaju doznania, w Niemczech królował krautrock, choć podobno sami Niemcy za tym określeniem nie przepadali. Jak zwał, tak zwał – chodziło w gruncie rzeczy niemal o to samo. Podobnie jak rockowa (lub pop-rockowa) psychodelia, „kosmiczna muzyka” z Niemiec lata największych sukcesów ma już oczywiście dawno za sobą, to jednak nie znaczy, że scena zupełnie padła na ryj. Co jakiś czas wyskakuje kolejny wykonawca znakomicie czujący się w takich muzycznych klimatach. I tak oto przechodzimy do bohaterów tego tekstu – formacji Mouth. Istnieją już od kilkunastu lat, choć dorobek na razie mają dość skromny. Po kilku demówkach i singlach wydawanych niezależnie w formie cyfrowej, oraz jednej płycie dostępnej także jedynie w formie plików, zespół zadebiutował na dobre wydaną w 2017 płytą Vortex, a tym roku poprawił albumem Floating. Kolorowa, banalnie prosta, ale świetnie oddająca klimat płyty okładka, osiem numerów, niecałe 35 minut muzyki. A do tego brzmienie… Wszystko wskazuje na to, że to album sprzed niemal 50 lat, ale zwieść się nie dajcie. To jak najbardziej rzecz świeża, za to znakomicie oddająca ducha kosmicznej psychodelii.

Jak przystało na płytę z muzyką kosmiczną, od startu witają nas ciepłe dźwięki klawiszy, a gdy po chwili wchodzi hipnotyczny rytm i partia sitaru, wiadomo, w którym kierunku to wszystko pójdzie. Ten wstęp do płyty w postaci Floating (reprise) to kapitalne wprowadzenie (zresztą było to jednocześnie ukryte zakończenie albumu pierwszego, więc mamy tu wyraźny łącznik), ale nie myślcie, że taka inspirowana Azją muzyka relaksacyjna wypełni całą płytę. Z błędu szybko wyprowadza nas dynamiczne, bardziej skandowane niż śpiewane Madbeth, które nie byłoby nie na miejscu na jednej z solowych płyt Jacka White’a. Ale już w kolejnym numerze, dziewięciominutowym, instrumentalnym Homagotago, zespół schodzi z tej ścieżki i serwuje nam hipnotyczny, kosmiczny odjazd w najlepszym wydaniu. Powrót do piosenkowego formatu, choć tym razem w wersji nieco spokojniejszej, bardziej melodyjnej, ma miejsce w Reversed. Cztery numery, cztery kompletnie inne podejścia do klimatów retro rocka, a jednocześnie to wszystko jakimś cudem jest spójne. Na drugiej części płyty trio nie obniża lotów. Sunrise to powrót do starej szkoły instrumentalnej, kosmicznej, niezwykle żywej psychodelii, a Distance zabiera nas znowu w klimaty melodyjnego, garażowego grania z bardziej „piosenkową” strukturą, choć z przyjemnym klawiszowo-basowym zakończeniem instrumentalnym. O.T.B. Field to znowu krótki, intensywny numer z dominującą rolą gitary (i efektu wah-wah), przywodzący nieco na myśl hendrixowskie klimaty, a zakończenie płyty w postaci Sunset to instrumentalne szaleństwo w klimatach gęstej, kwaśnej psychodelii. Druga połowa płyty rozwija zatem poszczególne ścieżki wstępnie wyznaczone w części pierwszej. Bardzo ładnie to wszystko panowie wyważyli, a dzięki różnorodności kompozycji zawartych na płycie, całości słucha się niezwykle dobrze.

Utwory umieszczone na Floating przeleżały sobie kilka lat, nim zostały wydane, ale ich brzmienie – mimo oczywistej, celowej archaiczności – ani trochę na tym nie straciło. Nie wiem, czy nie wolałbym, żeby wokal był jednak mniej przetworzony i wysunięty nieco bardziej do przodu w miksie, gdy już się w ogóle pojawia, ale z drugiej strony można się do tego brzmienia przyzwyczaić i jest to na pewno interesujące rozwiązanie, także przecież nawiązujące do „epoki”. Najważniejsze jest to, że albumu dobrze się słucha w całości dzięki wspomnianemu spójnemu brzmieniu i bardzo przystępnej długości oraz melodyjności „piosenkowych” fragmentów. Niestety w ostatnich tygodniach zespół spotkała tragedia – w maju zmarł basista grupy, Gerald Kirsch, który dołączył do zespołu w 2013 roku. Miejmy jednak nadzieję, że pozostali dwaj muzycy przetrwają razem ten trudny okres i uraczą nas jeszcze wieloma wspólnymi płytami, bo w tej grupie niewątpliwie drzewie spory potencjał, a ja chętnie posłuchałbym ich także w odsłonie koncertowej.


1. Sunset (2:46)
2. Madbeth (2:31)
3. Homagotago (8:59)
4. Reversed (4:30)
5. Sunrise (5:01)
6. Distance (3:05)
7. O.T.B. Field (2:54)
8. Sunset (4:53)

Płyty można posłuchać na profilu grupy w serwisie Bandcamp.


--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Może i w krautrocku chodzi o to samo, o co w anglosaskiej psychodelii, ale jest osiągane w zupełnie inny sposób, innymi metodami. Ten album zdecydowanie czerpie z twórczości Anglosasów, a sam kraj pochodzenia zespołu nie czyni go krautrockowym.

    Według mnie longplay jest bardzo słaby. Najlepiej - a raczej: najbardziej znośnie - wypadają te instrumentalne jamy, choć zupełnie brakuje im kreatywności, jaką miały zespoły z lat 70. Kawałki piosenkowe są bardzo miałkie, a najgorszy jest wstęp - tak banalnej gry na sitarze (o ile w ogóle jest to sitar, a nie przetworzona gitara) jeszcze nie słyszałem. Ogólnie - przeciętne wykonanie instrumentalne, drażniący wokal, zero klimatu, zero melodii, zero czegokolwiek zapamiętywanego.

    OdpowiedzUsuń