Märvel to założone w 2002 roku
szwedzkie trio, które jednak – jeśli ufać wszechwiedzącym internetom – powstało
w Stanach Zjednoczonych. Mają na koncie pięć płyt i kilka EP-ek, a niedawno
wpadli na pomysł nagrania kilku lubianych przez siebie mniej lub bardziej
znanych numerów i wydania ich na płycie. Tak powstał album Guilty Pleasures, na którym grupa łojąca niezwykle przyjemne,
czerpiące dość mocno z lat 80. hard n’ heavy, dokłada solidnie do pieca,
prezentując swoje własne zwariowane nieraz spojrzenie na te często już mocno
wiekowe i nie zawsze rockowe kompozycje. Jak wyszło? Jak to zwykle bywa z
płytami coverowymi. Puryści będą oburzeni niektórymi wersjami klasyków, ale ci,
którzy są nieco bardziej otwarci na całą koncepcję przerabiania cudzych utworów
po swojemu i w dodatku na hardrockowo-heavymetalową modłę, zdecydowanie powinni
znaleźć tu coś dla siebie.
Grupa na nowej płycie umieściła
dziesięć kompozycji, a że w większości nie są to numery zbyt długie, odsłuch
całości zajmie nam zaledwie 35 minut. Ale to nawet dobrze. Szybkie strzały,
dobra zabawa – wcale nie musi być długo, ważne, że jest intensywnie i z kopem.
No i przede wszystkim panowie w większości przypadków nie zdecydowali się na
najbardziej oczywiste kompozycje, nawet jeśli sięgają po twórczość zespołów,
których można by się tu spodziewać. Bo to, że będą chcieli coverować numer
Kiss, nie jest jakąś specjalną niespodzianką. Ale kto by przypuszczał, że
sięgną po mało znane, śpiewane w oryginale przez perkusistę Erica Singera
nagranie All for the Glory z wydanej
w 2009 roku płyty Sonic Boom? W
dodatku mocno przyspieszyli w porównaniu z oryginałem, co zresztą zdarza się na
tej płycie bardzo często. Utworów znanych wykonawców na Guilty Pleasures nie brakuje, a zdecydowanie najbardziej znaną
kompozycją jest Sultans of Swing,
które tu dostało solidny zastrzyk ze sterydów i brzmi jak klasyczny ejtisowy
heavy/glam metal – coś, co na samym początku lat 80. mogliby grać razem dla
zabawy w jakimś małym barze członkowie Thin Lizzy i Iron Maiden. Na płycie
znalazło się też miejsce dla rozpędzonej wersji Burning Love – sporego przeboju Elvisa, choć śpiewanego w oryginale
przez niejakiego Arthura Alexandra. Na koniec albumu grupa serwuje zaś dość
wierną oryginałowi wersję rockowego klasyka Ricka Derringera – Rock and Roll, Hoochie Koo.
Odrobinę więcej mocy otrzymał i
tak zaskakująco (jeśli zna się tylko największe hity zespołu) rockowy Keep Pushin’ – niespecjalnie popularny
singiel z 1976 roku mało jeszcze wtedy znanego REO Speedwagon. Warto zwrócić
też uwagę na cover utworu kolejnej grupy kojarzonej obecnie nieco niesłusznie
głównie z pop-rockowymi hitami, czyli Toto. Panowie z Märvel za cel obrali
sobie pochodzącą z debiutu Toto dynamiczną, nieco funk-rockową kompozycję Girl Goodbye, dołożyli od siebie jeszcze
trochę więcej mocy i wyszedł klasycznie hardrockowy numer, który ma wszelkie
prawo dumnie śmigać na falach rockowych stacji radiowych. A przy okazji
nakłonić parę osób (takich jak ja) do poznania wreszcie porządnie wczesnych
płyt tej amerykańskiej formacji. Mocy nie trzeba było specjalnie dokładać w Powertrip – przeboju Monster Magnet – bo
ten numer z 1998 roku już w oryginale kopie całkiem solidnie. W takich
przypadkach sens nagrywania przeróbki jest pewnie najmniejszy, choć o dziwo
brzmienie Szwedów pasuje mi tu bardziej niż oryginalnych wykonawców.
Z rzeczy potencjalnie słabiej u
nas kojarzonych mamy hardrockową wersję niemal czterdziestoletniego, okrutnie
kiczowatego przeboju Ten O’clock Postman
szwedzkiej popowej grupy Secret Service. W tym wydaniu da się tego słuchać! Jak
już jesteśmy przy repertuarze w oryginale popowym, to na Guilty Pleasures znajdziemy też Can’t
Shake Loose – jedyny amerykański przebój Agnethy Fältskog z ABBY, napisany
zresztą przez jednoosobową fabrykę hitów, Russa Ballarda. Nie muszę chyba nawet
pisać, że w wykonaniu Märvel numer jest dwa razy szybszy, dynamiczniejszy i
przede wszystkim rockowy, choć wciąż cholernie chwytliwy i melodyjny.
Porywająco wyszło też El Camino Real,
rockandrollowe nagranie z końcówki lat 60. z dorobku mało znanego u nas Lee
Dressera.
Jeśli należycie do tej grupy
słuchaczy, którzy muzykę traktują śmiertelnie poważnie i co drugi bardziej
lubiany utwór wrzucają do szufladki „nie tykać świętości”, trzymajcie się od
nowego albumu szwedzkich rockmenów jak najdalej. Ale jeśli zabawa hardrockową i
heavymetalową konwencją na podstawie mniej lub bardziej znanych przebojów
muzyki (nie tylko) rockowej wam nie przeszkadza i jesteście w stanie wynieść z
takiego odsłuchu sporo przyjemności i rozrywki, to właśnie tego Guilty Pleasures dostarczy wam w całkiem
niezłej dawce. I tak sobie myślę, że chyba właśnie taki był cel, który
przyświecał grupie podczas nagrywania tej płyty. Jeśli cenicie dynamiczne,
gitarowe granie z pewnymi odniesieniami do brzmienia lat 80. i lubicie inne
hardrockowe i heavymetalowe formacje ze Szwecji, o których pisałem na blogu – takie
jak Horisont czy Confess – ta płyta zdecydowanie jest właśnie dla was.
1. All for th Glory (3:09)
2. Keep Pushin' (3:37)
3. Ten O'clock Postman (2:55)
4. Powertrip (3:49)
5. Girl Goodbye (4:27)
6. Sultans of Swing (5:12)
7. El Camino Real (2:47)
8. Can't Shake Loose (3:08)
9. Burning Love (2:22)
10. Rock and Roll, Hootchie Koo (3:36)
Nagrań z nowej płyty grupy możecie posłuchać na profilu zespołu w serwisie Bandcamp.
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Nie mam nic przeciwko nagrywaniu jednego utworu przez wielu artystów. To po pierwsze. Po drugie to dawno już chyba wszyscy chłopcy i dziewczynki zorientowali się, że przemysł muzyczny potrafi wysysać z konsumentów walutę na 101 dalmatyńczyków, tfu! - sposobów. Jednym z nich jest nakłanianie artystów do nagrywania coverów. Oczywiście artyści sami wcześniej na ten pomysł wpadli, ale przemysłowe wykorzystanie tego zjawiska to już czasy nowożytne i inspiracja Majorsów na potęgę. Nowoczesną odmianą tego zjawiska jest The Steven Wilson Remixes... co wspaniale działa na budżet kilkunastu w to zaangażowanych osób za to zdecydowanie gorzej na liczne budżety wiernych fanów coverowanych artystów i fanów The Steven Wilson Business...
OdpowiedzUsuńWarto o tym pamiętać choćby tylko po to, by nie popaść w obłęd :-)