środa, 15 maja 2019

Märvel - Guilty Pleasures [2019]

Märvel to założone w 2002 roku szwedzkie trio, które jednak – jeśli ufać wszechwiedzącym internetom – powstało w Stanach Zjednoczonych. Mają na koncie pięć płyt i kilka EP-ek, a niedawno wpadli na pomysł nagrania kilku lubianych przez siebie mniej lub bardziej znanych numerów i wydania ich na płycie. Tak powstał album Guilty Pleasures, na którym grupa łojąca niezwykle przyjemne, czerpiące dość mocno z lat 80. hard n’ heavy, dokłada solidnie do pieca, prezentując swoje własne zwariowane nieraz spojrzenie na te często już mocno wiekowe i nie zawsze rockowe kompozycje. Jak wyszło? Jak to zwykle bywa z płytami coverowymi. Puryści będą oburzeni niektórymi wersjami klasyków, ale ci, którzy są nieco bardziej otwarci na całą koncepcję przerabiania cudzych utworów po swojemu i w dodatku na hardrockowo-heavymetalową modłę, zdecydowanie powinni znaleźć tu coś dla siebie.

Grupa na nowej płycie umieściła dziesięć kompozycji, a że w większości nie są to numery zbyt długie, odsłuch całości zajmie nam zaledwie 35 minut. Ale to nawet dobrze. Szybkie strzały, dobra zabawa – wcale nie musi być długo, ważne, że jest intensywnie i z kopem. No i przede wszystkim panowie w większości przypadków nie zdecydowali się na najbardziej oczywiste kompozycje, nawet jeśli sięgają po twórczość zespołów, których można by się tu spodziewać. Bo to, że będą chcieli coverować numer Kiss, nie jest jakąś specjalną niespodzianką. Ale kto by przypuszczał, że sięgną po mało znane, śpiewane w oryginale przez perkusistę Erica Singera nagranie All for the Glory z wydanej w 2009 roku płyty Sonic Boom? W dodatku mocno przyspieszyli w porównaniu z oryginałem, co zresztą zdarza się na tej płycie bardzo często. Utworów znanych wykonawców na Guilty Pleasures nie brakuje, a zdecydowanie najbardziej znaną kompozycją jest Sultans of Swing, które tu dostało solidny zastrzyk ze sterydów i brzmi jak klasyczny ejtisowy heavy/glam metal – coś, co na samym początku lat 80. mogliby grać razem dla zabawy w jakimś małym barze członkowie Thin Lizzy i Iron Maiden. Na płycie znalazło się też miejsce dla rozpędzonej wersji Burning Love – sporego przeboju Elvisa, choć śpiewanego w oryginale przez niejakiego Arthura Alexandra. Na koniec albumu grupa serwuje zaś dość wierną oryginałowi wersję rockowego klasyka Ricka Derringera – Rock and Roll, Hoochie Koo.

Odrobinę więcej mocy otrzymał i tak zaskakująco (jeśli zna się tylko największe hity zespołu) rockowy Keep Pushin’ – niespecjalnie popularny singiel z 1976 roku mało jeszcze wtedy znanego REO Speedwagon. Warto zwrócić też uwagę na cover utworu kolejnej grupy kojarzonej obecnie nieco niesłusznie głównie z pop-rockowymi hitami, czyli Toto. Panowie z Märvel za cel obrali sobie pochodzącą z debiutu Toto dynamiczną, nieco funk-rockową kompozycję Girl Goodbye, dołożyli od siebie jeszcze trochę więcej mocy i wyszedł klasycznie hardrockowy numer, który ma wszelkie prawo dumnie śmigać na falach rockowych stacji radiowych. A przy okazji nakłonić parę osób (takich jak ja) do poznania wreszcie porządnie wczesnych płyt tej amerykańskiej formacji. Mocy nie trzeba było specjalnie dokładać w Powertrip – przeboju Monster Magnet – bo ten numer z 1998 roku już w oryginale kopie całkiem solidnie. W takich przypadkach sens nagrywania przeróbki jest pewnie najmniejszy, choć o dziwo brzmienie Szwedów pasuje mi tu bardziej niż oryginalnych wykonawców.
Z rzeczy potencjalnie słabiej u nas kojarzonych mamy hardrockową wersję niemal czterdziestoletniego, okrutnie kiczowatego przeboju Ten O’clock Postman szwedzkiej popowej grupy Secret Service. W tym wydaniu da się tego słuchać! Jak już jesteśmy przy repertuarze w oryginale popowym, to na Guilty Pleasures znajdziemy też Can’t Shake Loose – jedyny amerykański przebój Agnethy Fältskog z ABBY, napisany zresztą przez jednoosobową fabrykę hitów, Russa Ballarda. Nie muszę chyba nawet pisać, że w wykonaniu Märvel numer jest dwa razy szybszy, dynamiczniejszy i przede wszystkim rockowy, choć wciąż cholernie chwytliwy i melodyjny. Porywająco wyszło też El Camino Real, rockandrollowe nagranie z końcówki lat 60. z dorobku mało znanego u nas Lee Dressera.

Jeśli należycie do tej grupy słuchaczy, którzy muzykę traktują śmiertelnie poważnie i co drugi bardziej lubiany utwór wrzucają do szufladki „nie tykać świętości”, trzymajcie się od nowego albumu szwedzkich rockmenów jak najdalej. Ale jeśli zabawa hardrockową i heavymetalową konwencją na podstawie mniej lub bardziej znanych przebojów muzyki (nie tylko) rockowej wam nie przeszkadza i jesteście w stanie wynieść z takiego odsłuchu sporo przyjemności i rozrywki, to właśnie tego Guilty Pleasures dostarczy wam w całkiem niezłej dawce. I tak sobie myślę, że chyba właśnie taki był cel, który przyświecał grupie podczas nagrywania tej płyty. Jeśli cenicie dynamiczne, gitarowe granie z pewnymi odniesieniami do brzmienia lat 80. i lubicie inne hardrockowe i heavymetalowe formacje ze Szwecji, o których pisałem na blogu – takie jak Horisont czy Confess – ta płyta zdecydowanie jest właśnie dla was.


1. All for th Glory (3:09)
2. Keep Pushin' (3:37)
3. Ten O'clock Postman (2:55)
4. Powertrip (3:49)
5. Girl Goodbye (4:27)
6. Sultans of Swing (5:12)
7. El Camino Real (2:47)
8. Can't Shake Loose (3:08)
9. Burning Love (2:22)
10. Rock and Roll, Hootchie Koo (3:36)


Nagrań z nowej płyty grupy możecie posłuchać na profilu zespołu w serwisie Bandcamp.

--
Zapraszam na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Nie mam nic przeciwko nagrywaniu jednego utworu przez wielu artystów. To po pierwsze. Po drugie to dawno już chyba wszyscy chłopcy i dziewczynki zorientowali się, że przemysł muzyczny potrafi wysysać z konsumentów walutę na 101 dalmatyńczyków, tfu! - sposobów. Jednym z nich jest nakłanianie artystów do nagrywania coverów. Oczywiście artyści sami wcześniej na ten pomysł wpadli, ale przemysłowe wykorzystanie tego zjawiska to już czasy nowożytne i inspiracja Majorsów na potęgę. Nowoczesną odmianą tego zjawiska jest The Steven Wilson Remixes... co wspaniale działa na budżet kilkunastu w to zaangażowanych osób za to zdecydowanie gorzej na liczne budżety wiernych fanów coverowanych artystów i fanów The Steven Wilson Business...
    Warto o tym pamiętać choćby tylko po to, by nie popaść w obłęd :-)

    OdpowiedzUsuń