czwartek, 31 grudnia 2015

Bizon's Best of 2015 - płytowe podsumowanie roku

PŁYTOWE PODSUMOWANIE ROKU 2015

Rock nie umarł. Rock nie ma nawet kataru ani rozwolnienia. Rock u schyłku 2015 roku ma się świetnie bez względu na to, co próbują wszystkim wmówić mainstreamowe media. Jeśli głoszą coś innego, to jest to tylko ich problem. Twierdzenie, że w 2015 roku wyszło mało ciekawych płyt rockowych, byłoby jak powierzenie Ministerstwa Obrony Narodowej psychopacie... a, sorry. Ale wróćmy do muzyki. Wielcy i weterani radzili sobie różnie. Jedni stanęli na wysokości zadania (Europe, Gilmour, Thunder, Cornell, Maideni), inni popadli w przeciętność (E.L.O., Knopfler, Whitesnake, UFO, Schenker, Black Star Riders) lub już chyba na dobre pogrążyli się w żenadzie (Scorpionsi, Bon Jovi). Zdecydowanie więcej radości przyniosły mi albumy mało znanych lub zupełnie anonimowych grup, głównie skandynawskich (co nie jest chyba żadnym zaskoczeniem). I to one stanowią większość poniżej listy - oczka, które wypadło mi po przejrzeniu grubo ponad stu poznanych w tym roku albumów. To był świetny rok dla rocka! Kto twierdzi inaczej, mało słyszał lub jest muzycznym ignorantem. Bez względu na to, czy kręci cię muzyka progresywna, rock symfoniczny, stoner, psychodelia czy wreszcie klasyczny hard rock, nie ma takiej możliwości, żebyś nie znalazł(a) wśród tegorocznych wydawnictw mnóstwa muzyki dla siebie. Chyba że od 20 (40, 50...) lat słuchasz w kółko tych samych zespołów, ale po co byś tu wtedy wchodził(a)? Jestem przekonany, że rok 2016 będzie pod względem wydawnictw płytowych równie udany.

21. Shawn James & the Shapeshifters – The Gospel According to Shawn James & the Spaceshifters

Soczyste podkłady instrumentalne, mocne gitary, folkowe instrumentarium na równych prawach z tym rockowym. Wybuchowa mieszanka energii i klimaty prosto z amerykańskiego stanu Arkansas.

20. The Vintage Caravan – Arrival


Szalona młodzież z Islandii znowu robi hałas i łączy szalonego rock 'n' rolla z ciężkim stonerem i odjazdową psychodelią. Za kilka lat będą prawdziwymi gwiazdami europejskiej sceny rockowej.

19. Stoned Jesus – The Harvest


Trio z Ukrainy to już gwiazdy europejskiego stonera. Stali się nimi po nagraniu I Am the Mountain. Swoją kolejną płytą potwierdzają jednak, że dadzą się tak łatwo zaszufladkować w jednym gatunku. Jest mocno, dynamicznie i ciężko, ale bywa też spokojniej, bardziej klimatycznie, a momentami nawet progresywnie.

18. The Black Wizards – Lake of Fire


Stoner/doom/psych z Portugalii to późny dodatek do listy i jedna z przyjemniejszych niespodzianek końca roku. Już na debiucie brzmią kapitalnie, tylko czekać, aż rozkręcą się na dobre! Okazuje się, że takie klimaty wychodzą równie dobrze na zimnej Ukrainie, jak i w gorącej Portugalii.

17. Graveyard – Innocence & Decadence


Szwedzi to już prawdziwa instytucja w światku europejskiego hard/stoner/blues/retro rocka. To oni byli jednymi z pierwszych, którzy dekadę temu zaczęli grać tak, jak już podobno nikt miał nie grać, i wraz z kilkoma innymi grupami zainspirowali mnóstwo młodzieży do sięgnięcia po instrumenty i łojenie w starym stylu. I choć nowa płyta nie jest w mojej opinii aż tak kapitalna jak Lights Out, oni poniżej pewnego wysokiego poziomu po prostu nie schodzą.

16. Brain Connect – Think Different


Debiutancka płyta, choć ta polska ekipa to nie nowicjusze, bo nagrywali już z innymi grupami, a i pod szyldem Brain Connect tworzą już od dłuższego czasu. Teraz jednak wreszcie wydali swoją pierwszą oficjalną płytę i zachwycili fanów instrumentalnego rocka z silnymi naleciałościami muzyki progresywnej.

15. Vintage Trouble – 1 Hopeful Rd.


Naprawdę współczuję grupie AC/DC i jej fanom. Zespołowi tego, że musieli latem wchodzić na scenę przebijać to, co prezentują Amerykanie, fanom tego, że ich biedne zamknięte w rejonach tych samych od 40 lat prostych riffów umysły nie były pewnie w większości przypadków ogarnąć kapitalnej, pełnej energii i mieniącej się wieloma odcieniami muzyki Vintage Trouble. Rock, soul, R'n'B - wybuchowa mieszanka.

14. Chris Cornell – Higher Truth


Chris Cornell ma trochę za uszami i nie chodzi mi o loki. Jego wyskok z Timbalandem na szczęście wyczerpał chyba drzemiące w nim pokłady skłonności do muzycznej żenady. Płyta Higher Truth to świetne, bardzo przystępne granie w akustycznych klimatach. Legenda sceny Seattle przedstawia tu zupełnie inną twarz niż na płytach Soundgarden czy Audioslave, dlatego krążek raczej nie przypadł do gustu fanom tych zespołów. Dla tych, którzy lubią dobrą melodię i klimaty tanecznego, radosnego rocka, pozycja mocno polecana.

13. Welshly Arms – Welshly Arms


Cleveland znane jest głównie z drużyny koszykarskiej, która dzięki obecności pewnego zawodnika, który nigdy nie będzie tak wielki jak Michael Jordan, ma zapewniony stały dopływ sezonowych kibiców. Teraz jednak powinno być znane także ze świetne formacji Welshly Arms, która na swojej pierwszej dużej płycie zaprezentowała kapitalną mieszankę rockowych brzmień i niemal tanecznych rytmów polanych dużą dawką energii. Jeśli lubicie granie w stylu The Black Keys czy Royal Blood, Welshly Arms was zachwyci, bo... jest od nich lepsze.

12. Lion Shepherd – Hiraeth


Na tę płytę czekałem, odkąd w sieci pojawił się znakomity, klimatyczny film promujący nagranie Lights Out. Oczekiwania były spore, ale nie zawiedli. Dwaj byli muzycy warszawskiej Maqamy zadebiutowali pod nowym szyldem w znakomitym stylu i nagrali fantastyczny album łączący rockowy ciężar z klimatem bliskowschodnim.

10ee. Thunder – Wonder Days


Ci goście nigdy nie byli pionierami czy wizjonerami muzycznymi. Angielski zespół Thunder bazuje na sprawdzonych hardrockowych patentach, ale robi to od ćwierć wieku tak dobrze, że wypada tylko cieszyć się, że każde ich zakończenie działalności (a kilka razy już to robili) było krótkotrwałe. Nie da się słuchać klasycznego hard rocka i nie polubić tej płyty.

10ee. Gin Lady – Call the Nation


Z całej masy znakomitych szwedzkich grup, kilka od paru już lat jest według mnie na czele rockowego peletonu. Gin Lady z pewnością jest jedną z nich. Ich luzacki rock 'n' roll w stylu wczesnych Stonesów, Bowiego czy nawet T. Rex z domieszką amerykańskiego rocka lat 70. po raz trzeci mnie zachwycił. Że co? Że tak się już nie gra? A pocałujcie wy mnie w dupę!

09. Sacri Monti – Sacri Monti


Debiut z przytupem i telemarkiem. Kalifornijczycy grają ciężko, ale melodyjnie a ich heavy psych rock to muzyka najwyższej próby. Nie wiem, czy oni się wybiją na kalifornijskim rynku, gdzie w co drugim garażu ktoś łoi rocka, ale zasługują na to z całą pewnością.

08. Hair of the Dog – The Siren's Song


Nie wiem, gdzie ci goście z Edynburga ukrywali się do tej pory i jakim cudem grywają w swoim mieście po imprezach studenckich dla kilkudziesięciu osób, ale jakiś duży zespół musi ich koniecznie zabrać ze sobą w trasę i dać im szansę zaprezentowania się przed dużą publicznością. Ludzie po prostu muszą usłyszeć, jak ci Szkoci łoją hard rocka przyprawionego z jednej z strony bluesem, a z drugiej stonerem.

07. Agusa – Agusa Två


Jak nagrać 39-minutową płytę, na której będą tylko 2 kawałki, i nie odstraszyć słuchaczy? Wystarczy grać tak pięknie jak Szwedzi z grupy Agusa. Powalające dźwięki, które zachwycą fanów wczesnego Camel, Wishbone Ash i wszystkich innych grup progresywnych, które bardziej niż na technice bazowały na klimacie.

06. Mondo Drag – Mondo Drag


Małe oszustwo, bo ta płyta powstała w 2012 roku z udziałem sekcji rytmicznej, która później znalazła się w składzie Blues Pills, lecz płyta długo pozostawała niewydana, a pierwszy nakład nie wystarczył pewnie na obdzielenie najbliższej rodziny, nic więc dziwnego, że w 2015 roku tym znakomitym krążkiem zainteresował się nowy wydawca, który w końcu dal szansę nieco szerszemu gronu odbiorców na poznanie tego niesamowitego albumu. To prawdziwie nowy początek dla tej amerykańskiej grupy, która miała już kilka krążków na koncie. Znajda tu dla siebie sporo zarówno fani wczesnego Pink Floyd, jak i wielbiciele The Doors, a nawet zwolennicy nieco cięższych, zahaczających o stoner klimatów.

05. Riverside – Love, Fear and the Time Machine


Czy oni kiedyś nagrają słabą płytę? Pewnie nie, bo nawet na albumie, na którym nie wszystko mnie przekonuje, potrafią zagrać takie rzeczy, że nawet po setnym odsłuchu trudno mi się pozbierać. Polska chyba w końcu zrozumiała, że ma u siebie muzyczną perełkę, bo z każdą kolejną trasą na ich koncerty walą coraz większe tłumy.

04. Ghost – Meliora


To już nie jest komiksowa ciekawostka w świecie rocka. Papa Emeritus i Bezimienne Zjawy ze Szwecji niespodziewanie zakradli się do czołówki europejskiej sceny rockowej i coś mi się wydaje, że zagoszczą w niej na dłużej, bo wizerunek grupy dawno przestał być sensacją, a zainteresowanie zespołem wcale nie spada. Czyżby to z powodu fantastycznej tegorocznej płyty?

03. Europe – War of Kings


Panie Tempest, Panie Norum - czy po 35 latach na scenie da się nagrać swoją najlepszą płytę? Gdyby obaj panowie lub ich koledzy z zespołu czytali te słowa i znali polski, pewnie mogliby odpowiedzieć, że owszem - da się! I wiedzieliby, co mówią, bo tego właśnie dokonali w 2015 roku. Zapomnijcie o przesłodzonych balladkach, plamach klawiszowych i całym tym pudel rocku z lat 80. Europe w XXI wieku to kapitalna hardrockowa grupa, która zręcznie łączy świetne melodie, z których zawsze słynęła, z gitarowo-organowym ogniem inspirowanym dokonaniami największych tego gatunku. Ze wszystkich zespołów utożsamianych z rockiem lat 80., Szwedzi (i Norwegowie) z Europe odnaleźli się zdecydowanie najlepiej w obecnych czasach.

02. Old Man's Will – Hard Times – Troubled Man


Czasami wystarczy kilka minut, żeby wiedzieć, że trafiło się na muzyczną perełkę. Ja to wiedziałem po pierwszym odsłuchu nagrania, które trafiło na stronę B singla promującego drugą płytę szwedzkiej grupy Old Man's Will. Cała płyta tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Piękna hard/blues rockowa płyta, zachwycająca od początku do końca. Jest tu i coś ze starego Fleetwood Mac, i z Hendrixa, i z tworczości dużo młodszych wykonawców jak The Answer czy Graveyard. Jeśli świat rocka nie zachwyci się nimi, to znaczy, że durny to świat.

01. Grusom – Grusom


Nie wiem kiedy ostatnio debiutanci wygrali w moim wielce prestiżowym rankingu na najlepszą płytę roku, ale ekipa z Danii zasłużyła na to w tym roku każdą sekundą swojej fenomenalnej płyty. Mroczne opowieści podane w formie fantastycznej gitarowo-organowej muzyki brzmią równie porywająco z każdym kolejnym odsłuchem. Raz jest ciężko, raz spokojniej, ale zawsze niezwykle klimatycznie. Danio - dziękuję ci za Grusom!


--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji

15 komentarzy:

  1. cieszę się że się tu zabłąkałam, bo znalazłam mnóstwo ciekawych dźwięków dla siebie i tych które dobrze znam, i tych zupełnie dla mnie nowych... muzycznie to był dobry rok,miejmy nadzieję, że 2016 będzie równie udany... a prywatnie życzę zdrowia i czego tam sobie jeszcze stryjenka winszuje;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawe zestawienie - zupełnie różne od mojego. Właśnie słucham Sacri Monti - świetne!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzieki :) jak widac ciekawej muzyki na swiecie cale mnostwo :)

      Usuń
  3. Ciekaw jestem opinii kolegi na temat ostatniej płyty Kingcrow "Eidos"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie pisałem o niej, bo zanim się zebrałem do porządnego odsłuchu, było już kilka miesięcy po premierze. nie jest to może do końca moja muzyczna bajka obecnie (z 6-7 lat temu spodobałaby mi się chyba dużo bardziej), ale ogólnie pozytywne wrażenia. świeże, "soczyste" brzmienie, dynamika,fajny klimat w spokojniejszych numerach. troche za długa - ostatnio srednio znosze godzinne płyty (nie mowiac o dluzszych) - i nieco zbyt sterylna jak dla mnie, ale wrazenia pozytywne.

      Usuń
  4. Dziękuję za odpowiedź.
    Mnie podoba się bardzo, ale trafiłem tu i dzięki koledze pogłębiam znajomość rocka światowego w tym skandynawskiego, cenionego przeze mnie od dawna. Podzielam znakomitą większość opinii o przedstawianych płytach i podziwiam talent kolegi do pisania o muzyce, z wielką przyjemną ością czytam wszystkie recenzje :-)
    Pozdrawiam serdecznie i gratuluję znakomitego pióra :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki :) fajnie, że ktokolwiek to czyta :D

      Usuń
    2. „ostatnio srednio znosze godzinne płyty (nie mowiac o dluzszych)”
      Do tej kwestii mam kilka uwag. Pierwsza to ta, że nie ma obowiązku słuchać płyty w całości szczególnie wtedy, gdy zaczyna to męczyć ;)
      Pobrzmiewa w tym ustępie pretensja do artystów, której osobiście nie podzielam, być może kolega ją wyraził z pozycji recenzenta, który by uczciwie wypełniać miał swoją misję musi wysłuchać całości i najlepiej jednym ciągiem.
      Mnie jako zwykłemu zjadaczowi dzieł artystów wolno pewnie więcej, znaczy przerwać konsumpcję mogę w dowolnej chwili, ba, jak mi kawałek się nie podoba, to go – o zgrozo! – całkiem wyłączyć i przejść do czegoś innego… 
      A całkiem liczne mamy grono tworzących długasy, co przyznaję po namyśle, nie ułatwia recenzentom roboty.
      Zatem pozycja obżartucha muzycznego wygodniejszą się jawi bo to i menu sobie urozmaica dowolnie i przerwać obżarstwo może w chwili przypomnienia, że to jeden z głównych grzechów i może nawet co bardziej niestrawne kawałki – za przeproszeniem – zwrócić, kiedy taki recenzent powinien je przetrawić, by recenzję uczciwą napisać….
      Oj, niełatwo, niełatwo być muzycznym nawracaczem ;)
      Ale dzięki za tę robotę, mnie to znakomicie ułatwia życie.
      Jak widać w trakcie pisania tego postu optyka mi się nieco zmieniła, no, ale to chyba dobrze, że człek nie stoi w miejscu 
      Pozdrawiam i życzę wytrwałości :-)

      Usuń
    3. ja mam widocznie krotki attention span ;)plyty powyzej 45 minut muszą byc naprawde bardzo ciekawe, zeby mnie w calosci zajel, a ze czesto slucham wlasnie calych plyt, no to stad takie moje widzimisie ;)

      Usuń
  5. Trafiłem tu przypadkiem i dokonałem rewelacyjnego odkrycia!! Oby tak dalej! Powodzenia!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Scorpions "Return To Forever", UFO "A Conspiracy Of Stars", ELO "Alone In The Universe" - świetne albumy! Nie wiem, jak można nazywać je przeciętnymi albo żenującymi. O niebo lepsza muza od Vintage Carvan, Riverside czy innych grup, które nieudolnie naśladują klasyczne rockowe brzmienia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja natomiast nie wiem, jak sie może komuś podobać ostatnia płyta Scorpions, która nie przystoi tak zasłużonemu zespołowi, więc jesteśmy na rowni, jeśli chodzi o niewiedze.

      Usuń
  7. A ja dodam: pominięcie w zestawieniu longplay'a Tercetu Egzotycznego uważam za skandal...
    A już za uwłaczające moim uszom jest pominięcie aktu IV Casey'a Crescenzo :-)))
    A Return To Forever to rewelka i do dziś bierze, ino o nazwę tu chodzi a nie tytuł...

    OdpowiedzUsuń
  8. Sfojomdrogom...
    Czy kolega trafił kiedyś na THE DEAR HUNTER?
    Polecam, by wyzwolić się z wąskiego dosyć zakresu, który ze wszech miar na docenienie zasługuje, ale nudnym bywa w nadmiarze a i niewiele nowego tam bywa (doceniam i z przyjemnością słucham, byle nie za dużo)a penetracji w tym zbyt wiele nie ma. Natomiast w szeroko pojętej muzyce rock'owej jest szerokie spektrum twórców i kierunków, których słuchać warto, doceniać i zauważać - np.Kayo Dot - niemieszczących się w naszej estetyce, ale poszerzających granice nie tylko stylu ale także spychających często na bocznicę twórców tzw. muzyki poważnej i tradycyjnie pojętej rock'owej.
    Pierwszym rock'owym utworem było Bolero Ravel'a , później poszły natępne. Sa oczywiście zwolennicy twierdzący, że Swięto Wiosny (Strawiński) było pierwsze w rocku, ale zbyt wielu zwolenników nie znaleźli. Mnie przekonuje argument inteligencji: rock jest emocją związaną z wykorzystaniem połączenia melodyki, rytmu, harmonii i spontanicznego podejścia do muzyki. Bywa dziś podejście wyrafinowane w rodzaju The Road Of Bones (IQ), które wszak nie jest pozbawione żadnego z powyższych, za to posiadające dar dowodzenia kunsztu muzycznego i estetycznego twórców a także dowodzący bogatego arsenału środków wyrazu, co oczywiście wśród setek tysięcy artystów jakoś się wyróżnia, ale nie na tyle, by wywołać rewolucję.
    Pamiętając, że rock to bardziej emocja związana z kontestacją muzyki klasycznej, dostrzec musimy, że wrócił ów rock do źródeł w kurzgalopku nim zdążył się wyalienować. Takie Procol Harum „LIVE IN CONCERT WITH THE EDMONTON SYMPHONY ORCHESTRA” jest dziełem tyleż genialnym, ile dającym dowód, że od melodii, harmonii, rytmu, artykulacji i aranżacji ucieczki ni ma….
    No to też takie Tool też musiało zgodzić się na E-dura i na strukturę rytmiczną….
    Ale cóż to? Czy smyczki i trąbki albo ukulele to już nie rock? Czy Skaldowie – jeden z pierwszych w świecie zespołów korzystających z konstrukcji muzyki klasycznej i wykorzystujący dostępne instrumentarium a także ciszę ( 4’33 Cage’a) to już nie rock?
    No właśnie….
    Nigdy, ale to nigdy nie warto zamykać się w konwencjach, muzyka jest jedna, bywa albo dobra, albo zła (licha, nudna, nieciekawa itd.) Jak posłuchasz Gin Lady i nagle przejdziesz do Szymanowskiego, to myślisz, że pokonałeś kanion? Gówno prawda! Jedno i drugie posiada jakość niedostępną szaraczkom i wyrobnikom i przepaści między nimi nie ma! Bo co do licha decyduje?
    Ano, decydujesz Ty, decyduję ja, decyduje on…
    Kapewu?

    OdpowiedzUsuń