Gin Lady to jeden z kilku moich
ulubionych współczesnych zespołów przywołujących ducha muzyki z lat 60. i 70. Kilka
lat temu śledziłem przeobrażenie Black Bonzo w Gin Lady i choć początkowo
trochę brakowało mi elementów progresywnych, z których znana była ta pierwsza
formacja, bardzo szybko polubiłem też dużo prostszą, bardziej rockandrollową i
amerykańską muzykę prezentowaną przez nowy skład pod zmienioną nazwą. Każda z
czterech pierwszych płyt Gin Lady zawierała przynajmniej jeden lub dwa numery,
które powalały mnie już od pierwszego odsłuchu, każda też po tym pierwszym
odsłuchu stawała się niemal pewniakiem do czołówki listy moich ulubionych płyt
roku, w którym się ukazywała. Możecie więc zrozumieć, że gdy dwa tygodnie temu
odpalałem Tall Sun Crooked Moon po
raz pierwszy, miałem dokładnie takie oczekiwania.
Po pierwszym odsłuchu nie
poczułem nic. Przy drugim i trzecim też. Piąty i siódmy także niewiele pomogły. Miałem nawet potrzebę publicznego facebookowego wyrażenia swojego smutku z
powodu pierwszego w życiu braku ekscytacji nową płytą Gin Lady. Naprawdę czułem
się zawiedziony tym, że nie potrafię zachwycić się piątą płytą szwedzkiego
zespołu. Ale wiedziałem też, że mimo wszystko będę ciągle wracał do tej muzyki
i dawał jej kolejne szanse, bo przecież słucham tej grupy zbyt długo, żeby się
tak łatwo poddać i zaakceptować to, że jej nowa płyta średnio mi podchodzi. W
końcu nigdy do tej pory mnie nie zawiedli. I wreszcie po kilkunastu odsłuchach
dostrzegłem światełko w tunelu. Nie znaczy to, że nagle doznałem olśnienia i
pokochałem ten album bez pamięci, ale dokopałem się do swojego własnego
wewnętrznego fana Toma Petty’ego i Traveling Wilburys i zacząłem tę płytę
doceniać.
Tall Sun Crooked Moon to dziesięć kompozycji trwających nieco ponad
trzy kwadranse, czyli bardzo typowo dla Gin Lady. Nietypowo jest za to w
temacie dynamiki, mocy i natężenia dźwięku, co zresztą bezpośrednio wiąże się z
moją pierwszą reakcją na nowy album – to po prostu zdecydowanie
najspokojniejsza i najlżejsza płyta w dorobku grupy. Dopóki nie zaakceptowałem
tego, że tu nie będzie mocniejszego uderzenia i motoryki znanej z pierwszych
albumów, nie potrafiłem cieszyć się tą płytą. Na szczęście po jakimś czasie
przynajmniej do pewnego stopnia przestało mi to przeszkadzać. Bo prawda jest
taka, że otwierające album Everyone Is
Love to chyba jego najcięższy fragment. Jeśli w nim czujecie, że trochę brakuje mocy, to lepiej już nie będzie. Na tej płycie Gin Lady brzmią
jeszcze bardziej amerykańsko niż kiedykolwiek wcześniej. Niby kilka razy grają
trochę szybciej, jak w singlowym Sweet
Country Livin’, równie przebojowym i najdynamiczniejszym na płycie Into the Wasteland czy Undertow, ale to bardziej klimat chwytliwej,
bardzo przyjemnej americany niż ognistego, ciężkiego rock n’ rolla.
Na przeciwnym biegunie mamy The Darkest Days of All Time, które jest
niczym opowieść snuta nocą przy ognisku przez starego wędrowca. The Rock We All Push bardzo przyjemnie buja i brzmi niezwykle
ciepło, zaś zamykające album Tell It Like
It Is to nie tylko zdecydowanie najdłuższa, ale też chyba najbardziej
klimatyczna kompozycja na krążku. Jeśli nawet nie zaspokoili mojego
zapotrzebowania na ciężar, to przynajmniej pod koniec albumu zrobiło się
niezwykle przyjemnie i klimatycznie. Tall
Sun Crooked Moon to płyta, którą zespół bez trudu mógłby zagrać w wersji
unplugged i zmiana brzmienia nie byłaby wcale drastyczna. To płyta drogi,
soundtrack do podróży – włączam, zamykam oczy i widzę klimat jak z filmów o
południowym-zachodzie Stanów. Goście siedzą wokół ogniska rozpalonego w samym
środku kręgu ustawionego z zaparkowanych kamperów, popijają piwko, podsmażają
kolację na ogniu i wspominają to, co im się przytrafiło dawno temu. Gdy tylko
udaje mi się wczuć w taki właśnie klimat, nagle moje podejście do tej płyty
dość znacznie się zmienia.
Tall Sun Crooked Moon nie będzie moją ulubioną płytą Gin Lady, ale
z pewnością moja pierwsza, niezbyt entuzjastyczna opinia, była wydana mocno
przedwcześnie. Ten album to udane uzupełnienie dyskografii Gin Lady. Ukazuje
zespół, który odsłania swoją łagodniejszą twarz i brzmi bardziej amerykańsko
niż kiedykolwiek wcześniej. Czy to źle? Nie! Choć wolałbym, żeby utwory, które
trafiły na ten album, zostały podzielone na dwie płyty i poprzeplatane nieco
mocniejszymi kompozycjami. Z drugiej strony można powiedzieć, że jest to krążek,
który w dorobku grupy niewątpliwie się wyróżnia. Rozumiem to, szanuję, choć w
dalszym ciągu trochę mi szkoda, że nic nie ekscytuje mnie tu tak jak Ain’t No Use, Brothers of the Canyon czy Rebirth
i nie porywa jak Lipstick Woman czy Lend Me a Hand.
1. Everyone Is Love (4:46)
2. Sweet Country Livin' (3:49)
3. The Darkest Days of All Time (4:36)
4. The Visit (3:49)
5. Gentle Bird (4:46)
6. Into the Wasteland (4:37)
7. Always Gold (3:50)
8. Undertow (4:21)
9. The Rock We All Push (5:15)
10. Tell It Like It Is (6:42)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Jutro jest tez nowa płyta Black Mountain. Co prawda w okrojonym składzie, ale z singli wynikałoby ze nawet bardziej są teraz w klimatach rocka lat 70-80.
OdpowiedzUsuńci z kolei nagrali płytę dużo cięższą niż poprzednia, bardziej gęstą, opartą na riffach i motoryce. i niestety nie podoba mi się aż tak jak IV, którą absolutnie uwielbiam... ale źle nie jest. myślę, że w ciągu 2-3 dni będę w stanie swoje myśli tu umieścić :D
UsuńKolejny tegoroczny zawód niestety. Przesłuchałem, lub raczej wymusiłem 4 odsłuchy i nie daje już rady dalej tego ciągnąć :) Ostatni na płycie "Tell It Like It Is" ratuje trochę sytuację, jednak w mojej opinii to słaby album.
OdpowiedzUsuń